poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Droga donikąd - Józef Mackiewicz

"Droga donikąd" może nie jest najlepsza do rozpoczynania znajomości z twórczością Józefa Mackiewicza, natomiast jeśli chce się zrozumieć jego twórczość okołowojenną i powojenną nie można tej książki pominąć. 
Niemal w każdym okruchu publicystyki widać, że Mackiewicz ocenia zjawiska i ludzi biorąc pod uwagę ich stosuek do komunizmu i właśnie w "Drodze..." znajdziemy źródła tej graniczącej z obsesją postawy.
Książka oparta jest na przeżyciach pisarza z czasów pierwszej sowieckiej okupacji wileńszczyzny (czerwiec 1940 - czerwiec 1941). Ominęły go wprawdzie przeżycia najbardziej drastyczne (czyli wywózki i Sybir) - kontakty z NKWD zakończyły się na jednym przesłuchaniu, nie został wywieziony, jednak doświadczenia z tego roku życia, były wystarczające nie tylko do tego, żeby wyleczyć się ze wszelkich złudzeń raz na zawsze (dlatego też, w przeciwieństwie do swojego brata Stanisława, nawet nie rozważał powrotu do PRL), ale żeby swoje indywidualne przeżycia uogólnić i wyciągnąć z nich wnioski co do funkcjonowania całego systemu komunistycznego - a dokładniej: psychologii komunizmu.

"Droga donikąd" to bowiem rzadki przykład zbiorowej powieści psychologicznej. Obserwujemy grupę ludzi, poddawanych serii bodźców przez nową władzę. Niektórzy reaguja wprawdzie w sposób niestandardowy, ale niestety - są mniejszością i ich postawa nie będzie miała żadnego wpływu na losy zbiorowości.
Mackiewicz próbuje dowieść, że metody zastosowane przez komunistów są skuteczne niezależnie od tego, na jakiej społeczności sie je wypróbuje. Po wojnie na Zachodzie dominował stereotyp, że komnizm to taka specyfika wschodnia, szczególnie pasująca do tamtejszej mentalności, niesłusznie określanej, jako niewolnicza. Dawni poddani caratu, dzięki wielosetletniemu treningowi, przyzwyczajeni rzekomo byli do posłuszeństwa.
Tymczasem Wileńszczyzna, to przecież (wówczas) część Polski, krainy wiecznych buntowników. W dodatku, jak twierdzą niektórzy bohaterowie, pod niemiecką okupacją AK odnosiło znaczne sukcesy, dlaczego pod sowiecką miałoby być inaczej?
Kluczową rolę odegrała właśnie psychologia - parafrazując autora: Niemcy swoją jednoznaczną postawą zamienili Polaków w bohaterów ruchu oporu, Sowieci zaś, dzięki pomysłowej kombinacji kija, marchewki i przyzwyczajenia ludzi do powszechnego donosicielstwa - w szybkim tempie zniszczyli wszelki opór. Do tego stopnia, że początek wywózek nie spotkał się z żadnym oporem, a jedynie z rezygnacją.

Książka, porównując ją do klocków Lego - skonstruowana jest z najprostszych elementów: zero bajerów, bardzo wiele scen jest autentycznych, Mackiewicz zasilił ją spora porcją własnych przeżyć. To głownie zapis codzienności: praca, podróże, spotkania z ludźmi i rozmowy. A w ramach szukania osobistej przestrzeni wolności- romans z sąsiadkąPPP.
Jednocześnie większość scen niesie jakieś dodatkowe znaczenia i strzępy autorskich przemyśleń. Przyznam, że sama zauważyłam je dopiero czytając publicystykę pisarza. Choćby np. scena w polskojęzycznej szkole, gdzie mamy okazję zapoznać się z przemyśleniami pisarza na temat zjawiska nacjonal - komunizmu.
Po raz kolejny u Mackiewicza - mamy tu sporo psychologii, ale bez zbędnego grzebania w głowie bohaterom.


Z czytanych dotychczas przeze mnie "Mackiewiczów" jest chyba najlepsza, wielowarstwowa, długo zostaje w głowie. Myślę, że kiedyś jeszcze do niej wrócę:).

Przy okazji - polecam recenzję "Sprawy pułkownika Miasojedowa" autorstwa Ziuty.


piątek, 5 kwietnia 2013

"Takie buty z cholewami" - Szewach Weiss

Szewach Weiss znany jest w Polsce przede wszystkim jako były ambasador Izraela. Mimo, że był nim tylko przez 3 lata (2000-2003), pozostał do dziś aktywny na polskiej scenie medialnej i naukowej. Politycznej zresztą pewnie trochę też – przynajmniej, jeśli chodzi o politykę międzynarodową.

Wcześniej, w Izraelu, był przede wszystkim własnie politykiem. Osiągnął na tym polu niemal wszystko (najwyższe stanowiska to przewodniczący Knesetu i wiceprezydent), otarł się nawet o pokojową Nagrodę Nobla (uczestniczył w rozmowach pokojowych z Palestyńczykami (które zaowocowało porozumieniem z Oslo), za które dostali w końcu nagrodę stojący wówczas nieco wyżej w państwowej hierarchii Izraela Icchak Rabin i Szimon Peres. To jednak nie koniec jego aktywności: politolog, wykładowca, sportowiec, trener sportowy, a także autor książek dla dzieci. Szewacha Weissa najwyraźniej rozpierała energia i niechęć do marnowania choćby jednej chwili w życiu.

Skąd się brała możemy chyba wyczytać między wierszami w „Butach z cholewami”. Polityk urodził się w 1935 w Borysławiu i tam też spędził okupację. Ponieważ jego miasto znalazło w 1939 się po radzieckiej stronie granicy, Niemcy wkroczyli tam w czerwcu 1941. Rodzina Weissów przez 29 miesięcy, dzięki pomocy sąsiadów, ukrywała się poza tamtejszym gettem, w warunkach trudnych do zniesienia także fizycznie (w piwnicy, w podwójnej ścianie domu, itd). Szewacha to jednak nie złamało, a w jakiś sposób dało napęd do wykorzystywania wszystkich życiowych możliwości. Gdy w 1946 roku, jako 11 – latek, znalazł się w Izraelu (sam, rodziców zatrzymały w drodze kłopoty zdrowotne ojca), dosłownie rzucił się na zdobywanie wiedzy i doświadczeń życiowych, zwłaszcza na niwie politycznej. Co po latach zaowocowało wielką karierą skromnego chlopaka z Borysławia.

Wywiad – rzeka z Szewachem Weissem jest trochę jak spacer po całym zyciu tego człowieka. A że było to życie niezwykłe i bogate w wydarzenia, czytelnik ma do wyboru wiele ścieżek, które może dokładniej spenetrować i chwilę się na nich zatrzymać. Jest więc ścieżka spraw trudnych, ścieżka spotkań z ciekawymi ludźmi (Irena Sendlerowa, Jan Karski a także Jan Paweł II, który stwierdził, i ż Weiss... mógłby nieco popracować nad swoim językiem polskim. Co zresztą ten ostatni uczynił.), ścieżka muzealna (Weiss, jako były szef Yad Vashem, wręcz tryska pomysłami na uatrakcyjnienie planowanego Muzeum Żydów Polskich) i wiele, wiele innych.

 Ja wybrałam dwie. Pierwszą jest wątek izraelski. Z fascynacją czytałam o organizacji tamtejszego życia społecznego. Szewach Weiss, który trafił do Izraela de facto jako sierota, nie tylko miał zorganizowaną podróż (zresztą, dla ominięcia ograniczeń wizowych, jako przyszywane dziecko innej rodziny). Już w Izraelu, wówczas jeszcze zresztą pod administracją brytyjską, wszechstronnie się nim zaopiekowano. Trafił mianowicie do szkoły-kibucu, która doskonale przygotowywała swoich wychowanków do dorosłego życia. Słowem - pełen komfort i świetna organizacja. Druga ciekawostka: ocaleni z Zagłady, aż do 1962 roku (czyli procesu Eichmanna), wcale nie chwalili się w Izraelu swoją historią i pochodzeniem. Promowany był raczej kult pionierów, przybyłych do Izraela przed wojną, pracy fizycznej, służby wojskowej. Wojenna historia Żydów europejskich kojarzyła się zaś źle – z ofiarą i słabością. Chodziło oczywiści o uformowanie na nowo tożsamości narodowej. Ceną było to, iż wielu ludzi musiało wyprzeć swoją historię... na jakieś kilkanaście lat.

Zainteresowała mnie również „ścieżka” polskich fascynacji byłego ambasadora. Szewach weriss jako dziecko byl dwujęzyczny – posługiwal się jiidisz i polskim. Tego ostatniego nie używał przez 40 lat po przybyciu do Izraela. Nie czuł też żadnej nostalgii za krajem lat dziecinnych. Do czasu – przypadkowa wizyta w Polsce tuz po zakończeniu stanu wojennego, z półlegalnei wyłuzona wizą rumuńską, na nowo aktywowała w jego tożsamości podmoduł polski...

Można by długo jeszcze pisać, ale po co – zainteresowanych zachęcam do sięgnięcia po książkę i przetarcia sobie w niej swoich ścieżek:).

Takie buty z cholewami
Życie, polityka, pasje
Szewach Weiss (w rozmowie z Anną Jarmuziewicz)
Kraków 2012, Wydawnictwo M


Uwaga: z przyczyn technicznych posta publikuję po raz drugi (nie wyświetlał się niektórym użytkownikom).

wtorek, 26 marca 2013

Hurtownia książek - ekstremalna mieszanka ze staroświeckim wsadem

Krótko, krótko, coraz krócej. Czas na kolejną hurtownię:).

Tajemnica rodu Hegarthych - Anne Enright

Dotychczas jakoś mocno nie zastanawiałam się, jaki jest mój obraz Irlandii i co sądzę o tym kraju, zwłaszcza, że jest rozdzielony na wrażenia książkowo-medialne i te pochodzące od znajomych i rodziny, którzy zdecydowali się tam osiedlić. Wydaje mi się jednak, że Irlandczycy powinni zainwestować w lepszy dział krajowego PR, albo uważać, jakie produkty literackie plasują na rynku międzynarodowym. Po lekturze książki pani Enright (a także migawkach gazetowo-internetowych róznej treści, które wpadają mi przypadkiem w oko) zaczęłam bowiem mieć wrażenie, że irlandzką specjalnością jest molestowanie, zwłaszcza nieletnich. Jeszcze jedno takie dzieło i zacznę się martwić o moich krewnych i powinowatych, zwłaszcza tych, którzy zdążyli się w czasie pobytu na Zielonej Wyspie rozmnożyć.

 Ruski Ekstrem - Boris Reitschuster

"Ruski ekstrem - takim mianem określają Rosjanie wszystkie przygody, przeszkody, potworności i absurdy, jakie oferuje im codzienność. (...) Rosjanie nienawidzą ruskiego ekstremu. Ale także go kochają. Ruski ekstrem to dla nich sportowe wyzwanie, tak jak dla niektórych Niemców znalezienie korzystnej oferty all inclusive na Majorkę."[1]
Książka jest katalogiem dziwnych sytuacji, które oferuje rosyjska codzienność, widzianych oczyma Niemca. (który stara się bardzo tę swoją odrębność kulturową podkreślać) Wszechobecne łapówkarstwo, brakoróbstwo, mafiopochodne twory wykwitające na styku sektora publicznego z prywatnym, a wszystko to podane w tonacji mocno komediowej. Śmieszy i to nawet bardzo, dopóki człowiek sobie nie uświamia, że polska rzeczywistość od ruskiego ekstremu różni sie niewiele, i do tego ta różnica z każdą chwilą się zaciera.
Jeśli Boris R. mówi prawdę, pisząc, że Rosjanei podchodzą do swojego ekstremu na luzie, to zaiste, muszą być twardzielami najwyższej próby.

Biały tygrys - Aravind Adiga

I znowu korupcja, bieda, brud, smród i ubóstwo - na wesoło. I znowu niepokojące skojarzenia z Polską rzeczywistością (nie tylko u mnie, u Bazyla też. Mam tylko nadzieję, że polska rzeczywistośc do indyjskiej jeszcze przez chwilę się nie zbliży i wizja szpitala, gdzie pacjenci przez długie dni oczekują na pojawienie się jakiegokolwiek lekarza, jednak się nie zrealizuje. Chociaż kto wie, kto wie, z naszą wciąż rosnącą dziurą w budżecie? Jeśli ktoś ma ochotę może sobie już dziś zacząć oswajać tę sytuację literacko.


Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił - J.I.Kraszewski

W najciemniejszym zakątku hurtowni upchnę tu sobie skromnego JIK-a. Pozwoli mi to, przynajmniej wizualnie, uniknąć wrażenia blogowej monokultury.
Tytuł wydaje się nieco niezgrabny, ale to wynik pochodzenia książki. "Jak się pan Paweł żenił" było drukowane w odcinkach w prasie, zdobyło olbrzymią popularność, która zaowocowała dopisaniem przez JIK-a sequelu ("Jak się pan Paweł ożenił"), ale i to nie wystarczyło napalonym czytelnikom - do książki dołączony jest jeszcze epilog - list pisarza do czytelników, w którym domyka on perypetie postaci drugoplanowych.
A traktuje to dziełko o losach wiecznego singla, który pewnego dnia stwierdza, że nie chce być sam i nie wystarcza mu jednak w życiu cyzelowanie do perfekcji systemu rowów melioracyjnych na swojej wołyńskiej posiadłości.
Najtrudniejsze okazuje się jednak pokonanie ograniczeń tkwiących w jego własnej głowie...
Książka ma duży potencjał komiczny, wyraźnie jednak większy w części pierwszej, w drugiej pan Paweł trafia na kobietę niemal idealną i śmieszne są juz tylko jego perypetie odzieżowe.
Całkiem zabawna książka dla singli aktualnych i tych byłych też:).



[1] Ruski Ekstrem, B. Reitschuster, Warszawa 2010, s. 10

poniedziałek, 25 marca 2013

Dni trawy - Philip Huff

To wcale nie jest ksiażka o narkotykach. Narkotyki pełnią tu tylko
rolę gwoździa do trumny młodego bohatera, którego głównym problemem jest choroba psychiczna: tląca sie od dzieciństwa, długo niemal nie zauważona zarówno przez rodzinę, jak i czytelników, wreszcie wybuchająca z wielką siłą w okolicach matury.
Książka jest napisana oszczędnie, bez epatowania drastycznymi szczegółami, pomysłowo skonstruowana (informacje, które czytelnik poznaje pod koniec zmieniają sens całości). Porusza wyobraźnię i emocje.
Była przebojem w Holandii, nie wiem w jakiej grupie wiekowej, ale całkiem nieźle nadawałaby się dla nastolatków. Nie prezentuje romantycznej wizji ćpania jak obecna na listach lektur "Dzieci z Dworca Zoo", a dodatkowo porusza tematy będace w PL jeszcze ciągle tabu.
Świadomość "chorób ducha" jest u nas bowiem ciągle słaba, a wizytami u specjalistów o nazwach zaczynających się na "psy", lepiej się nie chwalić lub profilaktycznie ich unikać.

No i jeszcze jednen temat, który nieodparcie nasuwa sie na myśl po przeczytaniu książki: legalizacja narkotyków. Choroba bohatera rozkręciła się po kilkuletnim flircie z marihuaną i nieco krótszej znajomości z grzybkami halucynogennymi. Obydwa produkty dostępne są legalnie w holenderskich coffee shopach. Konia z rzędem temu, kto zgadnie, czy mniejsza dostępność narkotyków w w tym przypadku coś by zmieniła. Ja uważam, że tak. Ale podkreślam:  tylko w tym przypadku i tego konkretnego bohatera.

Zachęcam do lektury.

niedziela, 17 marca 2013

"Kunigas" - J.I.Kraszewski

Malbork, lata 30-ste XIV wieku. Poznajcie litewską Drużynę A.
Szwentas - lat co najmniej 40, parający się czasami szpiegostwem na rzecz Krzyżaków. W czasie jednej ze swoim misji wywiadowczych na Litwę zmienia front i podejmuje się zlecenia na rzecz księżnej Redy. Ma odnaleźć jej zaginionego syna.
Jerzy - młody rycerz krzyżacki, prawdopodobnie Litwin wysokiego rodu. Pseudonim: Kunigas (zdrabniany również pieszczotliwie do Kunigasika), czyli Książę. Od momentu odkrycia, że jest porwanym jako dziecko Litwinem podupada na zdrowiu i cierpi na melancholię.
Baniuta - pyskata litewska nastolatka, również porwana w czasie jednej z wypraw. Szykowana przez swoją niemiecką opiekunke Gundę na ozdobę nieoficjalnego krzyżackiego  zamtuza.
Rymnos - (zdrobniale Romek) - kolejne uprowadzone litewskie dziecko, rodu zapewne pośledniego. W Malborku pełni rolę pachołka i najlepszego przyjaciela Jerzego.
Pewnego dnia ta czwórka połączy siły i dokona brawurowej ucieczki na Litwę. Jednak nie będzie im dane długo cieszyć się powtórnym spotkaniem z bliskimi. Za chwilę bowiem wyruszy kolejna krzyżacka ekspedycja mająca na celu nawracanie pogan ogniem i mieczem. A wtedy Drużyna A będzie miała okazję pokazać na co ich stać w walce z niedawnymi ciemiężycielami.
"Kunigas" jest powieścią parahistoryczną, opartą na jednej z legend zamieszczonych przez Kraszewskiego w antologii "Litwa za Witolda". Trudno powiedzieć, jak wiele jest w niej prawdy, gdyż zakończenie przerasta o głowę wszystkie podnoszące morale i sławiące bohaterstwo historie, jakie kiedykolwiek słyszałam. Przyznam, że ostatni rozdział sprawił, że dosłownie opadła mi szczęka (opadła ona zresztą także będącym jej świadkami Krzyżakom). I dla ostatniej sceny warto przeczytać Kunigasa, nawet, gdyby reszta książki trąciła myszką.


We wstępie wyczytałam, iż Litwini w XIX wieku, w miarę budzenia się ich świadomości narodowej, chętnie korzystali z dorobku Kraszewskiego w dziedzinie etnograficzno-literackiej. Te wszystkie legendy, które on spisywał, to było ostatecznie ich dziedzictwo narodowe.
Nie wiem, na jakim dokładnie etapie znajdował się rozwój litewskiego nacjonalizmu w momencie, gdy książka po raz pierwszy ujrzała światło dzienne. Nie wiem też, jak wówczas wyglądały (i czy w ogóle były) jakieś antagonizmy polsko-litewskie. Nie mogę natomiast pozbyć się myśli, że JIK za pomocą "Kunigasa" i jego zakończenia próbował podrzucić Litwinom kukułcze jajeczko.
Efektowne było to zakończenie? Bardzo. Pokazali Litwini, że mają fantazję i charakter? Nie da się ukryć. A że przy okazji zdobyli pierwszą nagrodę w XIV- wiecznej edycji Nagrody Darwina?

Dlatego coś czuję, że tylko mocno okrojony Kunigas mógł stać się przebojem litewskich czytanek.

Zaintrygowanych zachęcam do przeczytania książki i sprawdzenia o co chodzi.

Tak, znowu Kraszewski. A wszystko przez to, że mam kolosalne zaległości, do wyboru ponad 10 książek, a jak przychodzi co do czego, to wybieram JIK-a, bo o nim najłatwiej mi się pisze.




źródło zdjęcia: smashwords.com

czwartek, 7 marca 2013

Niny Berberowej o Gorkim wspomnienia

Nina Berberowa to emigracyjna pisarka rosyjska o skomplikowanych korzeniach (ormiańsko-rosyjsko-tatarskich). Urodzona w 1901 zdążyła zdać maturę przed rewolucją, zażyć trochę głodu i chłodu w porewolucyjnyej Moskwie, polansować się w środowisku petersburskich literatów, a następnie z jednym z nich (Władysławem Chodasiewiczem, pisarzem rosyjskim o korzeniach polsko-żydowskich) wyjechać do Paryża. Tam już nie było tak słodko. Nie wiadomo bowiem, kto stworzył legendę o ultrabogatych białych Rosjanach, ale w niewielu przypadkach pokrywało się· to z rzeczywistością. Dawni żołnierze Denikina i Kołczaka pracowali w zakładach Renault i chodzili do cerkwi. Ci o korzeniach raczej lewicowych omijali cerkiew, klapali biedę i próbowali pisać. Nie będę się rozpisywać, zachecam do przeczytania książki Berberowej "Podkreślenia moje". Po pierwsze dlatego, że jest ona unikalnym świadkiem epoki. Znała wszystkich i ... wszystkich przeżyła. W dodatku miała bystre oko, cięty język, od początku robiła notatki na temat ówczesnych celebrytów i w przypadku osób już nie żyjących nie wahała się ujawniać tego, co wie. Choć, jak podkreśla, wiele przemilczała. Po drugie ze względu na osobę samej autorki - feministki (bardziej intuicyjnej niż zadeklarowanej), agnostyczki, trochę też ze skłonnością do filozofowania i uogólnień.
Berberowa to trochę taki Herling Grudziński w spódnicy, mało mówi o sobie (poza początkowym okresem życia), nie cierpi na "jaizm", widac ją tylko gdzieś w tle. Od Herlinga różni ją jednak nieco mniejszy dystans do rzeczywistości i umiłowanie obyczajowego konkretu.
Polecam gorąco. Wcale a wcale sie nie dziwię, że w Moskwie lat 80-tych do tej książki, wówczas zakazanej, ustawiały się kolejki (jedna nocna, druga dzienna) Książka do nabycia za psie pieniądze w Dedalusie.
A poniżej wrzucam fragmenty o Maksymie Gorkim odkopane na potrzeby Jubileuszowych Lektur. Zachęcam do wyzwania, gdyż ciekawe jest bardzo, a nie zawsze trzeba coś czytać:). Czasami, jak ja zrobiłam to dzisiaj, wystarczy odgrzebać coś z archiwum.
Zdjęcia mogą być lekko nieostre, ale po powiększeniu wszystko powinno być czytelne. Acha - wspomnień o Gorkim w książce, jeśli ktoś jest zainteresowany, jest duuuuzo więcej. Były kiedyś dostępne także całkiem niedawno na stonie Niniwa2, ale w tej chwili strona się nie otwiera.





wtorek, 5 marca 2013

"Zaklęta Księżniczka" - J.I. Kraszewski

To była szybka piłka: doskonała recenzja Lirael, a potem krótki spacer po bibliotece, gdzie odkryłam "Księżniczkę" na zupełnie niewłaściwej półce. Cóż było robić, zabrałam niebożę do domu, gdzie niebacznie zaczęłam ją od razu czytać. Dobrze, że nie w wannie, gdyż by mi woda wystygła. To chyba pierwszy (albo pierwszy od czasów "Serafiny" i "Panicza") JIK, którego przeczytałam niemalże a jednym posiedzeniem. Wciąga mocno i oferuje czytelnikowi całą gamę emocji: uśmiechnąć się tu można nie raz, a pod koniec nawet może się łza w oku zakręcić.Doskonale wyważone ingrediencje tej potrawy to: nieco szemrana pensja dla panien i jej pracownicy, sierota niewiadomego pochodzenia, która o dziwo nie jest wkurzającą niunią, jej dwaj zalotnicy (jeden głupi jak but, drugi nie tak bardzo), kostyczny adwokat - strażnik sekretu. W tle zaś majaczy wieża kościoła Dominikanów na ulicy Freta w Warszawie.
"Zaklęta księżniczka" to oldskul z najgłębszych otchłani odlskulu, ale warto skoczyć na główkę do tego przerębla. Czytelnik wypłynie zeń odświeżony i gotowy na nowe wyzwania.