Wspomnienia
łagrowe różnej maści to lektury wprawdzie ważne i słuszne, ale
zazwyczaj sprawiają mało przyjemności. Kupuję kolejne i
ustawiam je w rządku na półce na kilkuletnią karencję, pochłaniając tymczasem kolejne czytadła. Cóż, czytanie to dla mnie nader często czysty eskapizm:).
Gdy w końcu zabiorę się
za taką poważną książkę, zazwyczaj piłuję ją jakieś 3
miesiące. Oczywiście – niemal zawsze lektura kończy się
satysfakcją, dostarcza przemyśleń i cały bilans wychodzi na plus.
Tyle, że następuje to nieprędko.
Tymczasem
oba tomy wspomnień Aleksandra Topolskiego łyknęłam w ciągu kilku
dni. Dlaczego tak się stało?
Po
pierwsze – same przypadki Topolskiego na szczęście nie były
najbardziej hardcorową wersją polskiego losu. W obozie pracy był
zaledwie kilka miesięcy a i to nie na dalekiej północy. Wcześniej
zaliczył areszt (gdzie poznał wielu ciekawych ludzi – Polaków i
przy okazji uzupełnił edukację, gdyż w tryby sowieckiego systemu
penitencjarnego trafił jako nastolatek) oraz poprawczak dla młodych
kryminalistów, których traktowano o wiele lepiej niż
"politycznych". W zasadzie byłą to taka "zawodówka" z internatem, którego nie można jednak dowolnei opuścić.
Dzięki temu miał jeszcze pewne rezerwy
sił, żeby rejestrować także jaśniejsze strony rzeczywistości
sowieckiej i śmiać się z jej absurdów (których, jak głosi znane
przysłowie, biez wodki nie razbieriosz).
Po
drugie – Topolski ma cechę rzadką u amatorów (jest wszak
architektem, a nie zawodowym pisarzem) – potrafi przenosić się w
czasie. W "Biez wodki" na powrót staje się 16-latkiem –
beztroskim i naiwnym, jednak umiejącym się szybko przystosować. W
"Bez dachu" – opisujących jego losy w armii Andersa, znów jest nieco postrzelonym, 20- letnim podoficerem, który
zagłusza niepokój o rodzinę i kraj eskapadami po Włoszech i
romansami – platonicznymi z Polkami i nieplatonicznymi z Włoszkami
(ta różnica w prowadzeniu się u pań obu narodowości wynikała z
tego, że Polki zazwyczaj otrzymywały żołd, Włoszki zaś musiały
się jakoś ratować przed głodem i łatać dziury w domowym
budżecie). Świetnie też łapie specyfikę obydwu etapów swojego
życia: młodszy Topolski często się modli (co więcej - skutecznie, jest przekonany, iż korzystne koleje swojego losu zawdzięczał często interwencjom Sił Wyższych), starszy zaś... być
może też, ale nic o tym nie wspomina.
Godna podziwu jest pamięć autora do szczegółów (chociaż przy drugiej cześci posiłkował się przy weryfikacji informacji i spisywaniu wspomnień mocno już schorowany Topolski posiłkował się pomocą żony). Młodość to okres chłonięcie wrażeń i widac, że pisarz tego czasu nie zmarnował, magazynując ich całkiem sporo, chociaż przyszło mu pobierać życiowe nauki w warunkach nieco specyficznych.
Kolejny atut to zupełnei nieamatorskie pióro. Zacofany w lekturze kiedyś wspominał, że czytanie wspomnień kombatantów przypomina często piłowanie drewna - tutaj można odłożyć takie obawy do lamusa.
Podsumowując
– wspomnienia Topolskiego to fajne książki o niefajnych czasach.
Wreszcie,
ponieważ zbliżają się święta – myślę, że warto o nich
pamiętać, jeśli szukacie prezentu z kategorii "dla faceta".
Zresztą – to nie tylko moje zdanie. Robiąc research przed
napisaniem tekstu widziałam, że polecają sobie Biez wodki/Bez
dachu choćby użytkownicy portalu piwo.pl.
Czyli to kombatant z kategorii tych utalentowanych (i/lub miał dobrego redaktora):) A piwosze mają rację, sam bym chciał taki prezent.
OdpowiedzUsuńCzyżbyś, podobnie jak piwosze też tkwił mocno w szponach patriarchatu (a propos wczorajszej jatki u Marlowa) ?
UsuńObstawiam, że to rzadki przypadek kombatanta z iskrą bożą. redaktor nie byłby chyba w stanie wycyzelować takiej kobyły, a wstawki żony z wyjaśnieniami historycznymi (ksiażka była pisana pod rynek Kanadyjski) od razu się rzucają w oczy.
Oczywista, jestem klasycznym szowinistą:P A te wspomnienia to spisane po polsku, czy tłumaczone, skoro piszesz o jakichś wstawkach?
UsuńTłumaczone. Autor mieszka w Kanadzie. Wstawki miały tłumaczyć Kanadyjczykom rzeczy oczywiste dla czytelnika polskiego. A pisała je żona, gdyz sam autor już ledwo podpierał się nosem.
UsuńTo podrasować mógł tłumacz:) Ale może i w oryginale było żwawo napisane.
UsuńZWL - tłumacz nie wymyślał przecież anegdot, ilez to może on podrasować?
Usuńwidzę, że kombatanci Ci mocno zaleźli za skóręPPPP
Wystarczy, że tu skrócił, a tam wyrzucił i już tekst inaczej wygląda:) Do kombatantów już nawykłem.
UsuńPodredagować pewnie zawsze można, ale i w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu.
UsuńTłumaczył niejaki Piotr Wilczek, może znasz?
Pierwsze słyszę:) A w Księdze urwisów mówili, że dobry redaktor zrobi gazetkę ścienną mając nożyce i klej, a co dopiero jakikolwiek tekst :P
UsuńSkoro pierwsze słyszysz, to może nei jest to żadna translatorka legenda:).
Usuń800 stron wykończyłoby batalion takich urwisów z nożyczkamiPPPP.
Bez wątpienia by wykończyło. Może faktycznie przyjmijmy, że autor się spisał :)
UsuńA, to jednak nie dla każdego faceta ;-) W moim przypadku te tytuły lepiej podszepnąć mojemu mężowi na listę prezentową ;)
OdpowiedzUsuńTen eskapizm mnie ujął (w ramiona niemalże) i mogę tylko potakiwać :-) W końcu nurzać się w dygresjach, szukać drugiego dnia i rozsupływać bełkotliwe zdania można tylko w ramach studiowania tematów nudnych i poważnych, a cała reszta jest dla przyjemnego oddalania się od szarości krajobrazu (dajmy na to ;D) :) i oddawania uciechom :)
Kasiu,
Usuńja tam się mogę nurzać, byle nie za głęboko. Dlatego też np. Obłęd Krzysztonia kurzy się u mnie od lat.
Zaś co do listy prezentów - w mojej rodzinie największym pożeraczem książek wojennych jest moja siostra i to od najmłodszych lat. Mi się zawsze słabo robiło, gdy jako niemal dziecko czytała sobie reportaże z Auschwitz.. ze zdjęciami.
Też lubię się nurzać - czasami :) Wiesz, samo to, że masz go na półce to już niesamowite :) Mnie to strasznie cieszy, że Krzysztoń jest jeszcze gdzieś w innych domach i czeka na odkrycie :)
UsuńW mojej to był dziadek - on pożerał, namiętnie. I niejako mnie zaraził, choć nie powiem, też nie potrafię czytać tego typu treści beznamiętnie, w związku z czym dawkuję rozsądnie. A już zdjęcia.. To potrzeba naprawdę żelaznych nerwów, by je móc oglądać.
W nieco bliższych planach mam Wielbłąda na stepie i Krzyż Południa, a potem się zobaczy.
UsuńNie mouszę przecież zaczynać z grubej rury:).
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSkoro miłośnicy piwa polecają książkę z wódką w tytule to coś jest na rzeczy. :)
OdpowiedzUsuńA tak serio bardzo zainteresowały mnie te włoskie epizody.
Tyle, że wódka tam glównie w tytule, więc się zawiodą:0.
UsuńNo to polecam Be dachu. Można czytać rozłącznie.
Akurat byłam czytelniczką "Bez dachu" (gdy "piłowałam" Andersa), a o drugiej pozycji sporo słyszałam. Jako nie-facet raczej nie mam nadziei na mikołajkowy zawrót głowy, ale listy zawsze pisać można:)
OdpowiedzUsuńBogusiu,
Usuńwidziałam, widziałam. ALe że w wakacje to było, więc dopiero gdy ja czytałąm Bez dachu.
Lubię wspomnienia. Może w bibliotece będą.
OdpowiedzUsuńJa miałam książki też z tego źródła;). Pozdrowienia:).
Usuń@Zwl - nie opłaca się zbyt wiele inwestować za wiele w jakiegoś szaraka. Gdyby to był Jaruzelski, to co innego:).
OdpowiedzUsuń