Świetne.
Fuentesowi udała się sztuka niemała, czyli umieszczenie w każdym opowiadaniu materiału wystarczającego na krótką powieść, a wszystko to bez uczucia przeładowania czy skrótowego potraktowania tematu. Jednocześnie autor połączył te historie w większą całość, sprytnie rozmieszczając między nimi tajne przejścia i skróty.
Treść opowiadań koncentruje się wokół granicy meksykańsko- amerykańskiej i skomplikowanych stosunków między obywatelami obydwu państw. Tytuł zaś - "Kryształowa granica" - nie bez powodu kojarzy się z kreśleniem "szklany sufit" - bariera do lepszego świata niby przezroczysta, ale jednak istniejąca i dla większości Meksykanów niemożliwa do pokonania. Chociaż oczywiście da się. Najlepiej tę granicę kruszą pieniądze, chociaż także czynnie praktykowana cnota miłosierdzia (nie, nie po prostu miłości, która zbanalizowała sie do tego stopnia, że jest tematem numeru gazetki z Rossmanna).
Książka jest szczególnie ciekawa właśnie z perspektywy polskiej - sami jesteśmy takimi "Meksykanami" w stosunku do naszych zachodnich sąsiadów, a jednocześnie czasem niesłusznie wydaje nam się, że jesteśmy "Amerykanami" w stosunku do tych zza granicy wschodniej.
No i jeszcze jedno (zainspirowane lekturą pierwszego numeru Fanbooka) - książki Fuentesa nie są politycznie neutralne. Jak wielu Latynosów Meksykanin wyraźnie preferuje odcienie czerwieni. Natomiast, nie wiem dlaczego, może przez to, że opisywany przez niego świat wydaje się tak bliski z polskiej perspektywy, tę czerwień wchłania się przez osmozę i pod koniec lektury człowiek chętnie udałby się na jakąś barykadę, oczywiście ze sztandarem słusznego koloru w dłoni.
Co za szczęście, że takowych w okolicy brak, co najwyżej pikiety ruchu obrony lokatorów. Zaraz, zaraz, a może by dołączyć?
Także uważajcie z tym Fuentesem:).
Treść opowiadań koncentruje się wokół granicy meksykańsko- amerykańskiej i skomplikowanych stosunków między obywatelami obydwu państw. Tytuł zaś - "Kryształowa granica" - nie bez powodu kojarzy się z kreśleniem "szklany sufit" - bariera do lepszego świata niby przezroczysta, ale jednak istniejąca i dla większości Meksykanów niemożliwa do pokonania. Chociaż oczywiście da się. Najlepiej tę granicę kruszą pieniądze, chociaż także czynnie praktykowana cnota miłosierdzia (nie, nie po prostu miłości, która zbanalizowała sie do tego stopnia, że jest tematem numeru gazetki z Rossmanna).
Książka jest szczególnie ciekawa właśnie z perspektywy polskiej - sami jesteśmy takimi "Meksykanami" w stosunku do naszych zachodnich sąsiadów, a jednocześnie czasem niesłusznie wydaje nam się, że jesteśmy "Amerykanami" w stosunku do tych zza granicy wschodniej.
No i jeszcze jedno (zainspirowane lekturą pierwszego numeru Fanbooka) - książki Fuentesa nie są politycznie neutralne. Jak wielu Latynosów Meksykanin wyraźnie preferuje odcienie czerwieni. Natomiast, nie wiem dlaczego, może przez to, że opisywany przez niego świat wydaje się tak bliski z polskiej perspektywy, tę czerwień wchłania się przez osmozę i pod koniec lektury człowiek chętnie udałby się na jakąś barykadę, oczywiście ze sztandarem słusznego koloru w dłoni.
Co za szczęście, że takowych w okolicy brak, co najwyżej pikiety ruchu obrony lokatorów. Zaraz, zaraz, a może by dołączyć?
Także uważajcie z tym Fuentesem:).