poniedziałek, 28 lutego 2011

Moje półki czyli Squad Makulatury

Zaproszona do zabawy przez Tośkę prezentuję swoją składnicę papieru.
Być może to, co zobaczycie na półkach będzie wam nieco przypominać mojego bloga (gdyby wyrzucić z niego bestsellery, które przynoszę z bibloteki), zawiera bowiem głównie tzw. mydło i powidło.
To co stoi na pólkach, ze względu na brak miejsca, to głównie książki nieprzeczytane. Przeczytane albo oddaję, te natomiast, które chcę zatrzymać, zazwyczaj ruszają jeszcze na tour po kolejkowie, a następnie lądują na zaprzyjaźnionym strychu.
Wyjątkiem sa te, które wpadną w oko mojemu mężowi (bądź po prostu te, które do niego należą).


























regał widok ogólny



pół półki w zbliżeniu















i drugie pół














mała półka.
















Na tych półkach oczywiście wszystko stoi w dwóch rzędach.

Jeszcze jedna półka (w 2 częściach):









Zastosowałam tu sprytny patent polegający na upychaniu książek na górze bokiem- niestety kiepsko to wygląda na zdjęciu:(. Ale za to mieści się 30% książek więcej.













I jeszcze książki normalnie upchnięte do szafki- tu odwrócone grzbietami na potrzeby zdjęcia. Normalnie zajmują połowę tej przestrzeni.

































Nie pokazuję tu książek dzieci (jak zaczną sama blogować to może się przyłączą do zabawy).

Kolejnymi nominowanym do zabawy są:

Karolina z "Książek z mojej półki" (sprowokowała mnie oczywiście nazwa bloga:))
Sardegna z "Czytanie jest drugim życiem"
Kornwalia z Mikropolis

No i (tadam) marzyłoby mi się zobaczenie skromnych zbiorów Maioofki.
Do wszystkich kolejnych uczestniczek roześlę zawiadomienia, ALE jeśli uważacie, że pokazywanie swojej biblioteczki jest równie intymne jak pokazywanie swojej bieliźniarki- nie obrażę się, jeśli zabawa zakończy się na mnie.

Ballada o Peckham Rye- Muriel Spark



Co by było, gdyby Holly Golighty była facetem...
Dougal Douglas był legendą Peckham (nudnego robotniczego przedmieścia Londynu)- pojawił się znikąd, zaprzyjaźnił się z kobietami, zrobił sobie kilku wrogów wśród miejscowych twardzieli. Lokalni biznesmeni jedli mu z ręki i obsypywali pieniędzmi, ich żony spędzały z nim czas na zwierzeniach. Wyciągnął na światło dzienne kilka konfliktów i ukrytych namiętności, zostawił za sobą jedną porzuconą narzeczoną i jednego trupa (przy czym nie była to jego narzeczona, jak również nie przyłożył osobiście ręki do niczyjej śmierci).
A potem nagle zniknął (chodzą słuchy, że podobnie jak jego damską odpowiedniczkę- Holly, widziano go w Afryce). W Peckham została tylko jego legenda.
Czy taką legendę ma również Twoja miejscowość? Na pewno tak, nawet, jeśli mieszkasz w jeszcze nudniejszym miejscu niż Peckham.

Muriel Spark, to kolejna autorka odgrzebana na strychu. Pisze dość różnorodnie, niektóre jej książki mają zacięcia kryminalne, inne obyczajowe, ta jest pastiszem ballady. Wszystkie podszyte są dyskretnym (i najlepszym, bo brytyjskim) humorem. Jeśli łapie was faza, że kompletnie nie macie co czytać, zamiast narzekać, warto wtedy odgrzebać jakąś książkę tej autorki.




źródło zdjęcia

piątek, 25 lutego 2011

Vargas Llosa w Izraelu, a Lawrence w Arabii - dwa spojrzenia na Bliski Wschód



"Izrael - Palestyna: Pokój czy Święta Wojna" Mario Vargasa Llosy- to felietony publikowane na przestrzeni kilku lat w El Pais, wraz ze sprawozdaniem z reporterskiej wyprawy do Izraela. Pisarz próbuje odpowiedzieć na pytanie, czy jest możliwy pokój na Ziemi Świętej. Robi to przede wszystkim rozmawiając z ludźmi - książka roi się zatem od sprzecznych opinii jego rozmówców.
Pomija tu jednak szerszy, międzynarodowy kontekst polityki na Bliskim Wschodzie. Odmawia również prawa do wyrabiania sobie opinii na temat tego konfliktu ludziom, którzy nie odwiedzili Izraela. Jak dla mnie - książka nie niesie dużej wartości. Jej poziom jest raczej "gazetowy", i jeśli czytacie regularnie jakikolwiek tygodnik opinii lub poważniejszy dziennik (a te poruszają siła rzeczy tematy bliskowschodnie), nie wniesie ona do waszej wiedzy niczego nowego. W dodatku analizuje sytuację aktualną w roku 2005 (a mnie ciekawi bardziej sytuacja w Izraelu teraz- w świetle "arabskiej wiosny ludów"). Wartość tej lektury jest zatem podobna do czytania starych gazet (postąpiłam z nią zresztą tak, jak robię ze starymi gazetami, częściowo tylko ją przejrzałam).



"Siedem Filarów Mądrości" Thomasa Edwarda Lawrence'a jest pozornie jeszcze bardziej zwietrzała, opisuje bowiem powstanie Arabskie przeciw Turkom w latach 1916-18. A jednak dowiedzieć się z niej można dużo więcej- po pierwsze o arabskiej kulturze i mentalności (choć jest to spojrzenie z zewnątrz). Po drugie o mechanizmach politycznych. Arabskie powstanie narodowowyzwoleńcze było bowiem sterowane z zewnątrz. Decyzja o nim zapadła gdzieś w zaciszu brytyjskich gabinetów. Potrzeba niezależności była podsycana przez wybitnego socjotechnika- Lawrence'a. A cała "konstrukcja" rewolty (poczynając od wyboru przywódcy) również była jego autorstwa. Warto mieć to na uwadze zastanawiając się na ile obecny "wybuch wolności" w krajach arabskich jest spontaniczny, a na ile wyreżyserowany.
Plusem książki jest piękny język i niezliczone bon-moty. Minusem- zbytnia szczegółowość (te niekończące się jazdy na wielbłądach, postoje, noclegi)...Przyznam, ze wiele z nich ominęłam.
Dlatego też jest ona raczej godna polecenia dla miłośników kultury arabskiej. Chociaż wstępne, bardziej ogólne rozdziały powinny być ciekawe dla każdego.

Zdjęcie ze strony wydawcy.

czwartek, 24 lutego 2011

Od "Soboty" do "Pokuty" - Ian McEwan


"Sobota" to z mojego punktu widzenia typowy "McEwan". Dotychczas moje spotkania z tym autorem kończyły się bowiem ciężkim atakiem ziewania. Ma on jakiś szczególny dar do wybierania nieciekawych bohaterów i czynienia ich jeszcze bardziej antypatycznymi- przez przywoływanie mało apetycznych detali ich egzystencji lub wkładanie w ich usta kilometrowych rozważań o niczym. Tu niestety nie jest lepiej. Ten zapis jednego dnia z życia londyńskiego neurochirurga. Jedyne co było w nim ciekawe to opisy jego pracy (polegającej wszak na grzebaniu w głowie), i refleksja, jak długą drogę musiała przejść medycyna, żeby dojść do takiego rozwoju neurochirurgii (i jak wiele przy okazji musiała pochłonąć ofiar- o tym można sobie poczytać u Jürgena Thorwalda, co zamierzam niebawem zrobić). Reszta to (publicystyczne) roważania o Saddamie (po prostu nie wierzę, że bohater mógłby się nim na serio tak ekscytować) zmieszane z równie gazetowymi rozważaniami o współczesnej młodzieży i potencjalnym końcu świata. W tym sosie pływały mało apetyczne opisy fizjologiczne.
Całość niby miała być kolejnym traktatem o życiu w świecie bez Boga, ale o tym wolę sobie poczytać u Iris Murdoch.
Nie muszę dodawać, że poległam przed dotarciem do połowy?

Tym bardziej pozytywnie na tak
im tle zaskakuje "Pokuta". Najbardziej pesymistyczny z krytyków współczesności dał sobie wreszcie z nią spokój i przeniósł się do międzywojennej Anglii. I choć nie jest to wycieczka sielsko- romantyczna, to naprawdę odczułam gigantyczną ulgę. Bo "Pokuta" jest po prostu piękna. A że tym razem nie odstręczała mnie tematyka mogłam się także rozkoszować plastycznym językiem tej książki.
Tym razem nie jest to dzień z życia pana w średnim wieku, a 13-latki- Briony Tallis. Utalentowanej literacko i nieco zarozumiałej dziewczynki, której wydaje się, zupełnie niesłusznie, że sporo wie o życiu. A wydaje jej się dlatego, że sporu już w życiu przeczytała, a w dodatku jest mistrzynią w pisaniu opowiadań, gdzie udaje jej się zawrzeć syntezę ludzkiego losu.
Tymczasem okaże się zupełnie nieprzygotowana na spotkanie z prawdziwym życiem. Obserwując wybuch uczucia między swoją starszą siostrą- Cee i protegowanym ojca - Robbiem, źle zinterpretuje fakty i zamieni ich rodzącą się miłość w miłość niemożliwą. "Kropkę nad i" w tej niełatwej sytuacji postawi zbliżająca się wojna.
Briony, która w końcu zostanie prawdziwą pisarką, będzie potem próbowała odpokutować tę sytuację, czy też raczej ją odwrócić. Ale czy da się to zrobić tylko siłą literatury?

Największy plus tej książki to postać Briony- nastolatki jeszcze sprzed czasów Bravo Girl, marzycielki i mitomanki, która zachowuje pewną naiwność także później, a być może nawet do końca życia. A jednocześnie w jakimś stopniu egoistycznej i nieliczącej się z innymi (to zapewne cecha jej wieku). Skąd McEwan wiedział, jak to jest być taką 13-latką?
Świetnie zarysowane są także inne postaci, a także ukryte zależności między nimi. Bo czy na przykład postępowanie dziewczynki doprowadziłoby do takich szkód, gdyby nie ciche przyzwolenie jej rodziców?
No i jeszcze to tło- późne lato w angielskiej rezydencji w latach 30-tych. Aż chciałoby się wsiąść w wehikuł czasu. gdyby nie to, że nawet w takiej scenerii rozgrywały się wielkie dramaty.
Reasumując- Ian McEwan to fachowiec jakich mało. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś opuści swoja ulubioną współczesną scenerię.
A książkę bardzo polecam.



Zdjęcie ze strony wydawcy.

wtorek, 22 lutego 2011

Przypadkowy człowiek - Iris Murdoch

Iris Murdoch to autorka nieco zapomniana i przysypana taka ilością kurzu, że do jej książek docierają wyłącznie hobbyści, którzy przeczytali już całe zasoby swoich bibliotek.
Wystarczy jednak przeczytać jedną, żeby stało się to początkiem dłuższej znajomości.
Iris Murdoch to prawdziwa mistrzyni prozy obyczajowej, wnikliwa obserwatorka stosunków międzyludzkich, do tego wszystkiego obdarzona jeszcze doskonałym uchem do dialogów.
Jej książki podszyte są dyskretnym humorem, a opisywane historie - skomplikowane i niejednoznaczne.
Tej konkretnej książki streścić jednak nie dam rady, a to ze względu na mnogość bohaterów, szybko zmieniające się relacje między nimi i ich wieloznaczność.
Jestem w stanie powiedzieć tylko tyle, że opisuje kilka miesięcy z życia londyńskich intelektualistów na przełomie lat 60-tych i 70tych, a na ich tle- moralne dylematy pewnego Amerykanina, który w brytyjskim raju próbuje szukać ucieczki przed wojną w Wietnamie.
"Przypadkowy człowiek" to jednak więcej, niż po prostu jeszcze jedna obyczajowa historia. Iris Murdoch, z wykształcenia filozof, próbuje tutaj znaleźć receptę na życie "po śmierci Boga". W świecie, gdzie nie obowiązuje już etyka mająca swoje źródło w systemie religijnym, próbuje wracać do używanego w starożytności pojęcia cnót.
Czy jednak nie jest już za późno? Czy w świecie, gdzie wszystko jest względne, a każdy ma inaczej wyskalowana wewnętrzną busolę, da się jeszcze znaleźć jakieś uniwersalne wskazówki jak żyć?
Czy też wszyscy są skazani na bylejakość i (tytułową) przypadkowość? Przychodząc znikąd i zmierzając donikąd?
Książka zadaje gdzieś między wierszami poważne pytania (i udziela dość zdawkowych odpowiedzi). Nie wiem, czy zawsze było mi z nimi po drodze, ale myślę, że niezależnie od swojego poglądu na świat warto zapoznać się z prozą pani Murdoch. Choćby dla jej walorów estetycznych i językowych.

niedziela, 20 lutego 2011

Służące- Kathryn Stockett


Ta notka będzie głównie o tym, jak to nie należy sugerować się tym , co się wyczyta o książce na blogach.
Badając temat "służących" często wpadały mi w oko takie hasła jak: HERstory, "przemawiać własnym głosem", segregacja rasowa...
W związku z tym spodziewałam się czegoś w rodzaju Toni Morrison- czyli lektury poważnej i niekoniecznie łatwej.
Tymczasem "Służące" mogła spokojnie napisać Fannie Flagg, co więcej przypominały one mocno "Witaj na świecie maleńka" (mój pierwszy kontakt z prozą Flagg), nie tylko ciepłą i optymistyczną atmosferą, ale także niektórymi szczegółami fabuły.
To podobieństwo zresztą niekoniecznie musi być wadą, to zależy od czytelniczych preferencji. Zaskoczyło mnie po prostu, że jest to literatura środka.
Jeśli chodzi o treść- opowiada o pisaniu książki przez białą dziewczynę i czarne pomoce domowe.
Dla niej jest to próba uporządkowania swoich uczuć po utracie swojej ukochanej niani- Constantine, dla Murzynek- środek walki o godność- są lata 60-te, rasistowskie uprzedzenia na amerykańskim Południu trzymają się mocno, a książka może stać się kolejnym małym krokiem rozmontowującym niesprawiedliwy system.
Fabuła przypomina nieco serial o wojnie "Czas honoru"- kobiety piszą swoją książkę w absolutnej tajemnicy przed członkami białego establishmentu. Wymaga to opanowania zasad pełnej konspiracji, wsypa grozi może niekoniecznie śmiercią, ale (zwłaszcza dla czarnych uczestniczek spisku), może się skończyć ciężkimi uszkodzeniami ciała.
Książka miała być z założenia podnosząca na duchu i dodająca skrzydeł, moim zdaniem jest jednak podszyta smutkiem- przed mieszkankami Południa, mimo wszystkich wysiłków, jeszcze wciąż długa droga do równouprawnienia.
Mimo wszystko polecam- mającym ochotę na solidną literaturę środka o niebanalnej tematyce.

Zdjęcie ze strony wydawcy.

piątek, 18 lutego 2011

Die Mülltonne und andere Geschichten- Italo Calvino

Po książki Italo Calvino sięgnęłam kiedyś z rekomendacji samego Gustawa Herlinga Grudzińskiego, który poświęcał sporo miejsca temu autorowi we wcześniejszych tomach swojego "Dziennika pisanego nocą". Było to jednak wiele lat temu i od tego czasu zatarły się w mojej pamięci historie Baronów Drzewołazów i Podróżnych.
Przypadkiem trafiłam na niewydany po polsku tom opowiadań dotyczących fenomenu pamięci i wspomnień, jest to książka której pisanie przerwała śmierć Calvino, planowanych opowiadań miał być więcej, ale i tak to, co udało się zebrać, to eseje naprawdę wysokiej próby.
Pozornie dotyczą wspomnień autora ogniskujących się wokół różnych "prostych" tematów- rodzinne miasteczko (we włoskiej Ligurii- miałam okazję przypomnieć sobie klimaty z książek Annie Hawes), ojciec, wyprawy do kina, wspomnienia wojenne. Sa one jednak okazją do krótkich wycieczek w krainę filozofii, kultury, ekonomii, antropologii. Niesamowita jest zdolność autora do formułowania myśli i ustawiania z nich zgrabnych konstrukcji.
Odrębne miejsce w zbiorku przysługuje opowiadaniu tytułowemu ("Śmietnik"), gdzie prozaiczną czynność wyrzucania śmieci autor obudował taką siecią skojarzeń z różnymi dziedzinami nauki, że wystarczyłoby ich spokojnie na napisanie magisterki. Do tego całość podszyta jest dyskretnym humorem.
Jednym słowem polecam.

czwartek, 17 lutego 2011

Człowiek z Säffle- Maj Sjöwall/ Per Wahlöö

Seria kryminałów z Martinem Beckiem, autorstwa szwedzko-duńskiego duetu dziennikarzy (powstała w latach 60/70-tych) na pierwszy rzut oka wydaje się mieć niewiele wspólnego ze współczesnymi kryminałami skandynawskimi. Brak tu szeroko nakreślonego tła społecznego, wątków obyczajowych, zagrywek w stylu product - placement (pamiętacie opisy zakupów z Millenium?).
Te książki to zazwyczaj opisy żmudnego śledztwa policyjnego, zbieranie informacji, przekładania papierów.
Wyjątkiem jest właśnie "Człowiek z Säffle".
Zostaje zamordowany poważnie chory człowiek, jak się wkrótce okazuje- policjant.
Dość szybko udaje się ustalić sprawcę- osobę, która ma żal do policji o śmierć bliskiej osoby. Tyle, że ta niechęć odnosi się do więcej niż jednej osoby.
Rozpoczyna się wyścig w czasie, którego stawką jest życie kolejnych policjantów.
W przeciwieństwie do poprzednich tomów tu akcja jest sensacyjna i kończy się w zawieszeniu. Czyta się w związku z tym błyskawicznie.
Od poprzednich tomów ten odróżnia również wyjątkowa dawka lewicowej propagandy (takiej o zabarwieniu PRL-owskim- o kapitalistycznej cenzurze i cudownych krajach demokracji ludowej).
Te wstawki ideologiczne były tak jaskrawe, że zastanawiam się czy:
a) ktoś ich nie dokleił (wydanie z lat 70-tych)
b) czy nie zostały ocenzurowane te części, które wydano w Amberze ostatnio.
Można jednak przymknąć na to oko i potraktować to ... jako element folkloru. A samemu dać się ponieść fabule.

Źródło zdjęcia: lekturki.com.

Ripley pod ziemią- Patricia Highsmith


Ciężko się pisze o książkach lekkich, łatwych i przyjemych, ale ponieważ właśnie takie czytałam zmagając się z grypą... to mam teraz za swoje.
Patricia Highsmith to amerykańska autorka aktywna w branży okołokryminalnej. "Około" gdzyż chyba nie czytałam typowego kryminału w jej wydaniu. Dotychczas trafiały mi się raczej thrillery psychologiczne, takie o zwykłych ludziach, których zaczyna pociągać zło. Do dziś pamiętam sugestywne "Edith's diary" czytane lata temu (ewenement, gdyż jeśli chodzi o książki mam bardzo krótką pamięć).
Cykl o Tomie Ripleyu to raczej współczesna saga łotrzykowska z elementami komediowymi.
Pech chciał, że zaczęłam od drugiej części (mogłam się zresztą przewidzieć, że pierwsza część powinna nosić tytuł "Utalentowany pan Ripley", podobnie jak było w ekranizacji), zwiodła mnie notka na okładce.
Taka kolejność może przeszkadzać, gdybym teraz chciała sięgnąć po część pierwszą.

W "Ripleyu pod ziemią" główny bohater- utalentowany przestępca, po oskubaniu (w pierwszej części) pewnej amerykańskiej grubej ryby, żyje sobie wygodnie w rezydencji pod Paryżem z żoną Heloise i poczciwą gosposią Anette. Dorabia na drobne wydatki różnymi nielegalnymi biznesami, wśród których perłą w koronie jest firma Derwatt- obejmująca nie tylko fałszowanie obrazów nieżyjącego brytyjskiego artysty, ale także sprzedaż akcesoriów malarskich, a nawet ... nieruchomości i franczyzę.
Słowem- interes kwitnie, i kwitłby dalej, gdyby nie pewnien amerykański kolekcjoner, który zwęszył fałszerstwo i zamierza podnieść alarm. Przy okazji zaczyna się również buntować "Murzyn"- malarz produkujący fałszywki na potrzeby "przedsiębiorstwa". Tom Ripley nie mogąc pozwolić na zdemaskowanie całego przedsięwzięcia, wkracza do akcji.
Zapraszam do spawdzenia jak wybrnie z tej sytuacji.

To historia o przestępcy pracującym głównie głową (choć w sytuacjach podbramkowych nie uciekającym także od przemocy) i rozgrywającym skomplikowane gry z policją. Nie brak tu także klimatów "zabili go i uciekł", choć nie aż tak przerysowane jak w Larssonowskim "Millenium".
Polecam nie tylko w sezonie grypowym:).

środa, 16 lutego 2011

"Gazeta lokalna" - Shulamit Lapid

"Gazeta lokalna" to izraelski "babski kryminał", porównywalny jakością z gwiazdami kryminału... rosyjskiego- Marininą i Małyszewą.
W roli głównej występuje 30-letnia dziennikarka z Beer Szewy- Lizzie Bahidi- mocno zaabsorbowana pracą w swojej gazecie, a po godzinach zmuszona zajmować się swoim powikłanym (jak na singielkę) życiem rodzinnym.
Jak na dziennikarkę - omnibusa przystało, musi zajmować się także zajmować licznymi kryminalnymi aferami trapiącymi jej rodzinne miasto, a że lokalna policja w przeciwieństwie do Lizzie ma mniej wymagające szefostwo, nasza bohaterka siłą rzeczy jest zawsze krok do przodu.

Oprócz intrygi kryminalnej i galerii malowniczych bohaterów, warto zwrócić uwagę na tło- współczesny Izrael, i kompletnie nietypową mentalność jego mieszkańców- pionierów (kolonizujących nie tak długo wcześniej pustynię), bądź ich potomków. Dla mnie było to jak wycieczka do innego świata.
Polecam w przerwie między poważniejszymi lekturami.

P.S. Inną książką z tej serii jest "Krew mojej konkubiny" - moim zdaniem jeszcze lepsza od "Gazety lokalnej".

poniedziałek, 14 lutego 2011

"Wodospad" - Joyce Carol Oates


Całkiem niezła książka, której lektura jednak wyjątkowo mnie zmęczyła.

Zaczyna się mocnym akcentem- rok 1950, nowożeńcy- Ariah i Gilbert, spędzają miesiąc miodowy nad Niagarą. Po fiasku nocy poślubnej Gilbert rzuca się do wodospadu.
Ariah jakoś udaje się pozbierać po tym wydarzeniu, ale naznaczy ono na zawsze jej dalsze życie. Uzna, że jest przeklęta, i choć niebawem uda jej się stworzyć kolejny, tym razem udany związek (z adwokatem Dirkiem Burnabym), będzie już do końca wyglądać kolejnej katastrofy, przewidywać najgorsze, wyglądać czającego się nieszcześcia.
Wszystkie jej działania mają na celu zabezpieczenie się (emocjonalne i finansowe) przed sytuacją, gdy straci także Dirka. Okazuje się zresztą, że faktycznie, w końcu traci drugiego męża, ale w sposób, którego nikt nie mógł przewidzieć.
Jednak żadne działania, które miały przygotować grunt pod najgorsze, nie uchroniły Ariah i jej trojga dzieci, przed tym , co faktycznie musieli przejść i nie ułatwiły przeżycia żałoby, utraty a potem życia bez ojca i partnera.
Mijają lata, każdy radzi sobie z tą wyrwą w ich życiu na swój sposób: Ariah- poprzez całkowite wyparcie Dirka ze świadomości i pamięci, jej synowie (każdy oddzielnie)- próbują wyjaśnić tajemnicę jego ostatnich chwil, uda się to jednak tylko najmłodszej z rodzeństwa- nastolatce Juliet.


Plusy ksiażki- wiarygodność psychologiczna- doskonale sportretowana jest główna bohaterka- jej walka najpierw z traumą po samobójstwie pierwszego męża, której nie jest w stanie przezwyciężyć, potem wyparcie części swojego ja po śmierci Dirka. Minusem tego doskonałego sportretowania bohaterki jest to, że jest wyjątkowo wkurzająca.
Człowiek czyta, i męczy się razem z ludźmi, którzy musieli z nią przebywać.
Świetnie oddane są również charaktery pozostałych bohaterów- zwłaszcza rodzeństwa Bunburych.
W przewrotny sposób książka ma pozytywne przesłanie i daje nadzieję- dla mnie kolejny plus. No i ostatni- jeśli chodzi o stosunki dzieci- rodzice bazuje raczej na pojęciu "wystarczająco dobrego rodzica" a nie skandynawskiego "rodzic musi być idealny".
Być może kogoś zainteresuje też tematyka ekologiczna.
Jeśli wydaje się wam, że dacie radę przez 450 stron obcować z wyjątkowo neurotyczną bohaterką, to polecam tę książkę.

Interesujący mężczyźni- Mikołaj Leskow


Taka sobie historia tragicznej miłości żołnierza do żony dowódcy, będąca ilustracją tezy, że interesujący są jedynie mężczyźni, kierujący się w życiu honorem. Nie byłoby w niej nic specjalnie ciekawego, gdyby nie fakt, że jednym z bohaterów jest Polak, co nam daje okazję okazję zapoznania się z licznymi antypolskimi stereotypami funkcjonującymi w Rosji ponad 100 lat temu (ciekawe ile z nich pozostało w obiegu do dziś).
Dla lubiących przeglądać się w krzywym zwierciadle.

wtorek, 8 lutego 2011

"Raj tuz za rogiem"- Mario Vargas Llosa


Flora Tristan, francuska anarchistka z pierwszej połowy XIX wieku, półkrwi Peruwianka i jej wnuk Paul Gaugin.
Obydwoje byli ludźmi z misją. Chcieli zmieniać świat wokół siebie, żyć inaczej, tworzyć nową rzeczywistość materialna bądź artystyczną, czyli po prostu- szukać raju, tyle, że na ziemi.
Ze zmiennym powodzeniem.
Mario Vargas Llosa oferuje nam dwie, dość wyczerpujące biografie tych niezwykłych ludzi, nie narzuca się z komentarzem, ale oferuje tyle szczegółów, że interpretacje narzucają się same. Tyle, że pewnie każdemu inne.

Flora Tristan, po niezwykle ciężkich doświadczeniach życiowych (przemoc seksualna w małżeństwie, molestowanie dzieci), postanowiła stworzyć świat, w którym cierpienia, podobne do jej własnych nie będą już możliwe i stała się głosicielką nowej rewolucji- wyzwolenia robotników i emancypacji kobiet. Kwestie socjalne zresztą pasjonowały ją mniej, były jedynie środkiem do realizacji celu, a celem tym było wyzwolenie kobiet z seksualnej opresji (przede wszystkim małżeństwa, ale także prostytucji). Na drugim miejscu stawiała likwidację wyzysku kobiet przez instytucję rodziny. Sprawy typowo robotnicze (opieka zdrowotna, lepsze szkolnictwo, ubezpieczenia) były dla niej tylko lewarem dla jej podstawowych haseł.
Tyle, że zmiana świata to dość ambitne zadanie jak dla jednej osoby. Flora jednak postanawia się jej podjąć. Autor prowadzi nas przez ostatni rok jej życia- podróże, noclegi w kiepskich warunkach, spotkania z robotnikami, szykany policji, zmęczenie, coraz większe cierpienia fizyczne związane z chorobą...po prostu trudne życie świeckiej misjonarki rewolucji.
Postać Flory budzi sympatię i współczucie, ale już nieco mniej sympatyczny jest jej kontekst- socjaliści utopijni, ze swoimi szalonymi ideami, które dobrze brzmią na papierze, ale słabo wypadają wprowadzone w życie (o czym świat przekonuje się niezmiennie od roku 1917). O dziwo- idee z obszaru ekonomicznego (w sensie dosłownym) zbankrutowały, ale postulaty obyczajowe mają się dobrze.
Część dotycząca Flory była dla mnie ciekawa przede wszystkim ze względu na dawkę wiedzy z historii idei (każdy ma jakiegoś bzika). Ta poświęcona Paulowi Gauginowi powinna zainteresować miłośników sztuki, skandali obyczajowych i horrorów medycznych (sporo miejsca zajmują opisy kolejnych stadiów syfilisu). Gdzieś na marginesie można sobie postawić pytania, co w zasadzie oznacza pojęcie "wielkiej sztuki", czy koniecznie wymaga ona niszczenia ludziom życia i ranienia kogo popadnie.
Można też spojrzeć na dwójkę bohaterów razem- Gaugin do jakiegoś stopnia był realizatorem testamentu swojej babki (a jeśli nie realizował jej idei, to na pewno niektóre z tych propagowanych przez jej kolegę Fouriera).
Można wreszcie nie zastanawiać się specjalnie, tylko przeczytać tę dobrze napisaną, malowniczą historię o mniej znanych aspektach XIX wieku.
Mam nadzieję, że lektura tej grubej, solidnie wydanej książki przyczyni się do czegoś więcej, niż tylko nadwyrężenia nadgarstka:).

piątek, 4 lutego 2011

"Zła krew"- Grzegorz Gortat


Książki o dzieciństwie w latach PRL ostatnio rządzą i wymiatają na rodzimym rynku wydawniczym, trudno się na jakąś nie natknąć.
Ostatnio udało mi się cofnąć do lat 50-tych z Hanią Banią, zwiedzić 70-te z dziewczynami z Portofino i przejechać się czerwonym rowerem przez lata 80-te. Lukę w postaci lat 60-tych wypełnił Grzegorz Gortat- ze swoją książką "Zła krew".
Opowieść bohatera Gortata o dzieciństwie w gomułkowskiej Polsce przywiodła mi na myśl fenomen fałszywych wspomnień. Mi samej wydaje się często, że pamiętam 13 grudnia i traumatyczny niedzielny poranek, kiedy zamiast Teleranka na ekranie TV pojawił się towarzysz Generał, ale czy na pewno to pamiętam, czy też może to sobie wmówiłam, po tym jak słyszałam wielokrotnie wspomnienia ludzi w zbliżonym do mnie wieku?
Podobne wrażenia miałam czytając historię Michał Bodlera, na pozór zwyczajnego chłopca z Bałut, w rzeczywistości zaś pilnego rejestratora PRL-owskiej rzeczywistości telewizyjno- gazetowej i wiernego kronikarza sąsiedzkich reakcji na wydarzenia. Ale to nie wszystko- Michał był bowiem dzieckiem napiętnowanym. Jego ojciec był alkoholikiem i kryminalistą- nieudacznikiem, zaś wychowująca go samotnie mama wciąż drżała, że w synu może w każdej chwili ujawnić się dziedzictwo “złej krwi”.
Słysząc to hasło od najwcześniejszego dzieciństwa (stopniowo jednak coraz rzadziej, dorośli, świadomi, że może coraz więcej rozumieć starali się nie używać tego sformułowania) Michał zaczyna się interesować problemem międzypokoleniowych win. Początkowo szuka wyjaśnień w literaturze (jako 10 latek czyta sobie na przykład, ze zrozumieniem, Braci Karamazow- dziwicie się, że trudno mi w to uwierzyć?), w końcu zaprzyjaźnia się z żydowskim sąsiadem Johannem (napiętnowanym przez innych lokatorów z powodu niejasnej przeszłości z czasów oświęcimskich), stając się wiernym słuchaczem jego opowieści.

Większość podobnych książek zawiera w sobie element dojrzewania bohatera, tu jest to jakby na dalszym planie. Chłopiec przede wszystkim rejestruje rzeczywistość. Poznajemy razem z nim różne środowiska i typy ludzi. Żyjącą w kiepskich warunkach klasę robotniczą. Spauperyzowanych mieszczan i sproletaryzowanych przedwojennych urzędników (dziadkowie) . Ludzi tkwiących w biernym oporze wobec systemu i nie zapisujących się do partii (jak matka chłopca) jak i tych, którzy czytają wyłącznie Trybunę Ludu i utrzymują kontakty z sąsiadami głównie po to, aby zapewnić im edukację klasową a jednocześnie trzymać rękę na pulsie jeśli chodzi o wywrotowe nastroje.

Kluczową datą tej historii jest 1968. Wtedy zostanie poddane próbie zaufanie, którym obdarzył Michała jego przyjaciel i mentor- stary Johann. Jednak ta próba nie będzie aż tak ważna jak to, że w 1968 zniknie z powierzchni ziemi ważna część życia chłopca i wielu najważniejszych dla niego ludzi.

Zastanawiałam się, jak zostanie potraktowany w tej książce temat antysemityzmu w roku 1968. Otóż o dziwo, poza jednym wyjątkiem, wyraźnie ma on charakter odgórny i instytucjonalny. Nagle, z dnia na dzień zaczynają go prezentować członkowie partii (tu w osobie jednego z sąsiadów) i instytucji (szkoła). Jest to więc podyktowane zwykłym karierowiczowskim oportunizmem. Ci sami ludzie kilka lat wcześniej prowadzili nagonki na księży (a jeszcze wcześniej na żołnierzy AK, o czym akurat w tej książce, ze względu na jej ramy czasowe, nie przeczytamy).
Zastanawiająca i kuriozalna jest natomiast postać jednej z sąsiadek- antysemitki, która w czasie wojny przygarnęła, a następnie wychowała żydowską dziewczynkę. Interpretację tej postaci zostawiam tym, którzy zdecydują się przeczytać tę książkę.

Zupełnie nietypowo został tu potraktowany temat religijności. Zazwyczaj w takich niby-wspominkowych pozycjach, można sobie przeczytać, jak to bohater chodzi na religię, idzie do pierwszej komunii, która jest zjawiskiem bardziej folklorystycznym, niż duchowym, wymyśla grzechy na pierwszej spowiedzi, a potem stwierdza, że to wszystko bez sensu i zaczyna się dystansować.
Otóż tu czegoś takiego nie ma. Być może przez przeoczenie, ale to i tak miła odmiana, nie lubię ciągle czytać o tym samym.

Książka (przynajmniej mi) wydaje się dobrze napisana. Była to prawdziwa ulga po kilku książkach z półki pop, a które czytałam ostatnio, które raziły nieporadnością stylistyczną (i niespecjalnie staranną redakcją). No i nie jest to tak naprawdę żadna "historia pewnego dzieciństwa"-a raczej zakamuflowany esej historyczny.
Sądzę, że nie będzie to moje ostatnie spotkanie z tym autorem, ale polecam raczej zainteresowanych tematyką historii najnowszej.