wtorek, 31 stycznia 2012

Kup książkę i pomóż


Postanowiłam połączyć pożyteczne z... jeszcze bardziej pożytecznym.
Pod tym linkiem (KLIK) znajdziecie książki z mojego archiwum, jeśli będzie zainteresowanie, codziennie będę dokładać nowe.
Dochód z ich sprzedaży zostanie przeznaczony na szlachetny cel - protezy kończyn dolnych dla Ewy KIERYK (to ta dziewczyna na zdjęciu), która straciła obie nogi w wypadku kolejowym na początku stycznia.
Więcej informacji o Ewie TU i TU.

Jak jeszcze można pomóc:
- wpłacając pieniądze bezpośrednio na konto Dolnośląskiej Fundacja Rozwoju Ochrony Zdrowia, możliwe jest też przekazanie 1% PIT (tu znajdziecie dane do przelewu i nr KRS)
- tutaj możliwe jest dokonanie wpłaty za pomocą szybkiego przelewu internetowego.
- przekazując informację na swoim blogu/ profilu w portalu społecznościowym, itd.
- zachęcam również do kopiowania mojego pomysłu i tworzenia swoich aukcji.

Zapraszam:).

sobota, 28 stycznia 2012

"Zamknięte drzwi"- Magda Szabo


To pewnie moje ostatnie spotkanie z Magdą Szabo. Nieprędko bowiem zostanie przetłumaczona na polski kolejna jej książka...
"Zamknięte drzwi" to powieść psychologiczna, traktująca o skomplikowanych relacjach pisarki Magdy i jej pomocy domowej - Emerenc. Starsza kobieta, wielokrotnie skrzywdzona przez życie, wypracowała sobie szereg rytuałów obronnych - na przykład przed nikim nie otwiera drzwi swojego mieszkania. W ciągu dwudziestu lat znajomości między obydwoma kobietami zawiązuje się na tyle mocna więź, ze Magdzie uda się przekroczyć mury obronne Emerenc.
Jednak opowiadając ich wspólną historię, już w pierwszym rozdziale pisarka wyzna, iż to ona zabiła starszą panią...
Co w zasadzie zaszło między nimi? Gdzie Magda popełniła błąd? Czy zbyt mało zaangażowała się w związek z Emerenc lub zbyt mało ja kochała? A może, tak jak wielu, nie poradziła sobie ze starzeniem się bliskiej osoby.
Jak zwykle u Magdy Szabo książka skłania do przemyśleń. Dobrze zaznajomionych z prozą Węgierki "Zamknięte drzwi" mogą zaskoczyć. Wyjątkowo zrezygnowała ze swojej ulubionej techniki puzzli (oddanie głosu wielu uczestnikom dramatu), historia też wyjątkowo nie zaczyna się od trzęsienia ziemi:).
Polecam miłośnikom gatunku.

P.S. Z powodu ataku mrozu myśli krystalizują mi sie jakoś wyjątkowo powoli, stąd dopisek.
Czy mi sie w sumie podobalo? Jednak nie. Wszystko to przez przeciwstawienie sobie dwóch porządków: zdrowego chłopskiego rozumu i inteligenckiej "mądrości". Całość jest napisana z punktu widzenia Magdy - przedstawicielki inteligencji właśnie, która potrafiła całą rzecz tak zagmatwać, że stała się równie skomplikowana jak budowa atomu.
To portret wykształconej kobiety, która traci kontakt z prawdziwym życiem. Jeśli był to w jakimś stopniu autoportret autorki- chylę czoło przed jej autoironicznym podejściem do własnej osoby:).

piątek, 27 stycznia 2012

"Banita" - J.I. Kraszewski




Dochodzę do wniosku, że powieść historyczna jest jak klocki lego, zwłaszcza taka, która dotyczy dawniejszych czasów, gdzie zachowało się niewiele źródeł. Wyciąga się z pudła dostępne klocki, układa tak jak potrafi. Z tego ułożenia wychodzi jakaś historia z pewnym przesłaniem. Kolejny pisarz bierze dokładnie te same klocki, dodaje tylko jeden odnaleziony na samym dnie pudła i komponuje opowieść całkowicie po swojemu. Jest ona jakby podobna do tej zmontowanej przez jego kolegę po piórze, tyle, że ... przesłanie różni się o 180 stopni.

A natchnął do tych porównań "Banita", traktujący o losach Samuela Zborowskiego. Problemy XVI-wiecznego magnata zaczęły się, gdy w trakcie szarpaniny uśmiercił innego szlachcica - niejakiego Wapowskiego. Jako, że rzecz miała miejsce w trakcie uroczystości koronacyjnych Henryka Walezego, co w myśl ówczesnego prawa zwiększało wagę sprawy, Zborowski został skazany na banicję.
Akcja książki JIK-a zaczyna się pięć lat później, w 1579, już za panowania Batorego Ma to znaczenie o tyle, że pisarz taktownie pomija milczeniem co jego bohater robił w tym czasie, co będzie miało wpływ na wymowę książki. O tym jednak później.
Zborowski opisany piórem Kraszewskiego to osobnik niezbyt zrównoważony, potrzebujący ciągłej dawki mocnych wrażeń, nieumiejący planować. Do tego łatwo poddaje się wpływom, jego złym duchem jest brat Krzysztof, opisany jako klasyczna, wciąż spiskująca szuja. Krzysztof, oprócz tego, ze nienawidzi Batorego i jego kanclerza - Jana Zamojskiego, pobiera pieniądze i przekazuje informacje dwóm wrogim sąsiadom - Habsburgom i księciu moskiewskiemu. Jednocześnie bracia (oprócz Samuela i Krzysztofa również Andrzej) nieustannie kombinują jak zabić króla i kanclerza, którego najpierw i przy pomocy jakich środków. To , że robią to, nawet nie bardzo się kryjąc, a do tego Samuel wciąż jest obciążony wyrokiem, zaczyna powoli uwierać króla, gdyż podważa to stopniowo jego autorytet i stwarza wrażenie, że prawo w Rzeczypospolitej nie działa.
Radary króla namierzają Zborowskich, gdy ci zaczynają szukać stronników - było sporo osób uważających Batorego za tyrana. Państwo działało jednak wciąż sprawnie, a strach przed konsekwencjami był nadal na tyle duży, że praktycznie nikt nie chciał się aktywnie włączyć do spisku. Inaczej wyglądało to 150 lat później, gdy niemal każdy spiskował, a pieniądze z zagranicy brali niemal wszyscy magnaci.
Ostatecznie cierpliwość Batorego wyczerpała się, gdy Samuel Zborowski rozpoczął regularne polowanie na kanclerza Zamojskiego. Dla ratowania autorytetu zdecydował się na egzekucję wyroku z 1574 na Samuelu, Krzysztof natomiast został obłożony infamią.
Dla szlachty był to szok. Dotychczas marginalni buntownicy zostali uznani bohaterami, a król i kanclerz zyskali opinię gwałcicieli szlacheckich swobód...
Cały dramat Kraszewskiego to zderzenie dwóch racji - autorytetu króla i państwa, z drugiej zaś strony pokazał magnatów nie jako bojowników o wolność, ale warchołów walczących o swoje partykularne interesy i działających na szkodę własnej zbiorowości. Pisarz uwypuklił wszystkie ich wady, które przyczyniły się do upadku Polski wiele lat później. Zapewne w znacznym stopniu miał rację, ale czy jego interpretacja jest w pełni wiarygodna?
W latach 1574-76, o czym nie pisze Kraszewski, Zborowski schronił się właśnie na dworze ówczesnego hospodara wołoskiego - Stefana Batorego. Był zwolennikiem jego wyboru na króla Polski i razem z nim wrócił z wygnania. Tyle, że dekret wygnania nigdy nie został uchylony.
Oczywiście nie ma w tym nic dziwnego, że krewki magnat poprztykał się z królem, ale osłabia to tezę o wyłącznie propaństwowym działaniu tego ostatniego.

Wracając do mojego początkowego przykładu o klockach lego - historią Samuela Zborowskiego zajął się niedawno Jarosław Marek Rymkiewicz. Naświetlając pominięte przez Kraszewskiego fakty (pobyt w Siedmiogrodzie, inne wyznanie Samuela, niejasności co do zabójstwa Wapowskiego), zbudował zupełnie inną historię - o zdradzieckim królu i Zborowskim - orędowniku wolności, czyli dokładnie odwrotnie, niż JIK. Niestety, z książki Rymkiewicza znam na razie tylko fragmenty i kilka omówień, więc nie mogę na razie przeprowadzić dokładnej analizy porównawczej.
Po tym całym zamieszaniu ze Zborowskim muszę stwierdzić za Józefem Mackiewiczem, że tylko prawda jest ciekawa, od tych wszystkich autorskich interpretacji (czy jak obecnie się to modnie nazywa- narracji), tylko rozbolała mnie głowa. A nawet nie zaczęłam sprawdzać, co o Samuelu napisał Juliusz Słowacki....
Chyba moją kolejną lektura będzie Agata Christie, tu przynajmniej nie mam wątpliwości, że to fikcja.

Zdjęcie nr 1- Samuel Zborowski
Zdjęcie nr 2 - Samuel Zborowski prowadzony na śmierć, Jan Matejko, oba z Wikipedii

sobota, 21 stycznia 2012

Rozmowa w "Katedrze" - Mario Vargas Llosa


"Rozmowę..." czytałam wiele lat temu, chyba jako maturzystka i pamiętam, że zrobiła na mnie kolosalne wrażenie. Zapoczątkowała u mnie fazę na książki Peruwiańczyka, niestety, każda kolejna okazała się niewypałem, choć poddałam się się dopiero przy piątej ("Wojna końca świata"), przy której po prostu nie rozumiałam co czytam. Teraz z podziwem patrzę na blogerki z grupy wiekowej poniżej 20. roku życia, które spokojnie biorą na warsztat np. "Marzenie Celta" czy "Raj tuż za rogiem" i są nawet w stanie je ciekawie zinterpretować!
No nic, jeśli ktoś twierdzi, że młode pokolenie jest bezmyślne - chyba nie do końca ma rację:).

"Rozmowa...", jak przystało na 800-stronicową cegłę, jest książką wielowarstwową i wieloznaczną. To fresk opisujący wszystkie warstwy peruwiańskiego społeczeństwa: od grubych ryb i ludzi władzy, aż po kastę służących i najemnych robotników najniższej kategorii. Poza tym mamy tu sporo polityki. Pisarz, za młodu zafascynowany marksizmem, wykorzystał okazję, żeby rozliczyć się ze swoja czerwoną młodością. Na szczęście rozlicza się tylko przez jakieś 200 stron, inaczej chybabym "Rozmowy..." nie doczytała.
Kolejny temat to dyktatura i jej wpływ na ludzi - jednych zaraża okrucieństwem, innych biernością, wszystkich zmusza do kompromisów z własnym sumieniem. Słowem - nic nowego, zwłaszcza, że przypadkiem jestem tuz po lekturze "Święta Kozła" poświęconego wyłącznie tej tematyce.
Wreszcie kolejna warstwa - rodzinne tajemnice familii Zavala. Gdybym właśnie pochłaniała książkę Nory Roberts zapewne na to hasło dostałabym gęsiej skórki, ale litości, to przecież Mario Vargas Llosa, w dodatku w najlepszej swojej książce, więc nie będę się ekscytować byle czym...

Gdyż wbrew pozorom ta książka, po rozbiciu jej na komponenty sprawiająca mało porywające wrażenie, jako całość rzeczywiście jest najlepszą książką noblisty (przynajmniej porównując ją z tymi, które dotychczas przeczytałam). Tym razem pisarz nie tylko bawi się formą (Zielony Dom), czy konwencją (Szelmostwa). Porzucił nawet swoją niezaangażowaną pozę - zazwyczaj jego książki rzeczywiscie są ciekawe, natomiast czytelnik odnosi wrażenie, że pisarzowi wszystko zwisa. Owszem- pisze, rozwija pawi ogon pisarskiej techniki, czaruje opowiadanymi historiami, ale o co w zasadzie mu chodzi?
Tym razem nie ma takiego problemu. W "Rozmowie..." mamy do czynienie ze zjawiskiem wyjątkowym- Vargasem Llosą, któremu nie jest wszystko jedno.

Akcja książki koncentruje się na postaci Santiago Zavali, młodego człowieka z wielką przyszłością. Oprócz tego, że chłopak ma głowę na karku, jest synem ważnego oficjela w rzędzie generała Odrii. Jednak Santiago stara się własnymi rękami podkopać swoją przyszłość- idzie na kiepski uniwerek, bawi się w marksizm, wyciągnięty przez ojca z aresztu zrywa wszelkie kontakty z rodziną, rzuca studia i idzie do mało perspektywicznej pracy. Do tego uparcie odmawia pomocy materialnej, akcji, obligacji, a nawet należnego mu spadku. Dlaczego? Czy jest po prostu urodzonym nieudacznikiem czy jego postępowanie da się jakoś uzasadnić?

Okazją do rozrachunku z własnym życiem stanie się dla Santiago przypadkowe spotkanie dawnego szofera jego ojca- Ambrosia. Tytułowa rozmowa, jaką odbędą ze sobą w spelunie o szumnej nazwie "Katedra", przeprowadzi nas przez życie bohaterów. Niczym drobne strumyki będą ja zasilać inne "ważne rozmowy", nie tylko tych dwóch mężczyzn. W końcu zrobi się z tego prawdziwy potop, a czytelnik, któremu przewali się on nad głową, będzie miał okazji doznać głębokiego zanurzenia w kraj zwany Peru. Potop zresztą rozgałęzia się wyraźnie na dwa przeciwstawne nurty: bogatych i biednych; tych, którzy umieją się ustawić, i tych , którym to jakoś nie wychodzi; katów i ofiary. O dziwo, te nurty są przeciwstawne na każdym polu, także biznesowym, w dyktaturze nie istnieje coś takiego jak czyste pieniądze, są najwyżej odplamione.
Tym razem nie będzie to jednak katalog okrucieństw jak w "Święcie kozła", a nawarstwiające się krzywdy, które w ostatecznym rachunku łamią życie.
Pod koniec jedyne, co kołatało mi się w głowie, to zapamiętany z lat szkolnych wiersz Miłosza "Który skrzywdziłeś", moim zdaniem świetnie nadający się na puentę tej książki*.




*Poeci chyba jednak maja łatwiej - cztery strofki zamiast 800 stron

Źródło zdjęcia.

piątek, 13 stycznia 2012

Hurtownia książek - mieszanka polsko francuska.


"Teoria zbrodni uprawnionej" Marka Gaszyńskiego to historia ubeka i jego ofiary ciągnąca się od lat 60-tych po czasy współczesne. Plusy: sporo ciekawych detali historycznych i obserwacji z czasów lat studenckich autora (znanego dziennikarza muzycznego). Zobaczymy jak wyglądała jazzująca Warszawa, jak sprytni wykładowcy uodparniali młodzież studencką na nieprawomyślnych pisarzy, wreszcie - dowiemy się jak wyglądała moskiewska szkoła agentów. Minus: część współczesna historii jak dla mnie jest mało realistyczna, autor postarał się, żeby zło zostało ukarane (przynajmniej w jakimś stopniu), krzywdy zaś nagrodzone. Czy aby na pewno tak jest w życiu? Mimo to - polecam:).



Andrzej Kijowski to zapomniany pisarz i działacz opozycyjny. "Rachunek naszych słabości" jest zbiorem jego wydawanych w podziemiu artykułów na różne tematy: literackie, historyczne, autobiograficzne. Najciekawsze są jednak te, które dotyczą stanu świadomości Polaków na przełomie lat 70-tych i 80-tych. Jeśli kogoś zastanawia, dlaczego jego rodacy najbardziej na świecie cenią święty spokój albo skąd u nas wciąż najniższy (lub jeden z niższych ) w Europie poziom zaufania społecznego, warto zajrzeć do Kijowskiego. Tym bardziej, że nie jest socjologiem, a po prostu mądrym człowiekiem z dużym darem obserwacji rzeczywistości i formułowania myśli. Dodatkowa zaleta tego zbioru artykułów - nie jest powtarzalny. Przy tej formie często się zdarza, że czytelnik zmuszony jest czytać kilkanaście razy na ten sam temat. W związku z powyższym lektura takiego zbiorku albo szybko "zarżnie" czytelnika, albo będzie trwać latami (skarżył się na ten syndrom zacofany w lekturze przy okazji zbioru artykułów Anny Politkowskiej). Tutaj motywy przewodnie wprawdzie się powtarzają, ale spojrzenie autora wciąż wyławia nowe ich aspekty, dzięki czemu książkę dało się przeczytać w kilka dni. Co za ulga.




Czasy Ludwika XII. Colas jest zamożnym mieszczaninem, rzeźbiarzem, ojcem gromady dorosłych dzieci, mężem pewnej sekutnicy, a do tego miłośnikiem dobrej zabawy i miłego spędzania czasu z przyjaciółmi. Jak wpłynie na jego podejście do życia utrata (w krótkim czasie) zdrowia, majątku i żony? Tak książka to dowód na to, że Nobel nie zawsze oznacza "flaki z olejem". Zachwyci także zwolenników tezy, że Francja była zawsze laicka.




Molier - syn tapicera, niedoszły prawnik, nieudany aktor dramatyczny i wielki talent komediowy mimo woli. Podejrzewany przez współczesnych o to, że ożenił się z własną córką. Bystry, bezkompromisowy obserwator ludzkich wad, z talentem przenoszący wszelkie ludzkie śmiesznostki na scenę, kierował się w swojej twórczości zasadą "No mercy", przez co zraził do siebie niemal wszystkich, poza królem.
Za opisanie życia tej barwnej postaci zabrał się inny piszący aktor (z wykształcenia jednak nie prawnik, a lekarz) - Michaił Bułhakow. Jeśli intuicja wam podpowiada, że ta lektura nie może być nieudana- zapewne podpowiada słusznie:).

wtorek, 10 stycznia 2012

"Miłość i wygnanie" - Izaak Bashevis Singer


Lubię czytać autobiografie. Kłopot w tym, że często taka lektura odstrasza mnie od innych książek autora (tak było z Amosem Ozem czy Margaret Forster). Po co czytać coś wymyślonego, skoro w jednym tomie dostajemy "samą prawdę i tylko prawdę" (no powiedzmy, ta prawda często bywa też kreacją).
Tak pewnie będzie też z Singerem. Jego twórczość, jak sygnalizuje w autobiografii, miała trzy źródła: chasydzkie dzieciństwo, młodość spędzona na esksperymantach w dziedzinie stosunków damsko-męskich oraz trudna adaptacja w Ameryce. Już wiem, że kompletnie nie interesuje mnie temat przewodni numer dwa:).
Sama "Miłość i wygnanie" bardzo mi się podobała, przede wszystkim dlatego, że oferuje sporo zaskoczeń.
Dzieciństwo i wczesna młodość, a zwłaszcza jego droga edukacyjna, współczesnego rodzica (sterroryzowanego akcją "Cała Polska czyta dzieciom") wprowadza w osłupienie. Wolą rodziców Singera było, aby ich dzieci uczęszczały do jesziwy. Dwaj starsi synowie (Izrael Joshua i Izaak) oczywiście grzecznie dostosowali się do tego życzenia, tyle, że po godzinach uparcie poszerzali edukację przy pomocy wszelkiej maści ksiąg zakazanych (zakazane, jak wiadomo, smakuje najlepiej). Izaakowi było o tyle łatwiej, że o jego nieprawomyślną edukację zadbał starszy brat. Pochłaniało więc dziecię kolejne księgi filozoficzne, przegryzając je dziełami stricte naukowymi z dziedziny fizyki bądź biologii. Gdy już uznał, że żaden z nurtów filozoficznych nie daje odpowiedzi na zagadki wszechrzeczy zabrał się za Kabałę (dozwoloną przez tatę- rabina od lat 30-stu, Singer przy jej lekturze miał pewnie ok 14-15 lat). W końcu, gdy wybuchła I Wojna Światowa i brat - dostawca bibuły musiał się ukrywać przed wojskiem, Izaak zapisał się do biblioteki i po jakimś czasie de facto tam zamieszkał.
Po tej nietypowej edukacji stracił wiarę i zbudował sobie własny, synkretyczny światopogląd. Szczególnie nurtował go temat cierpienia, który po latach doprowadził do do ortodoksyjnego wegetarianizmu popartego dość kontrowersynymi tezami : Dla zwierząt wszyscy ludzie to naziści, a ich życie to wieczna Treblinka [1]. Zupełnie przy okazji nauczył się też kilku języków (głównie biernie): hebrajskiego wyszlifowanego pamięciową nauką Tory, polskiego, niemieckiego... a wszystko to bez drogich lekcji i związanego z nimi rodzicielskiego stresu (ja cię tu wożę na korki przez pół miasta, a ty nadal nie znasz Present Perfect!).
Dwudziestoletni Singer mógł wreszcie przestać się uczyć i zacząć żyć. Dość często na rachunek kobiet, które los postawił na jego drodze, gdyż Warszawa nie miała do zaoferowania zbyt wielu ofert pracy dla poczatkujacych żydowskich dziennikarzy i pisarzy w jednym.
Jego tryb życia był na tyle niezwykły, jak na syna bogobojnego chasyda, że lekko uderzył mu do głowy. Zdarzało mu się wyrażać o swoich partnerkach lekceważąco. Np. w trakcie starań o wizę amerykańską, wypytywany o ostatni związek z komunistką (zresztą matką jego dziecka), stwierdził, że tylko w komunistycznych kręgach można dostać bez problemu wolną miłość.
O etapie amerykańskim, gdzie pisarza dopadła depresja, napiszę tylko tyle, że mocno skojarzył mi się ze "Szklanym kloszem". Ta sama samotność w wielkim mieście, klaustrofobiczny pokoik i daremne próby pisania. Na szczęście Bashevis nie zaczął wzorem Sylvii wyrzucać swojej bielizny przez okno...
Zaskakujące detale? Przede wszystkim obcość polsko-żydowska. Do czasów II Rzeczpospolitej obie nacje korzystały nawet z odrębnych systemów edukacyjnych, nie było więc szans, żeby się ze sobą zetknąć. Społeczność żydowska stworzyła tez odrębny obieg gospodarczy i kulturalny (w jidisz). Singer spotykał więc co najwyżej Polaków na ulicy (często przemieszczających się w konduktach pogrzebowych, mieszkał bowiem w okolicy Powązek). Wspomina tylko dwa nazwiska - Piłsudskiego (przy okazji przewrotu majowego) i Adolfa Nowaczyńskiego.
Zasymilowanych Żydów Singer pokazuje jako ludzi pękniętych, często zresztą po latach próbowali oni wracać do swoich korzeni.
W 1935 Singer emigruje. Świadomość zagrożenia była już wtedy powszechna. Autor pokazuje, że praktycznie wszyscy chcieli wyjechać (przynajmniej wszyscy/prawie wszyscy z jego otoczenia), ale często trzymała ich na miejscu rodzina (kwestie proceduralne i finansowe desperacko próbowano obchodzić).
Czy muszę dodawać, że polecam:)?





[1] Cytat za Wikipedią http://pl.wikipedia.org/wiki/Isaac_Bashevis_Singer

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Hurtownia książek - Amerykańskie południe

"Utracona" to historia fascynacji młodego (na początku książki 11-letniego) chłopca, starszą od niego, zamężną sąsiadką. Rzecz rozgrywa się w scenerii Amerykańskiego Południa. Stopniowo chłopak dorasta, urocza sąsiadka traci zaś swój nimb doskonałości. Całość przeradza się zaś w kwękanie za "dawnymi dobrymi, pionierskimi czasami". Z dzisiejszej perspektywy takie narzekanie na rok 1880 i porównywanie go ze złotą dekadą lat 60-tych XIX wieku jest nieco zabawne. Swoją drogą, gdyby to kwękanie brać na serio, możnaby dojść do wniosku, że najlepszą epoką w dziejach ludzkości były czasy kamienia łupanego.



Użytkownicy PC-tów na pewno znają takie programy jak emulatory. W przeszłość odchodzą już emulatory DOS. Bardzo praktyczne są emulatory Windows, natomiast Carson McCullers oferuje nam produkt jedyny w swoim rodzaju (niestety niezdigitalizowany) - emulator 12-latki. Zagubionej i zbuntowanej, wrażliwej i aroganckiej, z zapałem próbującej nowych ról, a potem liżącej rany. Kolejna wyprawa na amerykańskie południe, tyle, że tym razem w czasy Drugiej Wojny Światowej.
Książka ukazała się po polsku jako "Gość weselny".





Kilka miesięcy po lekturze "Pippy" jedyne, co mi przychodzi do głowy to fejsbukowe żarty z Pip(p)y Middleton. Co oznacza, że historia pani Lee - przykładnej żony z trupami w szafie, najwyraźniej nie zdobyła mojego czytelniczego serca.