wtorek, 31 lipca 2012

"Interesa familijne" - J.I. Kraszewski


Powiem szczerze - miałam już dość Kraszewskiego. Najpierw podstępnie rozdałam w konkursie nagromadzone zapasy książek obyczajowych. Potem stwierdziłam, że i na historyczne nieprędko znajdę czas w najbliższej przyszłości, więc i one poszły w dobre ręce. Baba z wozu - koniom lżej. Po redukcji zapasów niemal od razu nabrałam ochoty na ponowne spotkanie z pisarzem.
Zmobilizowana husarską szarżą Anek, która w 7 dni zaprezentowała 7 książek JIK-a (Tydzień z JIK-iem) przyniosłam z biblioteki jeden z tytułów, który intrygował mnie już od czasu rozpoczęcia wyzwania a mianowicie z "Interesa familijne". Nie wiem, czy zadziałała tu długa abstynencja, czy obiektywne walory książki, dość, że pochłonęłam ją w rekordowym tempie.

W tej chwili przetacza się przez blogi akcja "czytadła na maksa". Myślę, że akurat tę książkę JIK-a spokojnie można umieścić w takim rankingu. Czyta się bez przykrości i świetnie resetuje po bardziej wymagających lekturach. W dodatku sprawia wrażenie, jakby sam autor nieźle się bawił przy pisaniu.

Czy myślicie, że single to całkiem współczesne zjawisko, które zastąpiło bardziej obciachowych "starych kawalerów" z dawnych czasów? Kraszewski udowadnia, że najprawdopodobniej jest ono stare jak świat. Skoro można było spotkać "singla w stanie czystym" w tak konserwatywnym i staroświeckim miejscu, jak Wołyń w latach 50-tych XIX-go wieku, to pewnie i w średniowieczu występowały takie egzemplarze:).
Stanisław Zawilski jest modelowym przypadkiem. Karierę zaczynał w nader stylowym miejscu - na dworze króla Stasia, ma masę pieniędzy i liczne wyrafinowane hobby. Jako człowiek światowy zajmuje się także sponsoringiem, tyle, że żadna z jego protegowanych nie jest studentką. Jedyną chmurką na horyzoncie jest fakt, że Stanisław ma już swoje lata, dobiega mianowicie dziewięćdziesiątki. I choć dzięki najnowszym osiągnięciom kosmetologii wygląda na człowieka o kilka dekad młodszego, to jednak rzeczywistość skrzeczy. Nie może już jak dawniej w pełni skorzystać z atrakcji oferowanych mu przez jego żeński personel. Co gorsza od jakiegoś czasu jego spokój zaczyna zakłócać rodzina (doprawdy bezczelność, gdy człowiek całe życie starał się nie założyć własnej). Czyżby czyhali na Stanisławowe miliony?
"Interesa familijne" zbudowane są w oparciu o schemat "gry o spadek", choć nie zawsze "łowcy" są postaciami negatywnymi. Wprowadzenie do akcji nader licznej familii Zawilskich pozwala JIK-owi wyżyć się w konstruowaniu kolejnych postaci (najbardziej podobali mi się wołyńscy Dulscy: Paweł i Julia), przedstawianiu ich motywacji i obszarów konfliktu. A ostateczna treść testamentu powinna zaskoczyć nie tylko spadkobierców, ale i czytelnika.
Słowem- ponowne spotkanie z Kraszewskim uważam za całkiem udane:).

środa, 25 lipca 2012

"Żmut" - J.M. Rymkiewicz


Nie jest łatwo napisać demaskatorską książkę na temat kobiet w życiu Adama Mickiewicza. Nawet, jeśli uda się nam zakończyć szkolną edukację z nikłą znajomością literatury romantycznej, większość absolwentów ma świadomość, że wieszcz nie miał problemów w kontaktach z płcią przeciwną, a wręcz można go uznać za naczelnego babiarza na polskiej niwie literackiej.
Dlatego też Rymkiewiczowi, który w swoim "Żmucie" bierze pod lupę młodzieńcze miłości poety (na czele z Marylą Wereszczakówną), przypadło zadanie karkołomne. Z jednej strony ten okres w życiu Mickiewicza nie został jeszcze poddany gruntownemu odbrązowieniu, ale z drugiej - nawet, gdyby autor odkrył, że Maryla miała rywalkę (bądź rywalki), nie byłoby to żadną sensacją. Trudno bowiem podejrzewać, iż człowiek, który jako 30 - latek był erotyczną sensacją europejskich salonów, w młodości był ascetą zainteresowanym przede wszystkim pogłębianiem wiedzy.
Na szczęście Rymkiewicz nie daje się wpuścić w kanał taniej sensacji i nie poprzestaje na rekonstrukcji wydarzeń. Owszem - przytacza drobiazgowo wszystkie wersje wydarzeń serwowane przez badaczy literatury. Następnie konfrontuje je z listami przyjaciół i ich późniejszymi świadectwami.
Czy autorowi uda się dokonać jakichś "merytorycznych" odkryć dotyczących biografii Mickiewicza? Na pewno odmienny niż w wersji szkolnej opis związku Mickiewicza i Maryli. Autor stara się przywrócić należne miejsce także jego innej miłości czasów postudenckich - Karolinie Kowalskiej. Niektóre teorie, rekonstruowane z okruchów korespondencji, wydają się naciągane - np. ta o nieślubnym dziecku wieszcza.

"Żmut" to jednak głównie medytacja na temat przeszłości, której nigdy w pełni nie poznamy, pamięci, która często zawodzi nawet świadków wydarzeń, legend, które często okazują się zwykłą konfabulacją.
Rymkiewicz usiłuje także wskrzesić czas miniony, tropi detale architektoniczne i szczegóły życia codziennego, wszystko to po to, żeby przed oczami czytelnika wyczarować kolejny plastyczny obraz. Czy rekonstrukcja będzie jednak w stanie kiedykolwiek choć zbliżyć się do "prawdziwej" przeszłości?

"Nie wiem, czy poszli na ten spacer rano, po południu czy wieczorem, bo widzę ich i nie widzę, są coraz dalej, coraz mniej wyraźni, znikają mi między jaworami (...), jeszcze chwila i rozwieją się w przeszłości i już nie widać nic, ani ich, ani kamienia."[1]

Jest w tej książce coś z atmosfery "Dziadów". Kolejne postaci przywoływane są na chwilę, jednak niczym na prawdziwym seansie spirytystycznym) nigdy nie zaspokajają naszej ciekawości do końca. Co chwila też domagają się uwagi autora (i czytelnika) kolejne postaci z trzeciego i czwartego planu, przypominające pokutujące dusze próbujące załatwić za pośrednictwem żywych swoje ostatnie ziemskie sprawy.

Wielkim plusem jest styl książki - gawędziarski, pełen humoru, naszpikowany ciągłymi żartobliwymi polemikami ze źródłami (zarówno filomatami jak i tuzami teorii literatury).
"Rywalką Maryli, powiadał wprost Bełza, "w rzeczywistości nigdy zacna pani Kowalska nie była". - Zechce pani natychmiast wyjść spod kołdry i przyzwoicie się odziać! -Tyle mniej więcej mówi nam to zdanie." [2]

"Żmut jest także prawdziwą gratką dla kolekcjonerów okruchów przeszłości. Możemy np. dowiedzieć się, jak wyglądała opieka stomatologiczna na Litwie przed Powstaniem Listopadowym (tak, że lepiej nie mówić:)). Poznamy legendy literatury z mniej znanej strony.
Choćby Marylę:

"27 lipca (...) 1823 Marie pisała do Czeczota: "Zniżyłam się nadto do ziemi, zamiast latania smażę konfitury i zbieram czarne jagody w lesie. A tak, chociaż straciłam i wyrzekłam się przyjemności, jakich doznawałam w życiu spirytualnym, ale zyskałam w opinii Pana, bo mogę być policzona w rzędzie gospodyń, Boga się bojących"[3]". "Czeczot dodawał i taką radę: "Doprawdy warto byłoby do tego buduaru, do tej biblioteczki, choć z parę książek o gospodarstwie, o warzywie, o chowie ptastwa i choć niewinnych owieczek. Dobrze by to było wyobrazić sobie Marię zajętą gospodarstwem..."[4]".


"Żmuta" oczywiście polecam. Mimo nieco spirytystycznego charakteru, niekoniecznie trzeba czekać z lekturą do listopada:).


[1] "Żmut", J.M. Rymkiewicz, wydawnictwo Sic! Warszawa 2005
[2] tamże, s.32
[3] tamże, s.250
[4] tamże, s.273-4

środa, 18 lipca 2012

"Babunia" - Frederique Deghelt


Babcia Jeanne zawsze miała "dobrą rękę" do dzieci. Nic dziwnego, że wszystkie jej wnuki, także mała Jade, gorąco ją kochały. Po latach, naturalną koleją rzeczy, więzi midzy obydwoma kobietami mocno się rozluźniły. Jade wyjechała do Paryża, gdzie zajęła się wymarzoną i absorbującą pracą w wydawnictwie oraz swoim chłopakiem. Jednak o dziwo, to wlaśnie Jade pospieszy na ratunek babci, gdy jej córki postanowią ją umieścić w domu opieki.
Okaże się niebawem, że ten odruch serca odmieni na lepsze życie obydwu pań... W dodatku wyjdzie na jaw to, że maja wspólną pasję - miłość do książek.
Łatwo się domyślić, iż książka, przynajmniej w punkcie wyjścia jest "słuszna" i krzepiąca serca. Jakoś jednak mnie nie porwała ani nie pokrzepiła. Lektura była dla równie przyjemna jak jedzenie suchych trocin bez popitki. Wyjaśnienie tego fenomenu znalazłam u jednej z recenzentek Biblionetki. Autorka jest dziennikarką i taki jest podobno właśnie jej styl - nie literacki, a dziennikarski. No cóż - może to jest jakieś wyjaśnienie, ja stwierdzam w każdym razie, że mi jej sposób pisania zupełnie nie pasuje.
W dodatku ciągle pobrzmiewał mi jakiś fałszywy ton, coś, co nie pozwalało mi w tę historię uwierzyć. Cały czas sobie tłumaczyłam, ze przecież ludzie są różni, niektórzy są lepsi w odbudowywaniu osłabionych przez lata więzi niż np. ja i to nie jest powód, żeby czepiać się ksiażki. Cóż, okazało się, że intuicja mnie nie zawiodła. Fabuła pod koniec zawraca pod kątem 180 stopni, a cała historia okazuje się być zupełnie o czym innym, niż nam się przez cały czas wydawało. Dlatego też warto tę książkę doczytać do końca.

Trudno mi powiedzieć, czy polecam "Babunię". Oczywiście można zabijać czas czytadłem z ponadczasowym przesłaniem "śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą". Ale (tu zakończę moralizatorsko) może lepiej ten czas poświęcić na rozmowę z własną babcią czy inną wiekową krewną? Wiem, wiem, to nie takie proste, sama mam tu duże zaległości...

czwartek, 5 lipca 2012

Klub dyskusyjny - "Zalotnica niebieska" Magdalena Samozwaniec


Zapraszam wszystkich, którzy mieliby ochotę pogadać o książce, bądź poofftopować na tematy związane z rodziną Kossaków:).
A jak wiemy, tego offtopowania nigdy dość:).
Wejście TĘDY.