poniedziałek, 28 października 2013

Blogi, bez których nie będę mogła żyć - wygrywajka

Ponieważ jakoś nie za bardzo mogę się zebrać do napisania rasowej notki pora na małe wietrzenie półek. Do wygrania pakiet trzech książek pod hasłem:

 Smęty u Izydora na słoneczną jesień.

Smęt nr 1: Wielkanocna parada - Richarda Yatesa, pisałam o niej tutaj.
Smęt nr 2: Poczucie kresu - Juliana Barnesa. O tej nie pisałam, ale co nieco podyskutowałam na czytankach Anki.



Smęt nr 3: Ostatnie dni - Joyce Carol Oates.


Wszystkie książki w stanie dobrym, choć czytane, pochodzą z mojej własnej biblioteczki.

A zadanie konkursowe?
Ostatnio chętnie poznaję nowe blogi i powtórnie odkrywam stare. Bardzo więc proszę o zarekomendowanie mi takiego, którego nie ma na moim blogrollu, a na którym, waszym zdaniem, mogłabym się zadomowić.

Zgłoszenia zbieram przez tydzień (do 3/11/2013). Zwycięża rekomendacja, która najbardziej mi się spodoba na pierwszy rzut oka.
Zapraszam:).

poniedziałek, 21 października 2013

Buddenbrookowie – Tomasz Mann



Podobno jest to najbardziej strawna z powieści filozofującego noblisty - saga rodzinna, czyli rzecz z gatunku królujacego na topliście wypożyczeń w mojej osiedlowej bibliotece. Próżno byłoby jednak znaleźć na tej liście “Buddenbrooków”. Nie o miłość tu bowiem chodzi, jak w ksiażkach nieco niższych lotów, ani o tzw. ciepło rodzinne (na myśl o którym Mann zapewne dostałby drgawek), tylko o ambicje, pozory, pieniądze i śmierć. Książka traktuje o materialnym i fizycznym upadku pewnej zamożnej kupieckiej rodziny. Początkowo wydaje się sztywna, niczym nadmiernie wykrochmalone kołnierzyki lubeckich patrycjuszy, po jakimś czasie wciąga ... i wypluwa czytelnika kilkaset stron dalej z głową pełną pytań na które niekoniecznie łatwo znaleźć odpowiedź. 

Te pytania (łącznie z kluczowym – co w zasadzie spowodowało upadek rodziny Buddenbrooków), tym razem sobie daruję, poboksujcie się z nimi sami, jeśli kiedyś najdzie was ochota.
Natomiast – zachęcam do lektury także miłośników mody i eleganckich detali. Mannn stawia sobie za cel pisanie realistyczne, a że przypadkiem jego bohaterowie obracają się w wyższych sferach, to wszelkie opisy wręcz kapią od opisów sukien, mebli oraz wysmakowanych strojów męskich. Słowem – historia mody XIX wieku w pigułce.
Druga kwestia – słabo znam kanon motywów antycznych, ostatecznie urodziłam się już w czasach, gdy klasy licealne o profilu klasycznym, choć były, to głównie jako ciekawostka, a nie standard. Wydaje mi się jednak, że starożytni, choć obskoczyli większość ważnych tematów, to motyw pieniędzy jednak zaniedbali. Jedyne, czego możemy się od nich na ten temat dowiedzieć, to że nie śmierdzą. W związku z tym dzieło Manna to uzupełnienie klasycznego kanonu o ten zaniedbany przez tysiąclecia temat. Za wysokie progi? Buddenbrookowie to nie ta sama półka co Antygona? Czy aby na pewno?



A dwa poniższe obrazki to kwintesencja dziejów rodu Buddenbrook. Od "Vanitas" do vanitas. Miłej lektury:).



wtorek, 15 października 2013

Hity i kity z dziecięcej półki - Mikołajek i jego klony



“Ranyboskie Julek” - Jan Karp

Książka reklamowana jest jako (kolejny) polski Mikołajek. Tymczasem jak dla mnie idealnie wpasowuje sie w trend w książce dziecięcej, który można określić jako pochwałę brzydoty i to brzydoty blisko graniczącej z dziadostwem. Nie tylko opisany świat jest o kilka tonów bardziej szary od tego widzianego za oknem, a bohaterowie mogliby z powodzeniem zasilić obsadę Kiepskich. Także nafaszerowana kolokwializnami i niezręcznościami warstwa językowa nadąża za całością. I nie wiem, czy akurat w tym przypadku jest to wynik stylizacji.
P.S. Apel do Naszej Księgarni, która dotychczas znana mi była z nieposzlakowanej jakości swojej oferty: Uwolnijcie Karpie. Nie muszą pływać akurat w Waszym stawie.


Seria “Mikołajek” - Sempe i Goscinny

Przygody Mikołajka i innych chłopaków były hitem mojego dzieciństwa. Teraz czytam kolejne tomy moim dzieciom. Sama natomiast jestem jakby mniej zachwycona. Na forum szkolnym bohaterowie non stop i bez ustanku się tłuką. Mam wrażenie, że kilkakrotnie więcej niż jakiekolwiek dzieci znane mi z "reala". W domu zaś to nie rodzice wychowują Mikołajka, tylko raczej on ich (zwłaszcza ojca). Do tego bohaterowie przez wszystkie 8 tomów nie ewoluują i nie wyciagają wniosków z wlasnych błędów. Każda kolejna historyjka jest jak dzień świstaka – to samo i tak samo. Trudno się dziwić. Mikołajek powstał jako prasowy cykl satyryczny skierowany raczej do dorosłych niż do dzieci.
Jednak seria panów Sempego i Goscinnego okazała się u nas takim hitem, że brnę przez kolejne tomy, okraszając od czasu do czasu lekturę własnymi komentarzami.
Ten najgrubszy, 600 stronicowy tom wydany przez Znak, leży jednak ukryty na dnie szafy. Czasami, po godzinach, czytam go sobie sama w wannie:).


"Jaśki" – J.P. Arrou-Vignod

Kolejni kumple Mikołajka. Kolegów Mikołajek ma wielu, a ich populacja rośnie w zastraszającym tempie, kolejne klony zaś przyjmują kstałty coraz bardziej odległe od oryginału. Jaśki to kumple oldskulowi, z lat 60 tych. Nad Mikołajkiem mają tę przewagę, iż jest to normalna książka, a nie zbiór epizodów i ścinków, dzięki czemu najmłodsi bohaterowie jednak się zmieniają i dojrzewają (uff, a wydawało się, że dojrzewanie to proces zapomniany i przereklamowany). Rodzice Jaśków zaś dla odmiany nie przypominają dzieci we mgle i nawet czasem uda im się z sukcesem sterować swoimi pociechami. Chociaż trudno się dziwić, że w rodzinie z 6 dzieci można tylko z grubsza moderować proces wychowawczy.
Polecam dorosłym fanom Mikołajka czytającym swoim dzieciom. Dla młodych czytelników porównywalna przyjemność. Starsi zaś będa mogli oszczędzić swój zgryz, przez brak konieczności ciągłego nim zgrzytania.

"Mikołajek w szkole PRL" – Maryna Miklaszewska

Pisałam o tej książce jakiś czas temu jako o własnej lekturze. Czujni młodociani fani Mikołajka francuskiego wypatrzyli ją jednak na półce i zażądali wieczornej lektury. Ciężka sprawa – to w zasadzie jest ksiażka dla tych, którzy z grubsza pamiętają jeśli nie stan wojenny, to chociaż realia PRL. Ale w tym szaleństwie jest jednak metoda. Po pierwsze – podobno za mało jest w tej chwili książek przybliżającym historię dzieciom – no to ta przybliża aż za bardzo. Po drugie – dzięki konieczności wytłumaczenia pięcio- czy sześcioletniemu dziecku takich haseł jak “WRONa Orła nie pokona” czy też “Gdyby Urban nosil turban, to zamiast świni bylby Chomeini” rodzic ćwiczy swoje szare komórki, co jak wiadomo, jest koniecznym warunkiem zachowania sprawności umysłowej do późnej starości.

środa, 9 października 2013

"Jak wychować chłopca na mężczyznę" - Meg Meeker


Z poradnikami na temat wychowania jestem do dziś na bakier, naiwnie wierzę, że wystarczy się słuchać wlasnej intuicji. Czasem jednak takie czy inne tomiszcze o tej tematyce przywlecze mi się do domu, więc wypada je choćby przekartkować.
Wnioski z tej pobieżnej bardzo znajomości są takie, że poradniki (przynajmniej te z etykietka “konserwatywne”) dzielą się na 2 grupy.
Pierwsza z nich to apokaliptyczno -katastroficzne. Możemy sobie w nich poczytać, że czasy są ciężkie, wyzwania stojące przed wspólczesnymi rodzicami o wiele przewyższają te, które stały przed poprzednimi pokoleniami, a żeby wychować dziecko na... no w zasadzie na kogokolwiek, należy wykazać się przemyślnością lisa, odwagą lwa, siłą tura i czego tam jeszcze miłośnicy antropomorfizacji nie wymyślą.
W tym celu autorzy proponują nierzadko niestandardowe środki. Do dziś pamiętam poradnik z nurtu chrześcijańskiego (“Dziki ojciec” Szymona Grzelaka), doradzający zapoznawanie już czteroletnich maluchów z kwestią, skąd się biorą dzieci. Dodam, że chodziło o uświadamianie dość szczegółowe, a nie jakieś tam ogólniki w stylu “z brzucha mamy”. (Jeśli intryguje was, dlaczego tak wcześnie, chętnie napisze w komentarzu).
Ze straceńczą odwagą kamikadze jest u mnie jednak dość słabo.  No i czasem ta upierdliwa intuicja dzwoni na alarmi i podpowiada, że nei tędy droga. Na szczęście jest jeszcze drugi nurt – tym razem pod hasłem “dasz radę wychować swoje dziecko”. Potrzeba tylko takich drobiazgów jak dbanie o więź z nim i takie kształtowanie własnego postępowania, żeby być dla niego wzorem. Dzieci wszak uczą się przez obserwację. No doprawdy – kaszka z mleczkiem.
Do tego właśnie nurtu należy książka Meg Meeker. Polski tytuł “ Jak wychować chłopca na mężczyznę” choć bardziej pompatyczny od oryginalnego “Boys will be boys” chyba dobrze oddaje istotę problemu. Chodzi o prowadzenie dziecka do dojrzałości, którą nie wszyscy dorośli mężczyżni jednak osiągają, a nawet, rozglądając się wokół siebie, wydaje się czasem, że osiąga ją mniejszość.
Sposoby? Oprócz oparcia wychowania na wartościach, mam wrażenie, że autorka proponuje coś w rodzaju “dzieciństwa uproszczonego” - mniej zajęć dodatkowych, więcej przestrzeni, mniej wypasionych gadżetów. No i oczywiście - ten kontakt z rodzicami. Podobno wpływ rodziców zawsze przewyższa wpływ rówieśników (trudno w to uwierzyć, ale nie będę dyskutować), dlatego do końca nie należy oddawac dziecka walkowerem.
Jedyne, co mnie w tej książce martwi, to fakt, że wszystkie te w sumie trudne sprawy są opisane tak, jakby były banalnie proste. Mam nadzieję, że stoi za tym nie tylko wyuczony amerykański optymizm.
Ale może to właśnie jest spójne z duchem tego poradnika. Zostawia on przestrzeń czytelnikowi – nie zasypuja go stosem szczegółowych rad. Sam/sama musisz znależć ten punkt, w którym możesz dokonać upgrade'u swojego rodzicielstwa.