piątek, 30 grudnia 2011

Hurtownia książek - noworoczne porządki:).


"Czas aniołów" - Iris Murdoch oferuje nam jak zwykle wyrafinowane kobiety, ciamajdowatych facetów, w tle kilku prostaczków. W warstwie powierzchniowej to dramat rodzinny chwilami ocierający się o perwersję. Na drugim planie mamy filozofię: temat śmierci Boga (nie wiem, czy to ulubiony temat Iris, czy tylko ja mam takie szczęście, już raz musiałam zmierzyć się z tym tematem przy okazji "Przypadkowego człowieka"), nieco dziwne rozważania a aniołach (dla autorki anioły i demony to w zasadzie jedno) i temat kryzysu kapłańskiego. I dzięki temu ostatniemu motywowi książka ostro skręca - od rzekomej śmierci Boga, do zupełnie namacalnej śmierci człowieka. Najpierw duchowej, potem też fizycznej. W sumie - książka robi spore wrażenie.


"Loteria" - Shirley Jackson reklamowana jest jako opowieści z dreszczykiem. Autorka podobno interesuje się parapsychologią i magią. Na szczęście opowiadania dość mocno trzymają się ziemi. "Niesamowitość" dość często towarzyszy osuwaniu się bohaterów w szaleństwo. Czasem autorka po prostu eksploruje ciemne strony ludzkiego postępowania (rasizm, konformizm- czy jest w nim coś nadnaturalnego?). Jeśli nawet opowiadania wam się nie spodobają, KONIECZNIE przeczytajcie ostatnie. Dosłownie wbija w fotel.






"Fractured" Karin Slaughter to trzecia część jej cyklu kryminalnego Georgia. Autorkę lubię za sprawne operowanie piórem i takie budowanie historii, że nie rzucam jej książek w połowie (w przeciwieństwie do np. Kathy Reichs i Tess Gerritsen, niby działaja na tym samym poletku co pani Slaughter, ale jakoś nie jestem w stanie przebrnąc przez ich dzieła).
Natomiast niektóre z opisanych przez nią zbrodni są (jak dla mnie) zbyt pomysłowe. Dlatego też nie zostałam wielką fanką jej cyklu "Hrabstwo Grant". Tutaj na szczęście wyobraźnia autorki przeżywała chwilowy zastój, gdyż udało mi się przeczytać książkę bez ataków mdłości.
Plus za postać detektywa -Willa Trenta, zmagającego się z ciężką forma dysgrafii i próbującego ukrywać swoją przypadłość w pracy, Dysgrafia będzie zresztą motywem przewodnim całej książki.

czwartek, 29 grudnia 2011

"Staropolska miłość" - J.I. Kraszewski


Jak zwykle u JIK-a tytuł jest nieco mylący. Sugeruje bowiem, że autor cofnie sie co najmniej do XVII wieku (jakie czasy uważano w 1850 za "staropolskie"?), tymczasem dostajemy kolejną historyjkę z czasów Króla Stasia. Przymiotnik "staropolski" odnosi się zaś do jakości uczucia łączącego głównych bohaterów - czystego, bezinteresownego, ponad własnym egoizmem, a nie jakieś podbarwione erotyzmem świństwa jak w roku 1750, czy (tfu, tfu) w ociekającym seksem wieku XIX.
Jak łatwo sie domyśleć po tym wstępie, dwójka bohaterów jest wyjątkową parą nudziarzy. Główny bohater (i narrator), gdyby nie jego wielka miłość, byłby pewnie zwykłym facetem, za to jego wybranka już od najwcześniejszych lat nadawała się tylko i wyłącznie do klasztoru.
Niestety los i wola jej ojca skazała ją na życie niezgodne z powołaniem, a jej adoratorowi przydzieliła na całe życie mało wdzięczną role (jaką - do sprawdzenia w książce).
Przed przerobieniem książki na łańcuchy choinkowe uchroniło ją wylącznie zakończenie, gdzie JIK dał upust swojej pasji do komplikowania fabuły, oraz wstęp, który traktuje o trudnościach, jakich przysparza rekonstrukcja przeszłości na podstawie źródeł pisanych. Jakoś mi się to skojarzyło z (wciąż aktywną) dyskusją na temat powojennych lat Magdaleny Samozwaniec. Każdy badacz (czy profesjonalista, czy amator), dochodzi w którymś momencie do ściany, gdzie zostaje mu już tylko posiłkowanie sie wyobraźnią.

środa, 28 grudnia 2011

"Wigilie polskie - Adam Mickiewicz", Barbara Wachowicz


"Wigilie polskie" zapowiadały się początkowo równie atrakcyjnie jak wycieczka zakładowa do Huty Katowice. Na początek bowiem Autorka zasypuje nas wspomnieniami ze swoich Wigilii lat dziecinnych, a chwilę później serwuje nam krótka historię kolędy polskiej. We wspomnienia, choć pełne uroku, ciężko mi było się wczuć, kolęd natomiast lepiej słuchać (a jeszcze lepiej śpiewać), niż je czytać. Choć i w tej dziedzinie trafiły się ciekawostki, jak ptasie kolędy Stanisława Herakliusza Lubomirskiego (czasy Sobieskiego), bożonarodzeniowe hymny Kochanowskiego (okazały się zbyt monumentalne, żeby zawędrować pod strzechy - ostatecznie kto chciałby śpiewać monumentalną kolędę?), jak również fakt, że większość aktualnie najpopularniejszych pieśni bożonarodzeniowych na początku XIX wieku uważana była za ... niepoważną i nie była zalecana w liturgii.
Wszystko się zmieniło, gdy dobrnęłam wreszcie do części mickiewiczowskiej. Wigilia dla naszego wieszcza była szczególną datą, gdyż, jak może niektórzy pamiętają, był on łaskaw tego dnia przyjść na świat, w dodatku rodzice nadali mu imię Adama (imieniny 24/12), więc poeta do końca życia był skazany na łączenie uroczystości.
Często zdarzało się zatem, że 24/12 był nie tylko okazją dla jego rodziny i znajomych nie tylko do świętowania wigilii Narodzenia Pańskiego, ale także fetowania samego Adama.
Z większości tych spotkań, przynajmniej od czasów studenckich, zachował się bogaty materiał wspomnieniowy. Barbara Wachowicz miała więc sporo okazji, aby zaprosić nas na spacer śladami Adama Mickiewicza... od Wigilii do Wigilii.
Wiele z tych spotkań trafiło na karty literatury w tym najsłynniejsze: wigilia 1823 (w "celi Konrada"), utrwalona na kartach trzeciej części "Dziadów" oraz feta na cześć Mickiewicza z 1840, której echa znajdziemy u Słowackiego w "Beniowskim".
Najciekawsze było jednak samo życie Mickiewicza - charyzmatycznego młodego człowieka chronionego przed życiowymi przykrościami przez jego talent poetycki (i ludzi, którzy potrafili go docenić). Jak już nawet wyrok za konspirację - to dzięki solidarnej postawie kolegów - z rekordowo niskim wyrokiem. Zesłanie - nie na Syberii, a na Krymie, zresztą dzięki wsparciu rosyjskich arystokratów (również wielbicieli jego poezji) dość szybko zakończone. Z łatwością odnajdywał się w wyższych sferach (których przychylność miała jednak swoje granice, żaden z wysoko ustosunkowanych nie chciał wydać za niego swojej córki). Fanek miał pewnie nie mniej niż współczesny celebryta, w dodatku wiele z nich okazywało swój zachwyt w sposób czynny. Nawet to, że nie spieszył się do Powstania Listopadowego jakoś mu wybaczono, wielu uważało, że szkoda by było, gdyby taki talent padł od zabłąkanej kuli.
A do tego w regularnych odstępach czasu wypluwał kolejne arcydzieło.
I nagle ta złota passa się skończyła. Nie wiadomo, czy przyczyniły się do tego troski rodzinne, czy może toksyczna fascynacja Towiańskim, w każdym razie "wiek męski- wiek klęski" stał się faktem i wieszcz używał pióra co najwyżej do napisania kolejnego artykułu bądź wykładu.
Ciekawe, czy jest jakieś wyjaśnienia, dlaczego tak a nie inaczej potoczyły się losy wieszcza na drogach literatury?
"Wigilie Polskie" maję jednak także trzecie dno. Zza historii pewnego poety wyłania się los całego pokolenia, pierwszego wychowanego (a często i urodzonego) pod zaborami, pierwszego z licznych "straconych pokoleń". Brak własnego państwa dramatycznie ograniczył ich możliwości życiowe. Próby niezależnej aktywności często kończyły się zesłaniem, przedwczesną śmiercią, konfiskatami, przymusową emigracją. Jeśli kariera, to raczej za granica (Domeyko).
Nie mogę wyjść z podziwu, że po ponad stu latach takiej obróbki, nad Wisłą jeszcze ktokolwiek mówi po polsku.

Polecam tę nietypową świąteczną lekturę.

P.S. Książkę upolowałam na finta.pl. Tych, którzy jeszcze tego nie zrobili, zachęcam do rejestracji (link) i buszowania w morzu książek.

czwartek, 15 grudnia 2011

Lady Agatha w dwóch odsłonach


Jakiś czas temu udało mi się (w końcu) przeczytać dwie pozycje o życiu Królowej Zbrodni. Pierwszą z nich jest "Autobiografia", drugą natomiast "Sekretne zapiska Agathy Christie" Johna Currana.
"Autobiografia" to wspomnienia autorki, spisywane przez dwie dekady (wydane zostały w połowie lat 60-tych). Bardzo szczegółowe są zapiski dotyczące dzieciństwa i młodości, człowiek ma wrażenie, że próbuje ona utrwalić każdy najmniejszy strzęp dawnego świata. Chwilami wydawało mi się przez to, że książka jest zbyt szczegółowa.
Okres po drugiej wojnie światowej zamyka za to w jednym rozdziale.
Czy są to zapiski szczere? Moim zdaniem tak. Pisarka przyznaje się do własnych wad, otwarcie pisze także o depresji, która dopadła ja po śmierci matki. Książkę można czytać jako powieść obyczajową i/lub dokument historyczny nawet bez znajomości twórczości kryminalnej autorki. Jak zwykle atutem jest jej lekkie pióro i zmysłobserwacyjny.

"Sekretne zapiski...." mimo luksusowego wydania okazały się natomiast ciężką przeprawą. Są to bowiem notatki na kolanie, często oderwane, jednozdaniowe listy bohaterów, pomysły w punktach (notatki zawierały także listy zakupów i ćwiczenia kaligraficzne córki, ale to John Curran nam już darował). Czapki z głów, że Curran potrafił je odcyfrować, a nawet zaprezentować w miarę strawnej dla czytelnika formie. Jednak nawet w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu. "Zapiski..." w przeciwieństwie do "Autobiografii" to pozycja li i jedynie dla zagorzałych fanów Agathy Christie, tych, którzy czuliby się na siłach, żeby z marszu wziąć udział w "Wielkiej Grze" na temat jej twórczości.
Z książki dowiemy się jaki styl pracy miała Agatha, nie jest to natomiast kompletne kompendium jej twórczości (widziałam recenzje, gdzie czytelnicy właśnie na to narzekali).

Czego dowiedziałam się o Lady Agacie po lekturze obydwu opasłych tomów? Poniżej garść zaskakujących ciekawostek. Uwaga: postanowiłam nie robić podziału na źródło informacji. Także dlatego, że niektóre się powtarzają:).

  • Agatha Miller nie była "dziecięciem pieszczonym" (określenie JIK-a), rodzice niespecjalnie dbali też o jej edukację. Matka na przykład uważała, że córka nie powinna uczyć się czytać przed ósmym rokiem życia- nic dziwnego, że przyszła pisarka w końcu nauczyła się czytać sama. Także rozwijanie tzw. kreatywności w domu Millerów raczej leżało i kwiczało. Wynikało to pewnie głównie z faktu, że matka wytraciła parę na starsze rodzeństwo Agathy. Za zdolną uważana była najstarsza Margaret, jej młodszej siostrze natomiast przyklejono etykietkę ... "powolnej".
  • Pisarka była introwertyczką, nienawidziła publicznych wystąpień.
  • Przez większa część życia była osobą dość konwencjonalną, "wyluzowało" ją chyba dopiero drugie małżeństwo z Maxem Mallowanem. Zresztą młodszym od niej o półtora dekady.
  • Pisanie kryminałów było przypadkowym wyborem, który przyjął się na czytelniczym rynku. Autorka próbowała także innych form i gatunków, próbując wypromować np. ... sztukę o kazirodztwie. Nie spotkała się ona jednak z zainteresowaniem wydawców i producentów. Sama autorka przyznaje, że kilkadziesiąt lat później sztuka trafiłaby w swój czas (a w XXI wieku to już na pewno).
  • Ceniła autorów także bynajmniej niekryminalnych, w tym Muriel Spark i Grahama Greene'a (to tak, jak ja:)).
  • Nie ukrywała, że czuje się literackim rzemieślnikiem. Zresztą - gdy na dobre wkraczała na rynek, była już samotna matką, a umiejętność taśmowego produkowania kryminałów - jej jedynym kapitałem.
  • Być może tez z tego powodu długo hołdowała zasadzie: "Ciasto-pieniądz". Nie brała np. udziału w literackich zabawach Klubu Detektywów (skupiającego najbardziej znanych wówczas autorów kryminałów), stwierdzając, że czas i wysiłek, jaki włoży w zbiorczo napisaną książkę woli poświęcić dziełom własnym.
  • Metoda pisarska: książki zazwyczaj powstawały wokół jednego kluczowego detalu, np. dotyczącego scenerii. Wiele nowatorskich pomysłów (choćby dotyczących nietypowego rozwiązania zagadek) rodziło się często w trakcie licznych przeróbek i zmian koncepcji.
  • Autorka starała się pisać tylko o tym, co zna. Zdarzyło się np. zdyskwalifikować pomysł uczynienia jednym z bohaterów członka rządu, gdyż uznała, że nie wie zbyt wiele o ministrach.
To by było na tyle, zainteresowanych odsyłam do obydwu książek;)

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Na rozgrzewkę... ogłoszenia parafialne


1. Dotarła do mnie książka z wymianki zorganizowanej przez Sabinkę. Jeśli ktoś nie bierze udziału bojąc się, że dostanie książki nie do końca w swoim guście - niesłusznie. Tu można zobaczyć, co ja dostałam. Prosto z listy moich poszukiwanek. Bardzo dziękuję ofiarodawczyni - Cappucince. A wszystkich zapraszam do wymiany walentynkowej. Szczegóły na blogu wymiankowym. P.S. na zdjęciu zakładka autorstwa Cappuccinki.

2. Zachęcam do rejestrowania się na finta.pl - serwisie wymiany książek. Książek coraz więcej, użytkowników przybywa, warto wykorzystać ten moment, póki da się upolować jakieś smaczne książkowe kąski. Jeśli są chętni na zwiedzanie serwisu, zapraszam TĘDY.


3. Wyzwań literackich w blogosferze dostatek. Dziś chciałam szczególnie zaprosić do kolejnej edycji wyzwania świątecznego, oraz do nowego interdyscyplinarnego wyzwania "Pod skrzydłami aniołów". Mile widziane również świeże siły na pokładzie H.M.S. Kraszewski. Do dwusetnej rocznicy urodzin mistrza już tylko 8 miesięcy, a my musimy przeczytać jeszcze 120 książek. Pomożecie?

środa, 30 listopada 2011

'W odbiciu" - Jakub Małecki


Karol Bryl to facet jakich wielu - jest budowlańcem chwilowa na bezrobociu, mieszka w niewielkim mieście. Ma małe mieszkanko, kredyt we frankach, kilku ulubionych kumpli, liczne hobby.
W pewnym momencie świat wokół Karola zaczyna ulegać entropii. W jego mieście mnożą się akty przemocy, kłopoty ze zdrowiem, zdrady, wypadki samochodowe. Początkowo większość tych wydarzeń wydaje się mieć jakiś związek ze śmiercią starszego człowieka zamordowanego przez dwójkę lumpów, ale zaraza zaczyna zataczać coraz szersze kręgi.
Wyraźnie w rzeczywistości nastąpiło jakieś pęknięcie, przez które wydostają się na świat ciemne siły. Czy komuś uda się zasklepić to pęknięcie i uratować świat? I czy Karol da radę naprawić swoje życie, które także zaczęło się gwałtownie sypać?
Książka Jakuba Małeckiego jest niezwykłą mieszanką. Zmysł obserwacyjny autora czyni z niej świetna powieść obyczajową, wyczuciem groteski dorównuje Etgarowi Keretowi. Zauważyłam też pewne pokrewieństwo z nurtem S-F (nieprzypadkowe, jak się okazuje autor zaczynał swoją pisarską przygodę od fantastyki). Największą zaletą jest jednak próba sformułowania reguł rządzących światem i zwrócenie uwagi na to, jak krucha jest jego równowaga. I jak często się okazuje, że wolność, oznacza dla ludzi wolność czynienia zła.
Tytuł pokazuje też niejednoznaczność naszej rzeczywistości - może rządzą nią pewne prawa, ale równie dobrze, może być to tylko odbicie naszych snów.
Ciekawa to wizja i uważam, że warto się z nią zapoznać. Jeśli nawet nie zmusi do myślenia, to na pewno zapewni kilka wieczorów rozrywki na wysokim poziomie.

poniedziałek, 28 listopada 2011

"Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki" - Mario Vargas Llosa


Jestem pewnie jedną z ostatnich osób w ksiażkowej blogosferze, która jeszcze nie czytała Szelmostw, więc zastanawiam się, czy w ogóle zamieszczać choćby kilka zdań streszczenia?

Ricardo i Niegrzeczna Dziewczynka (jej prawdziwe imię poznamy dopiero pod koniec książki), spotykają się pewnego upalnego lata na początku lat 50-tych jako nastolatki. Przez kolejne lata Dziewczynka będzie się pojawiać w życiu Ricarda w różnych okolicznościach (Paryż, Londyn, Tokio, Madryt) i wcieleniach (poczynając od kubańskiej rewolucjonistki kończąc na kochance japońskiego mafioza).
Na pozór układ jest taki, ze zakochany Ricardo raz po raz ratuje Dziewczynke z tarapatów, ona natomiast poświęca mu trochę swojego czasu, następnie znika. Gdy przyjrzymy się bliżej okaże się, że para wykorzystuje się nawzajem, a środkiem płatniczym, towarem, kijem i marchewką jednocześnie jest tu seks.
Bohaterowie nie wydawali mi się specjalnie sympatyczni, później z Dziewczynką jakoś się oswoiłam, niedojrzały Ricardo ciągle budził moją irytację.

Fabuła początkowo irytuje niewielkim stopniem prawdopodobieństwa. Tak jak jestem w stanie uwierzyć w perypetie Niegrzecznej Dziewczynki, tak fakt, że co chwila wpada na Ricarda (w różnych częściach świata) wygląda już mniej wiarygodnie. Wygląda mi to na grę z konwencją powieści łotrzykowskiej. Bohaterka jest takim Odyseuszem czy też Sindbadem w spódnicy - pojawia się w czyimś życiu, namiesza, a następnie musi salwować się ucieczką. I tak wielokrotnie.
Czym jeszcze są "Szelmostwa..." poza zabawą z literacką tradycją? Tropów dostarcza jeden z wątków pobocznych mianowicie - historia Peru. Dowiadujemy się o kolejnych etapach demokratyzacji, nowych przywódcach (z prawicy lub lewicy), wielkich nadziejach na dobrobyt, które kończą się zazwyczaj grabieżą obywateli... Z drugiej strony mamy Niegrzeczną Dziewczynkę, jej kolejnych facetów, którzy mają zapewnić jej stabilizację finansową i/lub uczuciową, zamiast tego każdy epizod kończy się spektakularną katastofą, stratami finansowymi oraz uszczerbkami na zdrowiu i psychice. Na szczęście ma swojego niezawodnego Ricardo, który przez krótka chwilę pozwoli jej się zregenerować, zanim rzuci się w ramiona kolejnego Ukochanego (Przywódcy).
W tym momencie niezrozumiałe przywiązanie Ricarda zaczęło mi coś przypominać:

"nie pytaj mnie dlaczego jestem z nią nie pytaj mnie dlaczego z inną nie nie pytaj mnie dlaczego myślę że... że nie ma dla mnie innych miejsc"

Pełen tekst "Nie pytaj o Polskę" Grzegorza Ciechowskiego tutaj.

Grafika ze strony gozamos.com.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Z pamiętnika przypadkowego czytelnika ("Głos Lema")


Z pamiętnika przypadkowego czytelnika

Dzień 1

Jacek Dukaj - Wstęp

Zimne poty - to było pierwsze wrażenie, gdy zaczęłam kartkować wyjęty z solidnie zabezpieczonej paczki od Powergraphu "Głos Lema". Przyznam, że dość nonszalancko zamówiłam tę książkę, spodziewając się garści wspominków i ciekawostek biograficznych. Zamiast tego - tom zawiera 12 opowiadań pisarzy SF młodszego pokolenia inspirowanych twórczością Lema. Nie chodzi tylko o to, że z Lemem miałam kontakt dość dawno i moja znajomość autora mocno wywietrzała. Wg. autora wstępu - Jacka Dukaja, Lem jest dla młodszego czytelnika takim samym dinozaurem jak Żeromski (rzekomo z powodu szkolnej traumy, po przedwczesnej lekturze "Bajek robotów". Celem projektu było wypróbowanie literackiej metody Lema we współczesnych czasach. Na czym ta metoda polega? Na fabularyzacji aktualnych koncepcji naukowych. Przyznam, że jestem w stanie lekkiej paniki. Chodzić będzie zapewne o nauki ścisłe, a to po prostu nie jest mój świat.

Dzień 2

Krzysztof Piskorski - 13 interwałów Iorri

Przyznam szczerze, że za pierwsze opowiadanie zabrałam się po kilkudniowej przerwie. Pierwsza próba ataku na na o"13 interwałów Iorri" zakończyła się niepowodzeniem. Katalog terminów fizycznych, chemicznych i komputerowych sprawił, ze z obrzydzeniem odniosłam książkę z powrotem na półkę. Drugie podejście zakończyło się umiarkowanym sukcesem. Historia o konflikcie życia i cyberżycia (czyli informacji), z elementami metafizyki, umieszczona w scenerii stygnącego wszechświata nie dość, że mnie wciągnęła, to jeszcze okazała się bogata w filozoficzne konotacje.

Dzień 3

Rafał W. Orkan - Księcia Kordiana księżycowych przypadków część pierwsza i najprawdopodobniej ostatnia

Tym razem urocza historyjka o XVIII-wiecznym (chyba) księciu, który postanawia zwiedzić Księżyc. Okazuje się on nie tylko zamieszkały, ale także targany nacjonalizmami, szowinizmami a do tego terrorem politycznej poprawności. Obiecujący początek, który potem zmienia się w niemal publicystyczny komentarz do rzeczywistości.

Wawrzyniec Podrzucki - Zakres widzialny

Rzecz o pewnej planecie, która robi w konia jej eksploratorów. Czyli ironiczny mini traktat na temat granic poznania i zawodności "szkiełka i oka". Po ciężkiej przeprawie, którą zafundowało mi pierwsze opowiadanie, to nie sprawia żadnej trudności. Choć satysfakcja.. jakby mniejsza:).

Dzień 4

Andrzej Miszczak - Poryw

Ludzie i androidy. Co w zasadzie ich różni? Historia "buntu robotów" w klimacie "Obcego " z przewrotną puentą.
Przy okazji- dzieci są zafascynowane okładką - z hamletyzującym robotem. Bardzo pasuje do treści tego właśnie opowiadania.

Dzień 5

Alex Guetsche - Lalka

Motto z lemowym cytatem szybko naprowadza nas na trop - znowu będzie o androidach. Tym razem androidem jest atrakcyjna dziewczyna, a całe opowiadanie jest historią międzygatunkowej fascynacji. Ciekawostka jest sceneria - Związek Radziecki, który nie upadł i jego księżycowa kolonia. A androidy, jak się okazuje, maję tendencję do fascynacji komunizmem. Ciekawe, czy przed '89 opowiadanie nie stałoby się wielkim hitem wydawanym w milionowych nakładach;).

Dzień 6
Joanna Skalska - Płomieniem jestem ja

Znów międzygatunkowa fascynacja - tym razem człowiek i kosmitka. Akcja rozgrywa się prawie współcześnie - na ziemi ląduje statek, na pokładzie którego jest jedynie rodząca kobieta. O dziwo genetycznie identyczna z mieszkańcami Ziemi. Czy badaczom uda się rozplątać ten rebus? Nawet fajne, tylko nie wiem, czy zrozumiałam puentę.

Janusz Cyran - Słońce Król

Rzecz na pozór dzieje się na dworze Ludwika XIV. Drobne szczegóły wskazują na to, że być może z tym Wersalem jest coś nie tak., przypomina raczej rekonstrukcję. Opowiadanie przypomina surrealistyczny obraz - nie poznamy wyjaśnienia zagadki, ale będzie można się porozkoszować niepowtarzalną atmosferą. Mam wrażenie, że to opowiadanie jak dotąd podoba mi się najbardziej.

Wojciech Orliński - Stanlemian

Mam wrażenie, że dotychczasowe opowiadanie eksploatowały tematykę, która od lat leżała odłogiem. Kosmos, androidy, sztuczna inteligencja.
Tymczasem Orliński wziął na warsztat rzeczywistość wirtualną, czyli coś eksploatowanego w tej chwili dużo mocniej, podparł to cytatami z "Summy technologiae", dorzucił płomienną deklarację, żeby pamiętać, że Lem jest Polakiem. Czy aby na pewno świat powinien o tym pamiętać? Może dla globalnego odświeżenia marki "Lem" należałoby raczej ukryć ten wstydliwy fakt jak najgłębiej?

Dzień 7

Rafał Kosik - Telefon

Mąż Kingi Bednarz ginie w katastrofie samolotowej. Chociaż rzekomo nikt nie przeżył Kinga zaczyna odbierać telefony z których niezbicie wynika, że jej mąż żyje, tyle, że zanim wróci musi się "ogarnąć i załatwić kilka spraw". Jednak czas oczekiwania na powrót wciąż się przedłuża...
Rewelacja. wprawdzie nie wiem, ile "Telefon" ma wspólnego z Lemem, ale sam broni się świetnie, żadnej metafizyki, za to świetnie stopniowane napięcie i wiarygodne wyjaśnienie. Myślę, że nawet to opowiadanie mogłoby być niezłym materiałem na film:).

Dzień 8

Paweł Paliński - Blask

Opowieść o fizycznej przemianie pewnego faceta w inną formę życia. Niestety zauważyłam, że cechą wielu opowiadań z "Głosu Lema" są niedopowiedzenia. Tutaj sprawiły one, że nie bardzo wiem o co chodzi. Może to tak naprawdę zapis szaleństwa, a może i nie:).

Filip Haka - Opowieści kosmobotyczne Dominika Vidmara

Nowatorska forma- opowiadanie zostało skonstruowane jako leksykon postaci fikcyjnej książki. Cała masa odniesień do Lema i teorii literatury niestety mnie pokonały. Właśnie wynoszą mnie na noszach.

Jakub Nowak - Rychu

Rychu jest amerykańskim pisarzem SF, balansującym na krawędzi psychozy. Łyka psychotropy i koresponduje z FBI na temat pewnego twórcy zza żelaznej kurtyny - Stanisława Lema. Jego zdaniem Lem jest tak naprawdę grupą ludzi, a cele literackiego desantu Lema na Zachodzie, wydają mu się nader podejrzane. Nie chce spoilerować, ale tu zagadka - kim jest Rychu?

Dzień 9
Pora podsumować.
Zazwyczaj nie czytam SF. Czytałam jej sporo jako nastolatka, potem po prostu przepalił mi się moduł odpowiedzialny za odbiór tego rodzaju literatury. Jakoś nie jestem w stanie czytać, czegoś, co jest ewidentnie WYMYŚLONE. Oczywiście dużo przy tym tracę. Prognozy przyszłości, naukowe teorie, rozwijanie wyobraźni... Niestety trudno mi było wyłapać wszystkie nawiązania i tropy literackie, ocenić jaki "procent Lema" jest w każdym opowiadaniu, ale bawiłam się naprawdę nieźle. Po przeczytaniu całości moje top 3 wygląda następująco:
1. Telefon (no tak, tu jest najmniej SF, a najwięcej rzeczywistości)
2. Słońce król (niepokojące klimaty rodem z Greenawaya mają jednak nieodparty urok)
3. 13 interwałów Iorri (najtrudniejsze z przeczytanych, jednak przemyślane i z wyraźną myślą przewodnią)
Gdyby ktoś miał ochotę przeczytać recenzję kogoś, kto nie jest całkowitym fantastycznym abnegatem, zapraszam tutaj.




piątek, 18 listopada 2011

"Cicho, we śnie" - Donna Leon



Donna Leon jest autorką serii kryminałów osadzonych w Wenecji. Jej główny bohater - commissario Brunetti, jest pewnie jednym z ciekawszych literackich detektywów - smakoszem i erudytą z ciekawym życiem rodzinnym.
Oprócz kryminalnej intrygi autorka zazwyczaj umieszcza w swoich książkach sporą garść krytyki społecznej. Z pasją opisuje stosunki mafijne, nepotyzm, biurokrację, przez co zapewne naraża się wielu osobom. Pewnie dlatego nie zgadza się, aby jej powieści, napisane po angielsku, były wydawane za jej życia po włosku. Nie chce, aby jej poglądy miały wpływ na jej włoskie życie.

Szczerze mówiąc, po lekturze "Cicho..." wcale nie dziwię się takiej decyzji, publikacja tej książki mogła wywoła szczękościsk u wielu włoskich czytelników.

Tym razem Guido Brunetti walczy ze stugłową hydrą paraliżującą życie Włoch - czyli z kościołem katolickim. Intryga kryminalna to śledztwo w sprawie serii tajemniczych zgonów staruszków z katolickiego domu opieki. Do tego mamy potyczki z katechetą uczącym jego nastoletnie dzieci. Wisienką na torcie jest tajne (i złowrogie) stowarzyszenie, którego macki sięgają aż Watykanu.

Obraz instytucji kościelnych, który się wyłania z tej książki jest nader niesympatyczny i ... jednostronny. Za tę nudną jednostronność, niczym z faktów i mitów, obniżyłam ocenę:).

Natomiast plusem jest trafny i ciekawy opis problemów rodzinnych.
Obydwoje z małżonków Brunetti są antyklerykałami, przy czym żona- Paola, jest wojująca ateistką, sam Brunetti jest w fazie między całkowitym sceptycyzmem a resztkami przywiązania do religii jako do rytuału. Mimo to posyłają swoje dzieci na religię, aby ... poznały własne dziedzictwo kulturalne. Motywacja to nader wątła, która szybko się rozwieje, nie tyle z powodu kłopotów z katechetą, co przez fakt, że Brunetti zacznie dokładniej zgłębiać pisma wczesnochrześcijańskich Ojców Kościoła, i odkryje, że byli stadem nietolerancyjnych obskurantów.
Zaciekawił mnie ten opis. Ilu bowiem rodziców posyła dzieci na religię wbrew własnym przekonaniom (głównie zapewne z powodu uwarunkowań rodzinnych), jednocześnie tłumiąc w sobie coraz większą frustrację. I jak na takiej mieszance wybuchowej wychodzą dzieci?

wtorek, 15 listopada 2011

"Hołota" - J.I. Kraszewski



Przepis na powieść obyczajową a la JIK jest prosty. Weź pozytywną bohaterkę, koniecznie dziewczę jednocześnie cnotliwe i przedsiębiorcze, dorzuć do tego młodego, biednego zakochanego w niej pozytywistę, dodaj jedną życzliwą im osobę ze starszego pokolenia. Żeby romans wypalił i zaowocował matrimonium, niezbędne jet dosypanie garści pieniążków, w postaci niespodziewanego spadku, bądź innego rodzaju donacji.
Żeby natomiast całość nie była nudna, konieczne jest rzucenie pary bohaterów w nieprzyjazne im środowisko złożone z galerii malowniczych typów wiejskich/miejskich bądź zagranicznych (niepotrzebne skreślić).
Prawie zapomniałam - obowiązkowym składnikiem jest również happy end.

Pod tym względem "Hołota"- powieść obyczajowa napisana w latach 70-tych, której akcja rozgrywa się w latach 50-tych XIX wieku na podlaskiej prowincji i w Warszawie, bardziej przypomina nie inne książki z taśmy produkcyjnej Kraszewskiego, a dzieła pozytywistów, na czele z Orzeszkową.

Mamy bowiem tutaj bohaterów pozytywnych - rodzinę Zarzeckich, ale nie są oni bynajmniej pozbawieni wad. Główną jest chyba brak siły przebicia (choć starszemu pokoleniu doskwiera także alkoholizm i przesadna bigoteria). Ponieważ JIK zrezygnował tym razem z ręki Opatrzności, która w kluczowym momencie sypnie grosiwem, Zarzeccy szybko zderzą się z bezdusznym i okrutnym systemem kapitalistycznym w wydaniu XIX wiecznym, książka zaś podryfuje w kierunku ... krytyki społecznej.

Czasem zdarza mi się czytać literaturę w wydaniach z lat 50-tych , podczytuję sobie wówczas marksistowskie wstępniaki. Nie zawsze było łatwo poloniście czasu stalinowskiego znaleźć sceny , gdzie JIK- i Marks mogliby sobie podać rękę. Muszę koniecznie znaleźć wydanie "Hołoty" z tamtego czasu, myślę, że w jej przypadku redaktorzy nie mieliby problemu z ideologiczną analizą dzieła:).

Źródlo zdjęcia: allegro

środa, 9 listopada 2011

"Święto kozła" - Mario Vargas Llosa

Traktat o dyktaturze i meandrach polityki chyba nie jest wymarzoną lekturą na jesienne wieczory. Niestety, moje nieodwracalne skrzywienie w kierunku takich ciężkich tematów połączone z sympatią do zeszłorocznego noblisty, sprawiło, że kilka wieczorów podczytywałam sobie opisy tortur, upokorzeń, krzywdy ludzkiej, jak również urazów psychicznych wywołanych przez wyżej wymienione.
"Święto Kozła" to analiza dyktatury od strony psychologicznej (tak, tak) przeprowadzona na przykładzie dominikańskiego reżimu Trujillo (1930-1961).
Autor opisuje jego ostatnie dni z wielu punktów widzenia - samego dyktatora, jego współpracowników, uczestników spisku na jego życie a także pewnej 14-latki (można się domyślac, że los nie potraktuje jej zbyt łaskawie).
Dla mnie był to katalog postaw jakie ludzie przyjmują wobec reżimu, jak również psychologicznych zniszczeń i uszkodzeń, które on wywołuje. Proste zapędzenie ludzi w kierat wywołałoby bunt, ale kombinacja kija i marchewki, połączona z okresami niełaski wywołuje zbawienną dla przetrwania systemu mieszankę przywiązania i strachu.
Byłoby przesada stwierdzić, że wszyscy byli uwikłani i ponosili odpowiedzialność, ale na pewno "umoczone" były warstwy wyższe. Choćby zachowanie własności wymagało czasem niezłej ekwilibrystyki z własnym sumieniem. A jednak niektórym udawało się wygrzebać z degrengolady, innych łamano na zawsze (najlepiej widać to w zachowaniach spiskowców, byli tacy, którzy ginęli z godnością, inni potrafili na zimno pokierować sytuacją, a zdarzali się tacy, którzy nie wytrzymywali psychicznie buntu przeciw dyktatorowi - tak głęboko zakorzeniła się w nich mieszanka strachu i lojalności).
Vargas Llosa trafnie odczytuje tez rolę "tłumu", niestety zazwyczaj bierną i wtórna wobec działań tych, którym chciało się schylić i wziąć władzę. Trudno mi powiedzieć, czy ta bierność to cecha typowa społeczeństw postkolonialnych?
Co i kto tak naprawdę decyduje o zmianach politycznych? Grupy interesów, także te zewnętrzne. Reżim Trujillo padł w momencie, gdy nie było innej możliwości dla USA wyjścia z twarzą z nałożonych uprzednio sankcji ekonomicznych. Wcześniej opozycja mogła co najwyżej tłuc głową w ścianę, ewentualnie spełniać rolę karmy dla rekinów (jedna z popularniejszych metod egzekucji).
Kto jest najbardziej narażony u schyłku dyktatury? Dyktator. Czynniki decydujące - czyli zazwyczaj warstwy dysponijące siłą ekonomiczną w danym społeczeństwie i zainteresowane wielkie mocarstwa są przygotowane na to, że reżim bedzie się reprodukował w złagodzonej formie (przy pomocy ludzi z drugiego szeregu), ale zawsze musi odejść ten, kto był znakiem firmowym dyktatury (co widac choćby na ostatnim przykładzie Kadaffiego). Czym jest w tej sytuacji demaokracja? Obawiam się, że wielkim złudzeniem i przysłowiowym opium dla ludu.
Książka MVL tym razem napisana jest prostym, niemal reporterskim stylem, który podkreśla wagę tematu. Jeśli ktoś zdecyduje się z nią zmierzyć - przed przeczytaniem warto rzucić okiem na podstawowe informacje o Dominikanie i jej najnowszej historii, nawet na Wikipedii.
Tradycyjnie polecam:)

poniedziałek, 7 listopada 2011

"Odraza" - Laszlo Nemeth

"Naprawdę jaka jesteś, nie wie nikt...". Słowa tej piosenki świetnie pasują pewnie do każdej kobiety , ale wyjątkowo dobrze do Nelli Kartasz, bohaterki powieści Nemetha. Na pierwszy rzut oka to dziewczyna dumna i wyniosła, czytelnik prędko zorientuje się, że nie brak jej autoironii i złośliwego poczucia humoru. Nieco więcej czasu zajmie mu ustalenie, że jest ona też obarczona jakimś defektem, który sprawia, że kontakt fizyczny z drugim człowiekiem jest dla niej cierpieniem.
Na swoje nieszczęście Nelli jest atrakcyjną kobietą, przez co zwraca na siebie uwagę dwóch braci Takaro. Ją samą pociąga stonowany Imre, niestety - większą siłą przebicia wykaże się drugi z braci Sandor: przylepa, gaduła, ekstrawertyk... Słowem postac z najgorszych koszmarów dla "niedotykalskiej" dziewczyny. Na dodatek konkurent jest bardzo zakochany w Nelli i gotowy na wszystko, żeby przebić jej rezerwę, którą on uważa za mur obojętności.
Gdy po śmierci ojca dziewczyny niedobrana para weźmie ślub, stanie się to początkiem wojny pozycyjnej. Z jednej strony Sandor, naiwnie liczący, że jego uczucie zwycięży wszelkie przeciwności. Z drugiej strony Nelli i powoli narastająca w niej ODRAZA, kosmaty pająkopodobny potwór, który przeobrazi tę zdystansowaną osobę w szalejącą furię.
Akcja ksiażki rozkręca się bardzo powoli, autor przeprowadza nas przez wiele sytuacji, będących udziałem bohaterów, możemy być świadkiem ich ciągle zmieniającej się relacji. W końcu bohaterka dociera do odkrycia prawdy o sobie - a nie będzie to prawda wyzwalająca.
Jednocześnie Nemeth świetnie naszkicował tło - węgierską prowincję z lat Wielkiego Kryzysu.
Ta powieść psychologiczna wydaje się inna niż wszystkie, zmusza do zaangażowania i przemyślenia różnych zachowań.
Mimo, że temat jest ciężki, autor sprytnie ułatwił nam lekturę. Narracja jest pierwszoosobowa, a bohaterka ze swoim ciętym humorem przypomina nieco przedwojenną Bridget Jones.
Polecam wizytę w bibliotece bądź antykwariacie w poszukiwaniu tej książki:).

W bibliotece może być zresztą trudno - ostatnio zauważyłam, że likwiduje się książki nieco starsze i łatwo trafić tylko na lektury szkolne, nowości bądź czytadła:(.


Inna recenzja ksiażki:
- Na wschód- Blog o Europie Środkowo-Wschodniej

środa, 2 listopada 2011

"Tu będę w słońcu i w cieniu" - Christian Kracht

W dawnych czasach, jeszcze chyba nawet przedinternetowych, często sięgałam po wszelkiej maści fantastykę (wiem, że trudno w to uwierzyć patrząc na zawartość mojego bloga). Moim ulubionym podgatunkiem były wówczas historie alternatywne, zwłaszcza w wykonaniu Polaków. Rodzimi autorzy mieli bowiem tendencję do wyszukiwania węzłowych punktów w historii, po przejściu których nasze dzieje mogły potoczyć się lepiej. Można powiedzieć, że uprawiali współczesną wersję krzepienia serc. Zresztą ten trend nadal ma się dobrze, wystarczy wspomnieć serię "Zwrotnice czasu".
Nieco inaczej wyglądało to w przypadku autorów zachodnich. Zamiast masować ego swoich czytelników, woleli raczej ich straszyć i ostrzegać. Nie inaczej jest z Christianem Krachtem. Współczesna Szwajcaria ze swoimi bankami, mocną walutą i czekoladą Milka, wydaje nam się krajem mlekiem i miodem płynącym. Kracht postanowił jednak wytrącić swoich rodaków z błogiego zadowolenia i pokazać im alternatywną ścieżkę, której uniknęli tylko dlatego, że... w 1917 Lenin zdecydował się wrócić do Rosji.
Ścieżka ta wygląda absolutnie makabrycznie. Szwajcaria nie jest Szwajcarią a Szwajcarską Republiką Radziecką, znajduje się od prawie stu lat w stanie wojny ze wszystkimi (geopolityczna mapa świata też zresztą wygląda nieco inaczej - czołowym mocarstwem azjatyckim jest np. Korea Pólnocna, Rosja zaś jest niezamieszkana i skażona). Większość ludności obecnie jednego z bogatszych krajów świata to analfabeci, żyjący może nie w epoce kamienia łupanego, ale szybko w jej kierunku zmierzający, gdyż cywilizacja, zamiast się rozwijać, ulega systematycznej degradacji. Pamięć zbiorowości opiera się wyłącznie na przekazach ustnych, często mało wiarygodnych, gdyż rodzinne więzi uległy rozbiciu. Mamy do czynienia także z katastrofą demograficzną (trudno, żeby było inaczej po tylu latach wojny), która prowadzi do masowego sprowadzania ludzi z afrykańskich kolonii.
Początkowo wydawało mi się niemożliwe, żeby jeden Lenin, który ostatecznie plątał się po Europie Zachodniej przez ponad 20 lat i mało kogo interesował, mógł doprowadzić do takich zniszczeń tylko dlatego, że pokręcił się po świecie jeszcze kilka lat dłużej.
Tak naprawdę nie wiemy dokładnie, co doprowadziło do tego, że alternatywna rzeczywistość wygląda tak a nie inaczej. Ostatecznie skoro historia opiera się na przekazach ustnych i podlega manipulacji, to siłą rzeczy nie znamy wszystkich faktów. Skąd na przykład wzięło się skażenie w Rosji? Czy było skutkiem wojny, czy może jej początkiem? Czy na pewno akcja książki dzieje się współcześnie, czy też może z rachuby czasu zniknęło kilkadziesiąt lat i rzecz ma miejsce np. w 2050, a "zwrotnica czasu", po której wszystkie kolejne wydarzenia prowadzą do upadku ma miejsce właśnie... dzisiaj?

Christian Kracht swoją oniryczną prozą próbuje wybudzić sytych Europejczyków ze stanu sennego zadowolenia. Historia niekoniecznie musiała się dla nas potoczyć korzystnie i nie ma żadnej gwarancji, że będzie w ten sposób toczyć się dalej.

Polecam miłośnikom eksperymentów literackich i katastroficznych wizji:).

sobota, 29 października 2011

"Past Imperfect" - Julian Fellowes

Julian Fellowes to brytyjski aktor, pisarz i scenarzysta, najbardziej znany ze scenariusza oscarowego "Gosford Park". To autor jednego tematu - zmierzchu arystokracji. Po lekturze tej książki stwierdzam, że specjalizacja to niezła rzecz, autor wie o czym pisze i ma sporo interesujących spostrzeżeń do przekazania.

Historia zaczyna się w 2008, kiedy to bardzo bogaty, bardzo samotny i a do tego umierający Damian Baxter postanawia uregulować swoje ziemskie sprawy i znaleźć spadkobiercę swojego majątku. Istnieją bowiem pewne przesłanki, że w czasach szalonej młodości, kiedy jeszcze zajmował się czymś poza tłuczeniem kasy, mógł zostać ojcem. Namierzenie potencjalnej matki nie jest jednak proste, gdyż Damian, jako sensacja sezonu towarzyskiego 1968 zawarł bliską znajomość mniej więcej z połową londyńskich debiutantek, a kilka z nich zostało niewiele później szczęśliwymi matkami.
Damian zleca zadanie odnalezienia swojego spadkobiercy swojemu przyjacielowi z dawnych lat (którego imienia nigdy nie poznamy). I za pośrednictwem tego właśnie kolegi spotkamy kolejne kochanki Damiana, będziemy śledzić ich późniejsze losy (bardzo różne) a przede wszystkim zakosztujemy uroków londyńskiego sezonu 1968.
Książkę czyta się świetnie przede wszystkim ze względu na dogłębną znajomość tematu przez autora. Można w szczegółach dowiedzieć się jak wyglądała organizacja balu czy kolacji, a także poznać przemyślenia autora na temat arystokratów i ludzi, którzy się nimi ekscytują, a wszystko to na przestrzeni czterdziestu lat i zmieniającego się świata. Moim faworytem były rady dla chcących zainwestowac w rezydencję na angielskiej prowincji:).

Niestety nie jest to reportaż a powieść. Mi wystarczyłaby garść ciekawych spostrzeżeń, autor musi jeszcze podomykać wątki (zamiast na tym domknięciu poprzestać, niestety jeszcze przybija je młotkiem) i dodać kropki nad i (najlepiej ozdobne - w formie serduszek).
Słowem - autor przedobrzył z dosłownością. Mimo wszystko jednak uważam, że warto. Tylko ostatnie 100 stron męczy. Początkowe ...400 przyswaja się bezboleśnie:).

Podobny temat - poszukiwania "nieznanego" dziecka + spotkania z kolejnymi kochankami po latach - znajdziemy też w filmie "Broken Flowers" Jarmuscha. Tam scenarzysta jednak lepiej poradził sobie z tematem. Otwarte zakończenie dodaje mu znaczeń.
W przypadku "Past Imperfect" widać, że takie domykanie wątków na siłę jest niestety strzałem w stopę:(.

piątek, 28 października 2011

Kraszewski od A do Z - L jak Lublin


Rok szkolny 1826/27 Józef Ignacy Kraszewski spędził w Lublinie, pobierając nauki w szkole wojewódzkiej (jako uczeń czwartej klasy) i mieszkając na stancji przy ulicy Grodzkiej 24. Identyfikacja tej kamienicy, jako miejsca związanego z literaturą nie było sprawą prostą. Walnie przyczynił się do tego pamiętnik Seweryna Liniewskiego a w nim opis Lublina z lat 20-stych XIX wieku, spisywany z perspektywy roku 1889. Na jego podstawie udało się zidentyfikować stancję Kraszewskiego, w kamienicy z numerem policyjnym 93, który po zmianie numeracji stał się numerem 24. W 1954 podczas prac renowacyjnych umieszczono na kamienicy stosowną inskrypcję. A oto co pisze Liniewski o interesującym nas obiekcie:

Idąc dalej ulicą Grodzką po lewej ręce jest kamienica dziś opatrzona Nr 93, w tej wszedłszy po schodkach, na lewo jest mieszkanie w którym stał Józef Kraszewski będąc uczniem w Lublinie. Na górze stał profesor matematyki Ostrowski, u którego stał na stancji. W Kraszewskiego stancji złożone były narzędzia pomiarowe, po które przychodziliśmy uczniowie klasy IV, idąc na tzw. praktykę tj. pomiar; gdyż było w zwyczaju że uczniowie klasy IV w rekreacją, t.j. popołudniu w wtorki czwartki chodzili na praktyczne pomiary - było to-bardzo dobrem, bo taka praktyka więcej uczyła młodzież jak wszelkie wykłady teoretyczne.

Więcej na temat pamiętnika Liniewskiego TUTAJ.

Pobyt Kraszewskiego w Lublinie trwał zaledwie rok i pozostawił raczej niemiłe wspomnienia. Sam autor zwierza się w "Obrazach z życia i podróży" oraz "Nocach bezsennych":
"W ogólności rok jeden przebyty w Lublinie nie zostawił mi miłych wspomnień, a zakończenie jego tragiczne odmówieniem nagrody, do której zdawało się, żem miał prawo, do reszty mnie zraziło. Wśród czytania uczniów wybranych, rzuciłem książkami i sekwestrami i wyszedłem z sali" [1].
Samo miasto też pozostawiło ambiwalentne wrażenia. Zachwycały kościoły, dwie bramy "jedyne nie zepsute pamiątki dawniejsze", gmach Trybunału "milczący już i pusty, osierocony z gwarnej palestry", krytyki natomiast doczekał się zamek "świeżo w neogotyckim szkaradnym smaku wyresteurowany".[2]

Tak natomiast zostało opisane miasto we wstępie do wydanej w 1843 roku powieści pt. Maleparta :

Znacie zapewne Lublin? Któż by go nie znał dzisiaj i komuż na myśl nie przychodzą wdzięczne jego okolice, stare kościoły, malownicze dwie stare bramy, czysty Kapucyński kościółek, smętna fara, ponury Dominikański, niesjnacznie odnowione Jezuickie mury i zamek? Znacie go, jakim jest dziś, spokojnym, czystym, odświeżającym się, jak podtatusiały staruszek, co nową kładzie perukę i wygala siwą brodę, żeby się wydać młodszym; znacie go z nowymi jego gmachami, z pięknym Krakowskim Przedmieściem, z czystymi placami, ogrodami, brukami i szosą. Ale nie stary Lublin trybunalski, nie stary to ów gród rokoszowy i jarmarkowy, sławny swymi piwnicami na Winiarach, norymberskimi sklepami, błotem ulic, wrzawą żołdaków, palestrą z piórem za uchem i szerpentyną u pasa; nie stare to miasto, co się chlubiło kilkudziesięcioma kościołami i wskazywało fundacje Leszka Czarnego, co się chlubiło zamkiem, w którym Długosz ćwiczył Kazimierzowe dzieci, stołem, na którym podpisano Unię, szczerbami w murach, jednymi po ruskich kniaziach, drugimi po Mindowsie, jeszcze innymi po rokoszach Zygmuntowskich”. (źródło)

Lublin i okolice pojawił się jeszcze na kartach kilkudziesięciu (!) innych powieści JIK-a. Oznacza to, że może niezbyt porywające wspomnienia nie przeszkodzily mu w inspirowaniu się miastem.

Jako ciekawostkę dorzucę fakt, iż dla upamiętnienia pobytu Kraszewskiego w Lublinie, kilkadziesiąt lat później, w trakcie jubileuszu pracy twórczej w 1879, obywatele Lublina uhonorowali go niezwykłym prezentem - obrazem Franciszka Kostrzewskiego, przedstawiającym młodego Kraszewskiego na tle bramy Trynitarskiej, czytającego list od rodziców dostarczony przez dwóch chłopów w strojach regionalnych. Niestety nie udało mi się odnaleźć reprodukcji tego rarytasu. Trudno również powiedzieć, jak czuł się JIK w roli żywego pomnika:).


Za przekazanie zdjęć dziękuję ich autorce - Joannie D. (Gio). Za pomoc w przygotowaniu tekstu dziękuję również Lirael i Agnesto.

[1] August Grychowski, "Lublin i Lubelszczyzna w życiu i twórczości pisarzy polskich", Wydawnictwo Lubelskie, 1974, s. 135-136
[2] tamże, s. 136




poniedziałek, 24 października 2011

"Wielkanocna parada" - Richard Yates


"Wielkanocna parada" to historia dwóch sióstr, Sarah i Emily, ciągnąca się od lat 30-stych po siedemdziesiąte. Miała być chyba ilustracją tezy o druzgoczącym wpływie rozwodu rodziców na psychikę człowieka. Życie obydwu kobiet toczy się według różnych scenariuszy, co jeden to gorszy i zapewniający mniej satysfakcji. Sarah spełnia się w roli żony damskiego boksera i matki trzech jego klonów. Emily twórczo rozwija pojęcie seryjnej monogamii. Choć początkowo wybór modelu życia i kolejnych partnerów wydaje się przypadkowy, kobieta stopniowo wsiąka w taki tryb życia, póki nie staje się (oczywiście) za późno.
Po książkę Yatesa sięgnęłam z inspiracji Młodej Pisarki i początkowo byłam skłonna podpisać się pod jej mało entuzjastyczną oceną. Książka, mimo, że czyta się ją szybko, jakoś mnie nie zaangażowała. Bohaterki przypominały mi papierowe lalki poruszane podmuchami wiatru (być może taki efekt był zamierzony i miał być dowodem na ich okaleczoną psychikę). Słowem - czytadło.
Jednak bliżej końca, gdy autor wyczerpał już do dna schemat "niezależnie od wyboru drogi zyciowej, życie kobiety jest pasmem nieszczęść", zrobiło się nieco ciekawiej. Zafrapował mnie wątek reakcji jednej z sióstr na przemoc domową w rodzinie drugiej, a przede wszystkim - kwestia losu ludzi starszych (niekoniecznie starych, tylko powiedzmy- po 50-tce). Możliwe warianty ich losu to: utrata pracy, dom opieki (często), alkoholizm, samotność, opuszczenie... W stosunkowo dobrej sytuacji tylko ci, którzy dysponują sporą ilością pieniędzy. American dream najwyraźniej miał swoja granicę wiekową.
Książka może nie jest stuprocentowym pewniakiem czytelniczym, ale myślę, że można dać jej szansę. Warto docenić tę solidną powieść psychologiczno-obyczajową, a nie tylko narzekać, że mogłaby być jeszcze lepsza;).

piątek, 21 października 2011

"Historia urody" - Georges Vigarello


Gdy dostałam propozycję zrecenzowania "Historii urody" rzuciłam się na nią jak pies na świeżą porcję kiełbasy. Jakiej kobiety nie zainteresuje taki temat? Początkowo jednak wszystko wskazywało na to, że połamię sobie na tym daniu zęby. Książka nie jest bowiem prostą historią ubioru, bądź pielęgnowania urody. Autor omawia kolejne epoki (poczynając od renesansu), zaczynając od roli ciała (a ta nie brała się z powietrza, zazwyczaj była wypadkową koncepcji dotyczących człowieka w świecie, kulturowych tabu, roli nauki no i oczywiście stosunków społecznych), poprzez szczegóły (w każdej epoce inne części ciała uważane były za atrakcyjne), kończąc na tym, jak manifestowało się to nie tylko w stroju, ale także w literaturze i sztuce. Książka jest niezwykle erudycyjna, omówione są w niej setki dzieł, nie mówiąc już o literaturze fachowej, a w nowszych epokach - nawet prasie i reklamie. Mimo, że nie znajdziemy w niej ilustracji, same opisy są dokładne, wyczerpujące i świetnie ilustrują tezy autora.
Po początkowym oszołomieniu nadmiarem treści znalazłam swój sposób czytania tej książki, koncentrując się interesujących mnie zagadnieniach, inne traktując bardziej pobieżnie.
Przyznam szczerze, że najbardziej zainteresował mnie wiek dwudziesty z kultem pielęgnacji urody, który zaczął pełnić rolę opium dla ludu jak również związki urody z ... faszyzmem.
Moim zdaniem "Historia..." słabo nadaje się do czytania "jednym ciągiem", może wówczas przytłoczyć, ale zdecydowanie warto po nią sięgnąć. Może ona wzbogacić naszą wiedzę i nadać nowy kontekst dotychczasowym zainteresowaniom. Buszujący po muzeach całego świata miłośnicy sztuki z chęcią zagłębią się w rozdziały o wieku XVI i XVII. Z kolei dwa następne wieki będą szczególną gratką dla fanów klasycznej literatury (wiele miejsca poświęcono tu np. Zoli i Flaubertowi).
Część współczesna zainteresuje każdego, kto chciałby zajrzeć pod podszewskę popkultury.
Dlatego też polecam, choć z zastrzeżeniem- łatwo nie będzie:).

czwartek, 20 października 2011

"Żywina" - Rafał Ziemkiewicz

Gdy zaczynałam czytać "Żywinę" omal nie spadłam ze stołka. Książka zaczyna się bowiem od reporterskiej wyprawy pewnego dziennikarza poświęconej zmarłemu w niewyjaśnionych okolicznościach posłowi Samoobrony Stanisławowi Żywinie. Tytułowy bohater od razu skojarzył mi się z Andrzejem Lepperem, Ziemkiewicza zaś zaczęłam podejrzewać o zdolność prorokowania.
Sprawa szybko się wyjaśnia - Żywina okazuje się postacią całkowicie fikcyjną, książka zaś będzie daleka od spraw państwowych. Dostaniemy zamiast tego obraz małego miasteczka, z gatunku tych, do których masowo przeprowadzają się bohaterki babskich czytadeł, żeby zakładać tam pensjonaty bądź stadniny koni.
Tyle, że przeprowadzenie się do Rękowin koło Bykowa i rozkręcanie tam biznesu byłoby raczej posunięciem samobójczym. Po pierwsze - nie da się znaleźć pracowników, którzy nie mają mniej lub bardziej rozwiniętej choroby alkoholowej, gdy przypadkiem to się uda, zyskiem z interesu natychmiast będą chcieli się podzielić lokalni bonzowie, jako środków perswazji używając kontroli skarbowej, inspekcji sanitarnej, a także w skrajnych przypadkach wymiaru sprawiedliwiści. Aparat państwowy na prowicji bowiem nader często zrośnięty jest z lokalną mafią. No i raczej niespecjalnie można liczyć na życzliwość sąsiadów i nowe ciekawe znajomości. Przeciętna rozwódka chcąca tam zacząć nowe życie, najwyżej po miesiącu uciekłaby z wrzaskiem.

Oprócz mało atrakcyjnego opisu Polski powiatowej mamy historię dojrzewania trzydziestoparoletniego dziennikarza. Do odpowiedzialności za słowo, zainteresowania opisywanymi sprawami, a nie traktowania ich tylko jako kolejnych możliwości zarobienia pieniędzy. Wreszcie do budowania głębszych relacji z innymi osobami. Jeśli zatem komuś chce się czytać o niedojrzałym trzydziestolatku - tu jest taka możliwośćPPPPP.

Ocena to całkiem subiektywna, ale mi książka bardzo się spodobała:). A przynajmniej dzięki niej przełamałam kryzys czytelniczy:).

piątek, 14 października 2011

"Na północ" - Elisabeth Bowen

Londyn, lata 30-ste. Cecylię i Emmelinę, mieszkające razem szwagierki, dzieli prawie wszystko. Ta pierwsza jest urodzoną party animal, mimo, że niedawno owdowiała bez problemu zawiera kolejne znajomości z mężczyznami. Przysparza tym nieustannych zmartwień swojej ciotce Lady Georginie, która obawia się, ż trzydziestolatce nie uda się po raz kolejny ustabilizować.
Odwrotnie Emmelina. Znacznie młodsza od Cecylii, poważna i zdystansowana, na pozór interesuje się tylko rozkręcaniem swojego biznesu - biura podróży.
Pojawienie się w ich egzystencji Marka Linkwatera (w życiu zawodowym - utalentowanego prawnika, w prywatnym zaś niezłej szui) doprowadzi do zamiany ról obydwu kobiet, zaczną postępować pozornie niezgodnie z własnym charakterem. A nie będzie to koniec komplikacji, gdyż na uczuciowej giełdzie sytuacja zmienia się w każdej chwili...
Książka jest dość nietypowo skonstruowana. Już z opisu widać, że będzie w przeważającej części dotyczyć uczuć. Tymczasem co najmniej do połowy czytamy o kolejnych (przyznam, że smakowitych) sytuacjach towarzyskich. To co najważniejsze jest ukryte gdzieś między słowami. (skojarzenie do tytułu pewnego filmu- nieprzypadkowe). W drugiej połowie intencje autorki zaczynają się krystalizować. Ale mimo, że zaczyna ona pisać o uczuciach, to "najważniejsze" wciąż umyka. To chyba pierwsza książka, którą czytałam, której akcja rozgrywa się w podświadomości bohatera, przy czym ta podświadomość wciąż zostaje w ukryciu.
Na początku książka spowodowała u mnie wzruszenie ramion. Co z tego, że jakaś panienka nie potrafiła poradzić sobie z uczuciem? Z drugiej strony - tę sytuację da się zuniwersalizować. Nie znamy siebie do końca i nigdy nie wiadomo, w jakiej sytuacji nasza podświadomość się uaktywni i postanowi podstawić nam nogę:).
Książka zdecydowanie dla wrażliwego czytelnika:). A ponieważ trudno mi określić, czy ja się do takich zaliczam, więc sama nie wiem, czy mi się podobało:).

Dla zastanawiających dodam, że Elisabeth Bowen bywa czasem porównywana do Henry Jamesa i Virginii Woolf. Otóż James jest przy niej mistrzem konkretu. Podobieństwa do Woolf musicie zbadać sami:).

Źródło zdjęcia

środa, 12 października 2011

Hurtownia książek - kolejna dostawa:).

Kryzys czytelniczy w pełni (tak, ja też zapadłam na ten syndrom), recenzencki jest jego następstwem, postanowiłam więc zebrać kilka tytułów, o których w ogóle nie zamierzałam pisać.


"Pasta do zębów" Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego to przyzwoicie skonstruowany kryminał z kobietą detektyw (porucznik Anka Kowalska) i licznymi wątkami obyczajowymi - Ance bowiem przyjdzie prowadzić śledztwo w pracy jej męża Pawła (chirurga i bawidamka w jednym), a główną podejrzaną będzie mężowska eks-pielęgniarka Dorota. Podobno klasyka powieści milicyjnej. Moją ocenę obniżyły mocno umowne realia Polski lat 70-tych.


Podążając kryminalną ścieżką trafiłam na "Zamknięty pokój" duetu Sjöwall/Wahlöö... Poprzednie części cyklu bywają określane mianem kryminału ideologicznego. Tu jednak szwedzki tandem przeszedł sam siebie. Wszystkiemu winne jest złe społeczeństwo (które tak krzywdzi biedną jednostkę, ze ta po prostu MUSI wkroczyć na drogę przestępstwa) i jeszcze gorsze państwo, z którego najbardziej zgniłą i zdegenerowaną częścią jest policja. Rozumiem, ze autorzy maja poglądy, ale można je "sprzedać" w sposób nieco bardziej inteligentny (jak to zrobił Stieg Larsson, założę się, ze mało kto załapał, że gra w tej samej drożynie co państwo Sjöwall/Wahlöö). Można też popaść w uprawianie taniej propagandy. Plusy? Nawiązania do Agathy Christie (kolejny wariant zagadki literackiej: tajemnica zamkniętego pokoju) i lekkie pióro.


Dom tysiąca nocy Mai Wolny to pięknie napisana historia dwóch kobiet. Tyle, że niestety na krótko zostaje w pamięci. Po miesiącu od lektury pamiętam tylko dość kontrowersyjną apologię Czerwonych Brygad.







"Czarna polewka" Musierowicz dla odmiany okazała się pozytywnym zaskoczeniem. Poprzednim tomem Jeżycjady, który czytałam, był cukierkowy i nudnawy "Język Trolli". Tutaj sytuację ratuje Ignacy Borejko jako domowy tyran terroryzujący wnuczki i jak oszalały rozdzielający czarne polewki ich absztyfikantom. Do tego jeszcze zamienia jednego ze swoich wnuków - Ignacego Grzegorza w rasowego szpiega i donosiciela. Wiem, że to dość wredne i niepedagogiczne, ale mnie rozbawiło:). Zwłaszcza, że szaleństwo trwa tylko pół tomu, po czym domowe pandemonium opanowuje niezawodna Mila Borejko.




"China men" Maxine Hong Kingston to historia czterech pokoleń mężczyzn z rodziny autorki, chińskich emigrantów w USA. Jednocześnie to pean na cześć kantończyków - ludzi odważnych, pracowitych i ciekawych świata. W anglojęzycznym serwisie znalazłam określenie, pod którym się podpisuję: "History of America rewritten". Autorka eksploatuje schemat znany już z "Kobiety wojownika" (mieszanka chińskich baśni, historii ze starego kraju, i opis trudnej adaptacji w "Złotej górze"). Rzecz ciekawa, ale dużo bardziej podobała mi się żeńska wersja tej historii :).

środa, 5 października 2011

"Na polu chwały" - Henryk Sienkiewicz


W ramach odskoczni od Kraszewskiego, sięgnęłam po mniej znaną i rzekomo nieudaną powieść Sienkiewicza "Na polu chwały". Nie da się ukryć, że ta opinia strasznie krzywdzi tę historię z czasów Sobieskiego. To fakt, że nie ma ona takiego rozmachu jak Trylogia, ale czyta się naprawdę dobrze. Myślę, że będzie pewniakiem dla wszystkich,którzy mają bzika na punkcie JIK-a, ale zaczynają już odczuwać znużenie jego "zygzakami" fabularnymi i schematycznymi postaciami.Rzecz rozgrywa się w ciągu kilku miesięcy roku 1683 (ostatnią sceną jest wymarsz wojsk polskich pod Wiedeń) w Puszczy Kozienickiej (w pobliżu Radomia) i okolicach.
Puszcza jest o dziwo dość gęsto zaludniona, i to nie tylko przez wilki i niedźwiedzie, a przez wszelkiej maści uchodźców przybyłych a toKijowszczyzny, a to z Podola a to z innych terytoriów zajętych przez sąsiadów.
Stereotypowo uważa się, że czasy panowania Sobieskiego były ostatnimi latami świetności Rzeczypospolitej Obojga Narodów, u Sienkiewicza jednak widać, że przeżywa ona zapaść, tak ekonomiczną, jak i demograficzną (co chwila mowa jest o rodach wygasłych w wyniku śmierci ich przedstawicieli w wyniku działań wojennych). Wciąż jednak nie doszło do zapaści moralnej, chociaż starsi obywatele kwękają jak najęci, że Polska nierządem stoi, jednak gdy trzeba, połowa populacji siada na koń i jedzie bić Turczyna.
Osią książki jest jednak miłość - między dwojgiem potomków zubożałych rodów- Jackiem Taczewskim (potomkiem Powały z Taczewa- bohatera Krzyżaków) i Anulą Sienińską. Zanim obydwoje dorosną do tej miłości i zanim pokonają wszystkie przeszkody rzucane im pod nogi przez zły los, co wrażliwsi czytelnicy zużyją co najmniej paczkę chusteczek.
Największym atutem jest jednak wskrzeszenie dawno zaginionego świata, Rzeczypospolitej czasów Srebrnego Wieku (używając terminologii Pawła Jasienicy). Sienkiewicz robi to nader umiejętnie i do tego świetnie się bawi- czy to konstruując kolejne charaterystyczne postaci czy przytaczając tchnące humorem dialogi. Tego ostatniego jest tu dużo więcej niż we współczesnych "Połanieckich".
Tu dla przykladu historia pewnego obciętego ucha (i prezentu ślubnego w jednym):
"- (...) niesmaczne jest to donum.
- Jak to niesmaczne?- zapytał Marek- dyć my nie do zjedzenia Jackowi to ucho przynieśli.
- Dziękuję wam za waszą życzliwość - odpowiedział Taczewski- gdyż jak mniemam, nie przynieśliście tego także do schowania.
- Jużci, że trochę pozieleniało; chybaby w dymie uwędzić!
- Niech je pachołek zaraz zagrzebie - rzekł surowo ksiądz- bo zawdy chrześcijańskie to ucho".
Jak widać - nie zawsze jest cukierkowo, a Sienkiewicz nie ucieka także od tematów trudnych. Czy wiecie na przykład jakie pod koniec XVII wieku obowiązywały kary za gwałt? [W każdym razie- skutecznie powstrzymujące potencjalnych gwałcicieli.]
Polska czasów Sobieskiego, to inny świat, inna mentalność, inne zasady funkcjonowania społeczeństwa. Np daje się zauważyć, że państwo i prawo nie wkracza wszędzie. Przestępcę nie podpadającego pod kodeks karny obejmowała infamia - i to często okazywało się karą wystarczającą.
Skąd taki tytuł? Mam wrażenie, że przy okazji zajmującej historii Sienkiewicz próbował zdefiniować na nowo pojęcie patriotyzmu. Z jakim skutkiem?
W ciągu ostatnich lat słychać powtarzające się pytania o to, jak współcześni Polacy zachowaliby się, gdyby zostali postawieni w sytuacji swoich rówieśników sprzed 70 lat (zupełnie niedawno zastanawiała się nad tym choćby Enga). Powstrzymam się od opinii na ten temat. Wydaje mi się jednak, że to, że taka, a nie inna postawa naszych przodków przy okazji różnych historycznych kryzysów, była częściowo także wynikiem podprogowego działania dzieł pewnego Noblisty.

wtorek, 27 września 2011

"Ramułtowie" - J.I. Kraszewski

Oświadczam, że właśnie przedawkowałam. Na fali zachwytu nad "Bruehlem" zaordynowałam sobie jeszcze dwie krótsze książki JIK-a, o "Śniehotach" już pisałam, teraz, zanim na dłuższy czas porzucę najpłodniejszego polskiego pisarza, kilka słów o "Ramułtach".
Powieść powstała w latach 70-tych XIX wieku, akcja, co rzadkie, rozgrywa się w dużym mieście w Wielkopolsce (może nawet jest to Poznań). Tytułowi Ramułtowie to rodzeństwo. Najstarsza, 30-letnia wdowa Lelia, posiadaczka (już!) dwóch siwych włosów, usiłuje zapewnić sobie przyszłość przez kolejny mariaż. Sylwan, jej nieco zbyt poważny młodszy brat, to demokrata, działacz niepodległościowy i wzór wszelkich cnót. Najmłodszy Herman, ich brat przyrodni, ma tytuł hrabiowski, mnóstwo kasy i brak pomysłu na życie.
Treścią książki są ich perypetie życiowe i romansowe, jak również dojrzewanie Hermanka (trzeba przyznać, że rozwinie się w zaskakującym kierunku), podskórnym zaś jej nurtem: konflikt między demokratami a konserwatystami. Kraszewski o dziwo wcale nie jest zwolennikiem tych ostatnich. Sportretował ich w sposób tak bezlitosny, że na pierwszy rzut oka wcale nie widać tych okrzyczanych konserwatywnych zasad i religijności, lepiej rzuca się w oczy rozrywkowy tryb życia, obłuda i wyrachowanie. Za pewne były to dylematy typowe dla epoki. Opis jednego z trzecioplanowych bohaterów mocno przypomina charakterystykę Stiwy Obłońskiego z "Anny Kareniny" (chodziło o zmienienie poglądów w zależności od mody). Oczywiście - Kraszewski był prekursorem, Anna Karenina powstała kilka lat później.

Jak w "Milionie posagu" mieliśmy galerię typów wiejskich, tak w "Ramułtach" Kraszewski zapoznaje nas z przedstawicielami fauny miejskiej, ze szczególnym uwzględnieniem birbantów, utracjuszy, kawalerów (także z odzysku) i łowców posagów. Proszę zapamiętać tych kawalerów, gdyż teraz będzie co nieco o tropie literackim, który udało mi się wywęszyć.

W 1871, rok przed napisaniem "Ramułtów", Kraszewski, wówczas udziałowiec drukarni w Dreźnie prowadził pertraktacje w sprawie wydania debiutanckiej powieści młodego autora - Henryka Sienkiewicza. Niestety JIK sprzedawał właśnie drukarnię i nie zdążył wydać "Na marne", skończyło się zaledwie na pozytywnej recenzji.
Niemal dekadę później Sienkiewicz pisze pozytywną recenzję "Ramułtów":
"Pod względem artystycznego wykonania jest to jedna z przedniejszych powieści Kraszewskiego. Typy należące do kliki jak Marian Dołęga, Lubicz, Paprzyca, kreślone są ze znakomitym satyrycznym zacięciem i tą niezrównana wprawą, właściwą tylko Kraszewskiemu" [1]
Czy to przypadek, że bardzo podobne kółeczko kawalerów pojawia się w opublikowanej w latach 90-tych XIX wieku "Rodzinie Połanieckich"?

A żeby skończyć już te nawiązania i inspiracje: mamy w Ramułtach również "komediantkę", o dziwo, nieco bardziej pozbieraną niż ta Reymontowa.

I jeszcze jedno znalezisko - JIK jako protoplasta science fiction:
"-Więc serca i miłość się starzeją? (...) I gdyby to było prawdą (...) w jakim XXII wieku już by się wcale kochać nie umiano?
- Nie, droga pani- rzekł Sylwan- ale miłość wyrażałaby się- któż wie? - formułą algebraiczną lub frazesem z telegrafu..." [2]
Tym sposobem JIK przewidział sms-y:).



[1] Gazeta Polska, nr 34, 1881, za: "Ramułtowie", Kraków 1987, s. 193
[2] J.I. Kraszewski "Ramułtowie", Kraków 1987, s. 117

poniedziałek, 26 września 2011

Głosowanie - losowanie:)

Dziś poniedzialek, co oznacza rozpoczęcie kolejnego etapu konkursu "JIK-owa tytułomania". Uczestnicy przez cały tydzień w pocie czoła natężali swoje szare komórki, a efekty tych zmagań możecie przeczytać TUTAJ.

Szczególnie zapraszam sceptyków, którym już rozwierają sie szczęki, żeby sobie szeroko i od serca ziewnąć. Przeżyjecie niemałe zdziwienie. Autorzy prac konkursowych mocno skręcili w stronę absurdu, a jednocześnie wykazali się takim poczuciem humoru, że po lekturze będziecie mieli zagwarantowany udany początek tygodnia.

Zapraszamy również do głosowania i wyboru najciekawszych prac. Dla głosujących również przewidziana jest nagroda, także wchodząc na stronę "Projektu Kraszewski", połączycie przyjemne z pożytecznym.
Serdecznie zapraszam:).

czwartek, 22 września 2011

"Śniehotowie" - J.I.Kraszewski


Ojciec Józefa Ignacego Kraszewskiego Jan, podobnie jak jego syn, musiał być postacią nietuzinkową. Był urodzonym gawędziarzem i domową kopalnią wszelkiej maści legend i historyjek, głównie z czasów ostatnich lat panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. Skąd je przynosił ? Głównie z pracy - wymagała ona częstych wyjazdów w teren i rozmów z ludźmi. Kraszewski senior musiał sobie robić częste przerwy na kawę (bądź inne napoje) i wysłuchiwać niezliczonych opowieści.
Wiele z nich zostało wykorzystanyvh literacko przez jego syna. Przykladem jest opisywana już przeze mnie "Czercza Mogiła". Wydaje mi się, choć nie mam na to twardych dowodów, że historia "Śniehotów" pochodzi z tego samego źródła.
Opowiastka to obyczajowa, choć osadzona w czasach stanisławowskich. Traktuje o dwóch skłóconych braciach z rodu Śniehotów: starszym - Janie, lokalnym Sinobrodym, który pochowawszy dwie żony i kilkoro dzieci, sposobi się do kolejnego mariażu. Młodszy z braci - Andrzej, zniknął wiele lat wcześniej. Pewnego dnia w okolicy pojawia się tajemniczy nieznajomy, który kupuje jedną z lokalnych posiadłości. Pytania konkursowe, na które odpowiedź nie wymaga specjalnego wysiłku - kim jest ta zagadkowa postać?

Powieść nie jest jakaś specjalnie odkrywcza (choć jest tam pewna obyczajowa nowinka, mianowicie - rozwód). Do tego jeszcze kończy się dobrze, miłość zwycięża, cnota cierpliwości i pokory zostaje nagrodzona, i tak dalej. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego czytało mi się ją całkiem nieźle. Kwestia przyzwyczajenia do JIK-a , czy co?

środa, 21 września 2011

"Brühl" - J.I. Kraszewski


"Ludzie nie powinni wiedzieć dwóch rzeczy: jak się robi politykę i jak się robi kiełbasę"[1]. Nie jest wykluczone, że zabierając się do pisania "Brühla" Kraszewski znał to powiedzenie Bismarcka i postanowił dać czytelnikowi krótki przewodnik po kuchni politycznej w formie literackiej. Opisuje początek kariery Henryka Brühla (1700-1763), wieloletniego pierwszego ministra Saksonii za panowania Augusta III.
Poznajemy go najpierw jako 20-letniego pazia, który zaprzyjaźnia się z sekretarzem Augusta II, tylko po to, aby niedługo potem wbić nóż w plecy staremu pijaczynie i samemu zająć jego miejsce. Dziesięć lat później Brühl bryluje już jako sekretarz do spraw akcyzy (czyli szef ówczesnego urzędu skarbowego). W mistrzowski sposób unika mielizn w czasie, gdy następuje zmiana na tronie, po czym dochodzi do decydującego starcia - z faworytem Kurfürsta, Józefem Sułkowskim (notabene, biologicznym synem Augusta II). W tym celu zbroi się po zęby, poczynając od zmiany religii, a raczej równoległego wyznawania dwóch na raz (co ułatwia mu zdobycie zaufania księżnej Józefy z Habsburgów- żony Augusta) aż po wybór żony - podwójnie trudny, gdyż kandydatka miała jednocześnie pełnić funkcję kochanki szefa (Kurfürsta).
Lektura jest świetna w opisie wszystkich sztuczek, podstępów i nieczystych zagrań. Nie zszokowały mnie, gdyż wiem, że częścią składową warsztatu skutecznego polityka są trudne sojusze, zgniłe kompromisy, czasem wyrzucenie za burtę zbędnego balastu w postaci do niedawna ulubionego kolegi. Mówi się, że cel uświęca środki, jednak w którymś momencie Brühl przesadził, z prywatnych pobudek działając na szkodę swojego państwa. Ludzie często zajmują się się polityką często z egoistycznych względów, jednak dobrze, aby działali przy okazji w interesie zbiorowości, którą reprezentują. Ci, którzy połączą skuteczność z dbałością o dobro wspólne (choćbyśmy nawet się upierali, że jest ono formą "większego egoizmu"), nawet, jeśli przy okazji zadbają o dobro własne czeka zaszczytny tytuł mężów stanu. Dziwnym trafem o Brühlu nikt tak nie mówi:).

Odniesienia do współczesności? Niestety jest ich więcej, niż byśmy chcieli. Działalność, jaką uprawiał Brühl szczególnie dobrze pasuje do ustrojów o niskim stopniu aktywności obywatelskiej. Należy do nich monarchia absolutna (nie wiem, czy w Saksonii występowała w czystej formie) i niestety należy do nich nasza kulawa demokracja, a to przez to, że ze względu na dziedzictwo rozbiorów i komunizmu, wciąż mamy mentalność postkolonialną i nie mamy tendencji do kontrolowania władzy. Stąd tabun Brühlów poczynając od szczebla gminnego i powiatowego. Na szczęście - żaden z nich nie ma talentu pierwowzoru:).

Ciekawostką był dla mnie scenki z początków dziennikarstwa, a mianowicie niepokorny pismak obowożony za swe paszkwile przeciw władzy po mieście na ośle. Sceneria od czasów saskich jednak bardzo się zmieniła:).


[1] To luźna parafraza, zresztą większość polskich tłumaczeń powiedzenia Bismarcka brzmi nieco inaczej niż oryginał. Dokładna treść po niemiecku tutaj (pozycja 5).

wtorek, 20 września 2011

Zwierzenia przy herbacie... o Agacie


Zwierzenia będą dotyczyły moich dotychczasowych doświadczeń z prozą Damy Imperium Brytyjskiego. Potraktujmy to jako wstęp do wyzwania "Na tropie Agaty":).

Pierwszy kontakt z twórczością pisarki miał miejsce w podstawówce (wówczas jeszcze ośmioletniej), przy okazji "Śmierci na Nilu". Kolejnym hitem okazało się "Zło czai się wszędzie". W siódmej czy ósmej klasie przyszła kolej na pierwszą "Agatę" po angielsku - padło na "Endless night"- "Ciemność i noc".
Przez lata przeczytałam większość kryminałów Lady Agaty. Próbowała mnie wprawdzie zniechęcić niejaka Miss Jane (nei mylić z Jane Marple), pracująca przez chwilę w moim liceum jako native speaker (czyli siła fachowa do konwersacji), twierdząc, że "Agatha Christie is not literature", ale przyjęłam jej twierdzenie wzruszeniem ramion. Podejrzewam dzisiaj, że alternatywną lekturą, którą próbowałaby mi wcisnąć, byłyby "Mdłości" Sartre'a.
Po jakimś czasie jednak na froncie Agatowym nastąpił przesyt. Mimo, że słabo zapamiętuję fabuły, przy kolejnym czytaniu już wiedziałam- w tej mordercą, będzie policjant, w tej dziecko, a w tej - chyba ta wredna ruda z czerwonymi paznokciami...
"Opowiedzcie, jak tam żyjecie"- wspomnienia z wypraw archeologicznych, pozwoliły mi poznać pisarkę z zupełnie innej strony, przede wszystkim jako humorystkę (bo to, że jest bystrą obserwatorkę rzeczywistości widać po lekturze pierwszego lepszego kryminału). Dlatego też moje plany czytelnicze, jeśli chodzi o to wyzwanie, to przede wszystkim "Autobiografia". Mam nadzieję, że niezbyt napięte ramy czasowe wyzwania, pozwolą mi zrealizować te zamierzenia:).



Źródło zdjęcia