środa, 31 sierpnia 2011

"Noc majowa" - J.I. Kraszewski


Kolejna książka Kraszewskiego wygląda na wariację na temat wiernej Penelopy i powracającego Odyseusza. Tyle, że jest to przypadek niejako odwrotny. Zesłanego na Sybir Karola, uczestnika powstania listopadowego, czekała w domu kilka niemiłych niespodzianek, z których najmniej dotkliwą był jego własny portret na ścianie przepasany żałobnym kirem...
Jak poradzi sobie Karol (i inni bohaterowie) z trudną sytuacją, w jakiej znaleźli przez zawirowania historii?
To opowieść naznaczona cierpieniem i raczej smutna. W końcowych partiach ma nieść nadzieję, ale skoro to nadzieja w sumie... pośmiertna, to trudno, aby czytelnik odłożył książkę pokrzepiony. Jak dla mnie - ta książka to antyromans. Gdyby nie miłość bohaterów (Karola i jego żony), ich losy potoczyłyby się pewnie inaczej, a na pewno mniej by cierpieli. Gdyby nie miłość do dziecka , również Karol dokonywałby innych wyborów.
A z drugiej strony - czy ich życie byłoby wówczas coś warte?

Ech - kolejny tytuł Kraszewskiego, i po raz kolejny COŚ ZUPEŁNIE INNEGO.


poniedziałek, 29 sierpnia 2011

"Milczenie" - Jan Costin Wagner


Ile skandynawskich kryminałów przeczytaliście w ostatnich latach? Ja nawet nie jestem w stanie policzyć. A niemieckich? Jestem w stanie sobie przypomnieć jeden (Dom na pustkowiu - M.A. Schenkel).
Książki Jana Costina Wagnera są swoistym ewenementem, autor jest Niemcem, swoją serię kryminałów osadził w scenerii fińskiego Turku, jednak trudno zarzucić mu brak znajomości tematu, ze względu na związki rodzinne spędza na północnym brzegu Morza Bałtyckiego sporą część życia.
W "Milczeniu" komisarz Kimmo Joentaa, musi zająć się sprawą zaginionej dziewczynki. Niezwykłą, gdyż zdarzyła się w tym samym miejscu i podobnych okolicznościach co podobna historia sprzed 33 lat. Sprawcy tamtego zabójstwa nigdy nie odnaleziono. Rokowania więc nie są dobre, wiele wskazuje, że powrócił zabójca, lub też pojawił się jego naśladowca, tyle, że wciąż nie można odnależć ciała...
Przyznam, że zaskoczyła mnie ta książka. Spotkałam się już wielokrotnie z myleniem tropów, tutaj autor wspiął się na wyższy poziom, posługuje się mianowicie iluzją. Czy kojarzycie te internetowe obrazki "Czy widzisz młodą dziewczynę czy starą kobietę?" (przykład tutaj). Otóż autor serwuje nam podobny obrazek. Jedni widzą starą kobietę, inni młodą dziewczynę, natomiast na obrazku Wagnera tak naprawdę znajduje się... różowy słoń w trampkach i czepku kąpielowym. Odwrócenie uwagi w moim przypadku udało mu się mistrzowsko.
W dodatku autor nie stawia na brutalne opisy i hektolitry krwi, a raczej na takie tematy jak wina, kara, odpowiedzialność... Przez co książkę można czytać nie tylko jako kryminał, lecz także jako powieść psychologiczną. Daje czytelnikowi sporo tematów do zastanowienia, np. czy winny jest tylko bezpośredni sprawca, czy także ten, który nie zapobiegł czyjejś krzywdzie?
Chciałabym napisać na temat tej książki, bardzo dużo, niestety boję się, że mogłoby to zepsuć efekt zaskoczenia. Dlatego po prostu polecam. Sama natomiast idę rozejrzeć się za pierwszą częścią serii ("Księżycem z lodu"), którą niebacznie przegapiłam.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Akcent i portalowi Czytanie (nie) szkodzi.

wtorek, 23 sierpnia 2011

"Fresk" - Magda Szabo


Magda Szabo to moje odkrycie ostatnich lat, dokonane zresztą dzięki inspiracji blogowej.
Przy każdej kolejnej notce ronię gorzkie łzy, że autorka nie jest wznawiana i nie zapowiada się, żeby coś jeszcze z jej bogatego dorobku zostało przetłumaczone na polski. Gdyż niezależnie od tego, czy weźmie się za powieść młodzieżową, psychologiczną, czy historyczną sagę rodzinną, zupełnie od niechcenia deklasuje konkurencję, głównie przez to, że trudno potem o jej książkach zapomnieć.
Konstrukcja "Fresku" osnuta jest wokół pogrzebu. Na "ostatnie pożegnanie" Edit, od wielu lat chorującej na schizofrenię żony kalwińskiego pastora zjeżdża się cała rodzina. Także jej izolująca się od rodziny matka, a przede wszystkim córka Annuska. Skonfliktowana z ojcem dziewczyna dziewięć lat wcześniej uciekła z domu, jej ponowne pojawienie się doprowadzi do wyciągnięcia z rodzinnych szaf wszystkich zetlałych szkieletów. Słowem - będzie się działo.
Narracja "Fresku" jest bardzo specyficzna, autorka oddaje głos kolejno wszystkim bohaterom, także tym drugo- i trzecioplanowym. Wiele sytuacji możemy oglądać z kilku punktów widzenia. Powoli wyłania się obraz całości, dowiemy się kim była tak naprawdę Annuska - dzieckiem z piekła rodem czy może węgierską Anią z Zielonego Wzgórza, dlaczego uciekła z domu, kto ją kochał, a kto nienawidził...
Książka, choć daleko jej do idyllicznej, jest najbardziej pogodna ze wszystkich psychologicznych utworów Szabo. Promykiem słońca jest tu chyba miłość rodzicielska, choć nie zawsze rodzicielstwo to ma wymiar biologiczny...
Zazwyczaj przy okazji współczesnych (czyli rozgrywających się w latach 50-60-tych) książek tej autorki, narzekam na niezbędną dawkę propagandy, którą posypuje każde kolejne danie. Tym razem, o dziwo, nie było tego problemu! Co więcej dwie najbardziej negatywne postaci, to komuniści (młodzieżowy działacz i pastor-patriota- zbieżność nazwy z księżmi patriotami nieprzypadkowa). Przypuszczam, że musiała wykorzystać chwilę nieuwagi cenzury:).
Pisałam już przy okazji "Świniobicia", że autorka ma dość specyficzne podejście do psychologii postaci. Nie ma u niej np. prostego przełożenia : traumatyczne dzieciństwo=zwichrowany charakter w życiu dorosłym. Natomiast postaci dzielą się wyraźnie na te o skłonności do złego lub dobrego. Po "Fresku", poświęconym bądź co bądź rodzinie pastora, zaczęłam się zastanawiać, czy nie jest to przypadkiem spowodowane faktem, że autorka sama jest kalwinką. Może to jakieś echa teorii predestynacji?
Polecam tę książkę, a przede wszystkim polecam zapoznanie się z twórczością autorki:).


Źródło zdjęcia (allegro)- proszę przy okazji zwrócić uwagę na cenę książki!

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

"Historia o Janaszu Korczaku i pięknej miecznikównie" - J.I. Kraszewski


Moja trzyletnia córka czasem wpada w szpony nudy. Informuje wówczas każdego, kto znajdzie się w zasięgu głosu "Już nie chcę tego robić, wolę robić COŚ ZUPEŁNIE INNEGO". Zresztą, nie oszukujmy się, niedaleko padło jabłko od jabłoni. Stając przed półką książek stwierdzam często: "Wcale nie chcę tego czytać, wolę COŚ ZUPEŁNIE INNEGO".
To zapotrzebowanie na zmiany całkiem nieźle zaspokaja proza Kraszewskiego. Pod dwoma warunkami- należy być początkującym czytelnikiem (ostatecznie kilka przeczytanych książek to prawie nic) i nie czytać cyklami. Jeśli dodatkowo postawimy na dobór losowy, możemy spodziewać się pełnej różnorodności. A i sama treść może kryć zaskakujące niespodzianki.
"Historia o Janaszu Korczaku i o pięknej miecznikównie" to komedia romantyczna z elementami przygodowymi z ... czasów Sobieskiego. O tym gatunku wiemy prawie wszystko. Katowane są nim (w formie kinowej), kolejne pokolenia facetów na pierwszych randkach. Niezbędne składniki romantycznego dania w wersji współczesnej to: impreza, była dziewczyna/facet, brak zasięgu, zagubione maile, wyliniały york i Meg Ryan. Porównajmy to z wersją barokową, tu pomocne są ingrediencje takie jak; tatarski najazd, niewola turecka, ponure zamczysko na Podolu, alternatywny absztyfikant, wujek kauzyperda i ucięta głowa. ami oceńcie, który zestaw oferuje większe możliwości:). A to jeszcze nie koniec atrakcji zaserwowanych przez kreatywnego JIK-a.
Zaczynałam czytać historię miłości Jadzi- bogatej miecznikówny, i ubogiego sieroty Janasza z nastawieniem - eeee, to nie dla mnie. Kończyłam nie mogąc się oderwać. Jedyne drobne zastrzeżenie- do zbyt kryształowych charakterów pary protagonistów, schowam chwilowo do kieszeni. W tym natłoku przygód nie ma szans, żeby zauważyć, że tak naprawdę są nudziarzami.
Polecam tym, którzy mają ochotę na COŚ ZUPEŁNIE INNEGO:).

piątek, 19 sierpnia 2011

Polesia czar: "Ulana" - J.I. Kraszewski


Ulana Honczarowa miała wyjątkowego pecha w życiu. Nie dlatego, że uwikłała się w romans z dziedzicem - wiejska społeczność nie takie rzeczy toleruje, jeśli musi. Także nie z powodu zazdrosnego męża, który zareagował na całą sytuację ze skumulowaną energią kilku zazdrosnych mężów razem wziętych.
Pech Ulany polegał na tym, że się zakochała...
Opowieść o miłości niemożliwej mogłabym spuentować co najwyżej linkiem do pewnej piosenki grupy Die Ärzte (klip tu, tekst tu), gdyby nie pewna rozmowa (pierwsza rozmowa Ulany i jej loverboya):

"-A zwitki ty?- spytał Tadeusz. - Z seła. - Z Ozera?..."[1]

Akcja większości dotychczas przez mnie przeczytanych książek JIK-a rozgrywa się (przynajmniej częściowo) na kresach. Jedynym wyjątkiem jest tu Stara Baśń, tu żadnym sposobem nie dało się wprowadzić do akcji choćby kilku Poleszuków bądź Wołyniaków. Wszystkie poprzednie książki traktowały jednak o ludziach z warstwy średniej czy wyższej, mimo rusińskich korzeni zazwyczaj od pokoleń spolonizowanych i odcinających się od ludu. Odrębność tych terenów wypływała na powierzchnię rzadko, np. w "U babuni" jeden z bohaterów stwierdza, że jedzie "do Lachów" - miał na myśli sandomierszczyznę. Mimo jednak tej odrębności- kresy były cześcią Polski, być może najważniejszą dla określenia jej unikalności. Porównując świat JIK-a i dzisiejszy, fakt, że zniknęły nie tylko z mapy, ale ze świadomości Polaków, wygląda na amputację.
Mamy jednak drugą stronę tego obrazu. Polskie (bądź spolonizowane) były tylko warstwy "trzymające władzę", u ludu wprawdzie jeszcze w momencie pisania książki (1842), jeszcze nie zaczęła się kształtować odrębna świadomość narodowa (w tym przypadku ukraińska, Polesie, gdzie rozgrywa się akcja książki, leży w tym momencie na pograniczu Ukrainy i Białorusi).
"Ulanę", właśnie dlatego, że próbuje pokazać pełniejszy obraz społeczeństwa i zwraca uwagę na specyfikę kulturową, zaliczyłabym do nurtu powieści kresowej (obok "Nad Niemnem" i "Zasypie wszystko, zawieje"). Nie wiem, czy sięgnę po raz kolejny po kolejną powieść ludową Kraszewskiego. Na pewno jednak "Ulana" zaostrzyła mój apetyt na kolejna literacką podróż na kresy. Choćby na Polesie. Spójrzcie jak tam pięknie....

P.S. Wszelkie literackie polecanki na w/w temat mile widziane:).


[1] J/I. Kraszewski - Ulana, Warszawa 1985



czwartek, 18 sierpnia 2011

Zwodniczy czar PRL-u

Twórczość Janusza Krasińskiego, to żywy dowód na to, że niekoniecznie te książki są dobre, które zgarniają największe budżety reklamowe.
Urodzony w 1928 autor miał niezwykły życiorys: Szare Szeregi, Auschwitz, Dachau... Jakby tego było mało po powrocie do Polski w 1947 trafił na 9 lat do stalinowskiego więzienia (z absurdalnym zarzutem szpiegostwa na rzecz USA). Był świadkiem ostatniego,zorganizowanego na dużą skalę, programu fizycznej eksterminacji polskich elit, które obydwaj okupanci Polski przeprowadzali od roku 1939. Po 1956 zajmował się już tylko (lub aż, rzecz względna) pisaniem.
Taki życiorys aż się prosił o literackie opracowanie. Cykl "Na stracenie", którego bohater, Szymon Bolesta pożyczył ramy życiorysu od autora, nie ma szczęścia do wydawców, ale zbiera pochwały wszystkich czytelników, którzy mają szczęście na niego trafić (dowód w biblionetce).
Zaczęłam od tomów 3 i 4 ("Niemoc" i "Przed agonią"), opisujących lata '56-'84. Nie jest to zła kolejność jeśli chodzi o czytanie. Najcięższe tematy (śledztwo i więzienie stalinowskie), zostawiłam na koniec, i wygląda na to, że była to właściwa decyzja. Lepiej zwiedzać piekło zaczynając od "łatwiejszych" kręgów. Nieco natomiast utrudnia to pisanie recenzji:).
Obydwie książki to taki PRL w pigułce, w związku z czym trudno byłoby omówić wszystkie poruszane w nich tematy.
Wiodącym motywem "Niemocy" była dla mnie pamięć. Bohater chce, aby nie zapomniano o zbrodniach, którym był świadkiem, próbuje dać świadectwo w formie literackiej.

"Pamięć to jest coś więcej niż nie zapomnieć zabrać ze sobą parasola. (...) to akt sprawiedliwości wobec pokoleń, narodów, wieczysty wyrok dla morderców, a dla ich ofiar to jakby nagrobny znicz"[1]

Początkowo wydaje się, że misję uda się zrealizować, odwilż w kulturze jednak szybko mija. Szymon Bolesta zapłaci wysoką cenę, także osobistą, za próbę przekazania prawdy, jednak jedyne co osiągnie to:

"Niemoc! Po wyjściu z więzienia odczuł ją już niejednokrotnie (...). Wszechobecny, wszechmocny paraliż dobrej woli. Oszczerstwo, donos, potwarz, blaga, oszustwo, destrukcja, bezprawie i mord. Wszystko, wszystko w tym systemie było możliwe, tylko nie zwykły, zbożny czyn."[2]

Pamięć w systemie totalitarnym (czy tylko w takim?) bowiem nie jest potrzebna.
"To chora narośl na naskórku wydarzeń, mazgajstwo niewolników. Natura w ogóle nie zna takiego pojęcia. Czy ktoś utrwala zbrodnie drapieżników co dzień popełniane na trawożernych?"[3]
"Co Ty chcesz ocalić, jaki śmieszny odcinek historii wszechbytu? Ułamek tego milionowego ułamka sekundy, w których zatrzepotali Hitler i Stalin? Myśl trzeba kierować w przyszłość, nie oglądać się za truchłem przeszłości".[4]

W "Niemocy" życie w państwie totalitarnym skutecznie spacyfikuje bohatera i ograniczy jego aktywność. W kolejnym tomie, "Przed agonią" żyje już życiem typowego obywatela PRL, mierzy zamiary na możliwości. Wprawdzie wciąż zdarza mu się narazić kolejnym partyjnym działaczom (nie było o to trudno), ale skutecznie dyscyplinuje go konieczność utrzymania rodziny (a środkiem dyscyplinującym jest groźba eksmisji, ciągnąca się przez pół tomu, dla mnie to najlepszy symbol uroków PRL-u).
Dlatego też perspektywa, ż życia osobistego i indywidualnych dylematów, przesuwa się na plan szerszy, bohater staje się świadkiem historii. Bardzo to przypomina "Przygody człowieka myślącego" Marii Dąbrowskiej, z tą różnicą, że brak tu ściemy, która tak przeszkadzała mi u MD. Jest za to dość wierny (przynajmniej moim zdaniem) obraz życia w PRL-u, państwie, którego główna funkcją było maksymalne utrudnienie życia swoim obywatelom. Trudno zresztą nazwać ten twór państwem, skoro ani nie powstał z woli jego obywateli, ani, w najmniejszym choć stopniu, nie realizował ich celów (zamiast tego realizując cele wschodniego sąsiada).
Życie w komunistycznej Polsce sprawia wrażenie spłaszczonego. Odwagi wymaga najmniejszy przejaw buntu. List 34, który był przejawem heroizmu jego sygnatariuszy de facto dotyczy tak pozornie neutralnej sprawy jak... przydział papieru.
Wiodącym tematem "Przed agonią" jest dla mnie wolność słowa, nieprzypadkowo zajmuje tu sporo miejsca, skoro bohater, podobnie jak autor para się słowem pisanym.
Brak wolności wypowiedzi i brak prawa do informacji może nie jest równie zabójczy jak brak powietrza, ale również ekstremalnie dokuczliwy. nie chciałabym nagle obudzić się w świecie, w którym okazało się, że wolność słowa nagle... zniknęła.
W czasach PRL modne było hasło "Nigdy więcej wojny" (o jego genezie zresztą można także przeczytać w książce). Po lekturze mam nieco skromniejsze marzenia- nigdy więcej PRL. Ani żadnego tworu PRL-o-podobnego.

Książka wbrew temu, co dotychczas napisałam w tej notce, nie jest nudna ani sztywniacka, łatwo wyczuć tu sporo ironii a nawet nieco humoru (zwłaszcza w "Niemocy"), a jej nośnikiem są "przedwojenni", w odróżnieniu od "powojennych" nie posługujący się na przykład nowomową. "Przedwojenni" zresztą stopniowo znikają. [Na szczęście pojawiają się na kartach innych książek, mam wrażenie, że ich potomkami byli choćby Borejkowie.]
Więcej tu jednak materiału do wzruszeń. Mi np. stały łzy w oczach przy pogrzebie ks. Popiełuszki i scenie samobójstwa Jerzego Krzysztonia.
Dla mnie ta książka niewątpliwie pociągnie za sobą kolejne lektury (może spróbuję nawet napocząć "Obłęd" Krzysztonia, to będzie wyzwanie) i zmieni spojrzenie choćby na... miejscowości wakacyjne. W Bieszczadach niesławny gen.Świerczewski jest wszechobecny, a kto w polskich Tatrach pomyśli o " Ogniu"?
Mogłabym jeszcze pisać i pisać, zamiast tego - polecam. zapewniam, że nie będzie to czas zmarnowany.

Za inspirację dziękuję Książkowcowi, na jej blogu nieco więcej o dwóch pierwszych tomach tetralogii. Trochę mi zajęła realizacja komentarza "przeczytam na pewno":).
Zachęcam też do zapoznania się z tekstami biblionetkowymi (link na początku notki).

[1] J. Krasiński, Niemoc, Warszawa 1999, s. 465
[2] tamże, s. 413
[3] tamże, s. 465
[4] tamże, s. 466

środa, 17 sierpnia 2011

"Pod żabą" Tibor Fischer

"Pod żabą" to zabawna historia dwóch młodych chłopaków w czasach stalinowskich na Węgrzech. Brzmi dziwnie? Podejrzewacie, że może ktoś tu napisał "Rok 1984" na wesoło? Przyznam, że sama mam mieszane uczucia, i nie wiem, jak się do tej książki odnieść. Z jednej strony JEST zabawna. Dałoby się z niej wynotować kilkaset cytatów będących mini- skeczami. Aż się dziwię, że nie została szerzej rozreklamowana w Polsce, jako przykład, jak pisać o historii na wesoło, i bez tej przebrzydłej martyrologii, której tak wszyscy nie lubią.
Z drugiej strony zawiera jednak przekłamania historyczne, które z komunizmu robią rodzaj folkloru. Niespecjalnie jestem w stanie uwierzyć w opisane w książce gierki z bezpieką, przypominające przekomarzanie się małych chłopców i "niegroźne" donosy. Nie było bowiem czegoś takiego, jak donosy, które nie szkodzą. Z trzeciej strony zaś... może można to autorowi wybaczyć. Nie jest Węgrem, a Madziaro-Brytyjczykiem, opisaną historię zna zaś z drugiej ręki (oparta jest cześciowo na losach jego ojca). Sama już nie wiem.
Cytaty:

" ... w czasie wojny przewinęły się przez Budapeszt hordy polskich żołnierzy, przemykających z jednego frontu na drugi. Twardzi, zdecydowani na wszystko faceci, rozgoryczeni, ze nie mają akurat do kogo strzelać, i nieustannie debatujący, kto ma być następny na czarnej liście: Niemcy czy Rosjanie. Nie do pojęcia było, że w regionie, w którym narody nie znosiły się przykładnie i większość czasu spędzały na politykowaniu, Polacy i Węgrzy darzyli się przyjaźnią głęboką i zakorzenioną w dawno minionych stuleciach". [1]
"To oczywiście łut szczęścia typowy dla niego: widzieć na własne oczy samobójstwo, i to w chwili, gdy spóźnia się do pracy. (...) Należało też uszanować akt samobójstwa jako narodową rozrywkę Węgrów. Gyuri nie orientował się, jak wyglądają statystyki samobójstw w dobie ustroju socjalistycznego. Niewykluczone, że ktoś mógł zakazać ich sporządzania. W każdym razie odpowiedzialnością za popularność aktów "zrób to sam" nie można obarczać wyłącznie przedsiębiorstwa Rakosi i S-ka. Przez długie stulecia ci Węgrzy, którym nie udało się wpaść w sidła armii zmiatanych z powierzchni ziemi, bez skrupułów rozstrzeliwali sobie mózgi lub na inny sposób postanawiali uwalniać dusze z więzów ciała. Wystarczyło trochę wolnego czasu, kilka dźwięków nostalgicznej muzyki, i już Węgier był gotowy do odjazdu z tego świata." [2]



[1] "Pod żabą" Tibor Fischer, Poznań 2002, s. 206
[2] tamże, s. 99-100

piątek, 12 sierpnia 2011

Notka patchworkowa


Nie wzięłam udziału w żadnym z łańcuszków z cyklu "kilka rzeczy, których o mnie nie wiecie", stąd zapewne nie jest nikomu znany fakt, że mam uczulenia na ...czekoladę, objawiające się migreną o różnym stopniu nasilenia. Mimo to czasem lubię sprawdzić, czy jednak mi nie minęło. Przez to, że niestety przeprowadzałam taki test wczoraj, dziś znów nie jestem w stanie napisać notki wymagającej np. wyszukiwania cytatów (na samą myśl o tym głowa boli jeszcze bardziej). Zamiast tego (znowu)- notka kombinowana ze ścinków i resztek.

Od czasu do czasu na blogach pojawiają się recenzje starych książek dla młodzieży. Klara Feher, Magda Szabo, Ewa Nowacka ( i wielu innych polskich autorów)... Postanowiłam zaszaleć i przeczytać "Saarę", żeby sprawdzić jak wyglądała Finlandia przed czasami Nokii i przy okazji też, czego się można spodziewać po fińskiej młodzieżówce sprzed 40 (!) lat. Srodze się zawiodłam. Ta historia wiejskiej nastolatki, która próbuje zaadaptować się w Helsinkach nie wyróżnia się NICZYM. Zachodzę w głowę, dlaczego komuś chciało się ją tłumaczyć? Być może rozwiązaniem zagadki jest fakt, że jeden z nastoletnich bohaterów jest komunistą, a opisane na kartach książki Helsinki, przypominają przysłowiowy Pcim Dolny. Po lekturze było niemal pewne, że w czytelniku osłabnie (choćby przejściowo) tęsknota za zgniłym Zachodem....

Kolejna książka z wykopalisk, to Nepal Kingi Choszcz. Autorka zdobyła popularność sprawozdaniem z 5-letniej podróży autostopem dookoła świata (opisanej w "Prowadził nas los"), niestety kolejnych książek nie mogła już zredagować osobiście, zmarła w trakcie wyprawy do Afryki. Dlatego zarówno "Moja Afryka" (do której upchnięto kolanem WSZYSTKIE zapiski autorki z Afryki, inaczej plon przerwanej tragicznie podróży nie wypełniłby książki), jak i "Nepal" (zapiski z wyprawy, na którą wybrała się jeszcze przed swoją podróżą dookoła świata), to książki nie do końca doskonałe. Mimo tego robią wrażenie. Zwłaszcza "Nepal". To portret dziewczyny, która zamiast spędzać życie przyczepiona elektromagnesem do biurka, spędza w pracy tylko tyle czasu, ile potrzeba na zgromadzenie funduszy na wyprawę i ... rusza przed siebie. Przy czym nie zawraca sobie głowy szczegółowymi planami. życie i tak wielokrotnie ją zaskoczy, stawiając na jej drodze zarówno mile, jak i niemiłe niespodzianki. Prowadzi ja los, a pomagają dobrzy ludzie, których jest więcej, niż na pozór się wydaje.
Kinga jest osobą niezwykle otwartą na inne kultury - jednak nie bezgranicznie i nie bezkrytycznie. Pozwala sobie na przykład na kpinki z obleśnych hinduskich mężczyzn i ich wąsów. Ale nie przekreśla ich tylko estetyka- przede wszystkim podpadli podróżniczce swoim podejściem do kobiet.
Polecam szczególnie tym, którzy dawno nie byli na urlopie:).

Romain Gary to doskonały pisarz (jedyny w historii podwójny laureat Nagrody Gouncortów, którą można dostać tylko raz, jak tego dokonał możecie sprawdzić tutaj) i człowiek o niezwykle enigmatycznym i ciekawym życiorysie. Nie wiadomo skąd pochodzi, nie wiadomo kiedy się urodził. Jego historia to ciąg anegdot , czasem niezwykłych (np. historia wykorzystana przez C. Ahern w "P.S. Kocham Cię", wydarzyła się naprawdę, tyle, że listy zza grobu były wysyłane przez matkę dla syna (którym był Gary).
"Korzenie nieba" to lektura obowiązkowa dla miłośników ekologii. Powiem szczerze, że ja się już do nich nie zaliczam, co najwyżej w skali mikro. W walce z globalnym ociepleniem widzę przede wszystkim świetną okazję, żeby nakładać kolejne podatki, i ograniczać konkurencyjność młodych gospodarek. A hasła "Człowiek rakiem planety" kojarzą mi się jak najgorzej, ostatecznie raka należy zwalczać. Słowem - moje podejście do tematyki eko jest nieco cyniczne. Tym lepiej czytało mi się o Afryce lat 50-tych, gdy ekologia była w fazie romantycznej. Chodziło po prostu o poprawę losu mordowanych zwierząt, i nic więcej. Przynajmniej, jeśli chodziło o jednego człowieka- bojownika Morela. Jednak gdy postanowił wystąpić zbrojnie w obronie słoni, bardzo szybko przyłączył się do niego tlum ludzi, stawiający sobie całkiem inne cele (od rabunkowych po nacjonalistyczne). A do tego na całym świecie zaczęła sie wielka medialna kampania...
Gary wyszedł od wizji romantycznej, chciał przeciwstawić ekologię ideologiom, ale niechcący pokazał, jak te dwa nurty się łączą. Co więcej, zwrócił uwagę na to, że już u swoich podstaw ekologia może być wroga człowiekowi.
Myślę, że to ciekawa pozycja, zwłaszcza dla zainteresowanych tematem.
Dużym plusem jest też po prostu warstwa literacka, świetnie odmalowana atmosfera czy wyraziste postaci.




czwartek, 4 sierpnia 2011

"Trafiona- zatopiona"- Anna Fryczkowska +info o konkursie


"Trafiona- zatopiona" to kolejne trofeum z ostatniej wizyty w Dedalusie, i po lekturze stwierdzam, że wcale się nie dziwię, że powieść znalazła się w ofercie właśnie tej sieci (specjalizującej się w tzw. taniej książce). Nie znaczy to, że chcę powiedzieć, iż jest to pozycja kiepska, wprost przeciwnie. Ta historia czterech mieszkańców stolicy, dla których powódź stanie się punktem zwrotnym w ich smętnych żywotach, jest precyzyjnie skonstruowana, nienagannie napisana (co za ulga, czytam, i nic mi nie "zgrzyta"). Autorka mogłaby się stać pogromczynią list bestsellerów, ale niestety postanowiła iść własną drogą. Brak w tej książce tzw. słodzenia. Jeśli szukamy tu pocieszenia i odskoczni od rzeczywistości- srodze się rozczarujemy, autorka idealnie odwzorowuje rzeczywistość, nie oferuje łatwych rozwiązań. Nawet pozytywne zmiany, które nastąpią w życiu bohaterów, to raczej lekkie przesunięcie akcentów. A nastąpią one nie w wyniku interwencji Opatrzności, a dlatego, że biedne, zabiegane ludki znajdą chwilę, żeby pomyśleć o swoim życiu. Słowem - mały realizm. Autorka wzięła sobie do serca klasyczną formułę Stendhala ("Powieść to zwierciadło przechadzające się po gościńcu").
Dlatego też nie dziwi mnie ten Dedalus. Zresztą - żadna to ujma, gdyż książka leży sobie tam w naprawdę dobrym towarzystwie. Natomiast myślę, że kolejnej nie czeka taki los, a to dlatego, że autorka zaprzęgła swój zmysł obserwacyjny i pisarską technikę do... kryminału ("Kobieta bez twarzy"). A kryminały to jak wiadomo, to nisza, gdzie pisarze mogą poszaleć i opisywać sobie rzeczywistość (a nie tylko bawić się w dotulanie, podawanie chusteczek czytelniczkom, albo w formalne eksperymenty). Dlatego też transfer pisarki na to literackie poletko był zapewne bardzo dobrym pomysłem. Kiedyś sprawdzę, czy moje przeczucia są trafne, na razie polecam wyprawę do Dedalusa:).

***
Na bocznej szpalcie umieściłam link do paryskiego konkursu u Gosi (guciamal). Przy okazji polecam jej blog. Turystyczno-książkowo-życiowy z mocnym przechyłem w stronę sztuki i historii sztuki. Świeżo przeniesiony z innej platformy blogowej:). Kto jeszcze nie odwiedził- serdecznie zapraszam: http://guciamal.blogspot.com/.

środa, 3 sierpnia 2011

"Komediantka" - Władysław St. Reymont


Lenistwo (przede wszystkim umysłowe) opanowało mnie do tego stopnia, że tylko o jednej książce chce mi się napisać więcej (a chodzi o "Przed agonią" Janusza Krasińskiego). Niestety- to część tetralogii, więc z tekstem zaczekam, zanim nie przeczytam dostępnych części. Zatem w najbliższym czasie można spodziewa się notek hurtowych lub mikronotek.
Reymontowa "Komediantka" opiera się na dwóch filarach. Pierwszym jest historia Janki - zbuntowanej dziewczyny, która ucieka z domu, aby dołączyć do trupy teatralnej. Niestety były to czasy, wybór aktorstwa był najgłupszą z możliwych decyzji życiowych. Możemy więc towarzyszyć jej w przemianie z przyzwoitej dziewczyny w komediantkę, co w tym przypadku oznacza nie tylko zawód, ale znalezienie się niemal poza nawiasem społeczeństwa. Ten wątek, to całkiem udana próba powieści psychologicznej, z elementami...hmm... determinizmu biologicznego. Jeśli zmienić scenerię (z aktorskiej np. na światek modelingu) historia niebezpieczeństw czyhających na młode idealistyczne osoby, wyda się wciąż aktualna. Przy czym nie chodzi tutaj tylko o naiwnośc bohaterki, bardziej o przekonanie, że jako jedynej uda jej się zmienić system i panujące w nim reguły gry.
Główną zaletą była dla mnie jednak warstwa obyczajowa- po prostu cudowne opisy szalonego aktorskiego światka, aż by się prosiło, żeby je wystawić na scenie. Zresztą nie wzięły sie z powietrza, autor spędził jeden sezon wycierając kąty jako komediant w prowincjonalnym teatrze. I świetnie spożytkował te doświadczenia.
Polecam:).

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Monografia grzechów i...książkowe "Filety"!


"Monografia grzechów. Z dziennika 1978-1989", Krystyny Kofty. Publikacja tej książki była wynikiem nieudanej próby napisania powieści o czasach późnego PRL. Autorka zauważyła, że pamięć zarówno jej, jak i innych świadków tamtych lat zaczyna sie rozmywać, że naginają tamtą rzeczywistość do współczesnych schematów. Stąd recykling wydawniczy autentycznych okruchów pamięci - dzienników autorki. To książka dla podglądaczy, można w detalach poznać jej życie, także to baaaardzo prywatne. Ci, którzy nie czytają tabloidów, ale mimo to nie stronią od ploteczek, znajdą tu sporo ciekawego materiału. Do tego sporo rozważań na temat właśnie książek powstających (już wiem, że nie sięgnę po żadną, może poza "Wiórami") i przeczytanych a także polityki (siłą rzeczy to rozważania mocno zwietrzałe). W tle warszawka. Znani pisarze (z reguły zupełnie innymi żonami niż w tej chwili), wykładowcy akademiccy, dzieci prominentów... taka sobie kronika towarzyska sprzed 20-30 lat.
To także portret kobiety, kóra stara się żyć jak najmniej PRL-owo - czytać dobre książki, rozmawiać z ciekawymi ludźmi. To także portret związku z drugim człowiekiem. Małżeństwo Koftów to układ sią rzeczy dynamiczny, będący wypadkową wielu zmiennych. Jednak błędem byłoby ocenianie go po pozorach (to na marginesie dyskusji z poprzedniego posta o Magdalenie Samozwaniec i jej mężu).

"Filety a la Zander czyli Eksponaty z lamusa historii" to książka ustrzelona w Dedalusie za kilka groszy. Uznałam, że ze względu na tytuł mojego bloga, muszę ją chociaż przejrzeć. I słusznie mi się wydawało. Ten zbiór zabawnych historycznych ciekawostek i smakowitości (autor szczególnie koncentruje się na historii Francji i ... żywotach świętych), uprzyjemniały mi czas min. w komunikacji miejskiej. Książka ma jedną wadę - jest za krótka.