piątek, 30 listopada 2012

McDusia, czyli jak żyć (panie premierze)?

Przyznam, że podobnie jak wiele osób jestem fanką cyklu "Jeżycjada". Jednak zaliczam się raczej do grupy ortodoksów. "Prawdziwa Musierowicz" kończy się dla mnie na "Opium w rosole", kolejne tomy to już nie to, zaś ostatnich, gęsto zaludnionych przez przeintelektualizowane (a często nawet zakochane!) przedszkolaki nawet nie zamierzałam czytać. Wszystkie jednak (poza "Sprężyną") w jakiś sposób się do mnie przyplątały.
Na tle "Języka Trolli" i "Czarnej polewki", "McDusia" dużo mniej razi sztucznością. Opisywane nastolatki są wprawdzie na mój gust dość słabo skomputeryzowane i nie posiadają smartfonów, ale w tym wieku przemądrzałość (o dziwo mniejsza niż w poprzednich tomach) i kompulsywne zakochiwanie się wydają się dużo bardziej odpowiednie dla wieku.
W wielu recenzjach (wczoraj u Skarletki), czytałam, że MM zaczyna traktować swoich bohaterów telenowelowo, gęsto stosując "wypełniacze". Młodzieńcze love stories wystarczają na zapełnienie najwyżej dwóch - trzech rozdziałów, dlatego trzeba ich upchnąć w książce co najmniej kilka.
Za to na pierwszy plan wysuwa się zupełnie co innego. Małgorzata Musierowicz pisała tę książkę długo. Miałam takie wrażenie, jakby w tym czasie wiele się w jej życiu wydarzyło, sporo musiała przemyśleć, a potem postanowiła podzielić się tymi przemyśleniami z czytelnikami. A że nie za bardzo odnajdywała się w formie czystego poradnika, zaserwowała czytelnikom hybrydę: powieścioporadnik.

Osią książki nie są bowiem perypetie 17-letniej Magdusi, ale porządkowanie mieszkania jej zmarłego pradziadka - profesora Dmuchawca: wybitnego pedagoga i znawcy ludzkich charakterów. Przy okazji tych porządków Magdusia odkrywa stos paczek zaadresowanych do jego dawnych uczniów.
Każda kolejna paczka zawiera (oczywiście) książki wraz z osobistym przesłaniem starego profesora. Jednak to nie tyle Dmuchawiec przesyła wskazówki swoim młodszym przyjaciołom, a raczej sama MM stara się mniej lub bardziej dyskretnie nakierować uwagę czytelników na to, co w życiu ważne.
Dmuchawcowe mądrości skojarzyły mi się mocno z popularnym ostatnio hasłam "jedz, módl się, kochaj". No dobrze, z jedzeniem pokryty kurzem profesor nie był specjalnie za pan brat, chociaż borejkowski rosół okazuje się być zawsze na czasie. Za to o modlitwie jest słów parę, żeby nie było jednak zbyt moherowo, to jest to modlitwa słowami polskich poetów (czytałam ostatnio recenzję z kuriozalną informacją, że lektura Jeżycjady jest zadawana jako pokuta, a sama pisarka jest w zasadzie pisarką katolicką - po "McDusi" juz mniej mnie ta opinia dziwi).
No i oczywiście miłość - uniwersalne lekarstwo na wszystko (cytat z Wierzyńskiego "wszystko powstaje z miłości" jest nawet hasłem przewodnim, co bezbłędnie wyłapała Lirael).
I jeszcze jedno - widać, że MM się martwi. W związku z kończącym się rokiem (dodajmy - 2009), wielu bohaterów ma złe przeczucia, pojawiają się nawiązania do "Pana Tadeusza" (że, podobnie jak u Mickiewicza, rok 2009 jest końcem pewnej epoki). Bohaterowie szukają pociechy w niemenowskiej frazie:
Dziwny jest ten świat,
gdzie jeszcze wciąż
mieści się wiele zła. (...) 
łudząc się, że ludzi dobrej woli jest jednak więcej.
Nie oszukujmy się jednak, Niemen raczej średnio sprawdza się jako klin na splin.
Mam wrażenie (może mylne), że autorka, która chyba jest miłośniczką społecznej harmonii, nawiązuje jakoś do rozpadu polskiej wspólnoty, która nastąpiła po katastrofie smoleńskiej. Ostatecznie, skoro kończyła książkę w 2012, miała mnóstwo czasu, żeby sobie ten rozpad poobserwować. A ta ostetnacyjna lawina złych przeczuć u bohaterów zaledwie 3-4 miesiące przed tym wydarzeniem, nie jest moim zdaniem przypadkowa.
Dlatego też rozejrzę się za kolejnym tomem, jestem ciekawa co tam tym razem pisarka wyrzeźbi. A jak wiemy po jej książkach wydawanych w PRL (Opium w rosole), jest przecież mistrzynią koronkowych aluzji (politycznych i nie). 
A poza tym - zaintrygowała mnie kwestia kaleson, które w hurtowych ilościach suszy na strychu na Roosvelta pani Dąbek-Nowacka. Coś czuję, że była to wrzuta, która pozwoli na wprowadzenie do akcji potomków boskiego Pawełka Nowackiego (boskiego, oczywiście,  w latach 70-tych).
Tym razem daruję sobie polecanie - fani serii i tak prędzej czy później się na książkę skuszą:).

Uwaga: książkę przeczytałam w ramach akcji "Wędrujące książki Biblionetki". Zachęcam do korzystania i z serwisu i z możliwości przeczytania wędrujących książek.




poniedziałek, 19 listopada 2012

Kwiat paproci ( i słów kilka o uwspółcześnianiu bajek)

Wiem, że to już nudne. Na przemian Mackiewicz i Kraszewski (tu ewidentnie motywuje mnie wyzwanie 200 recenzji na 200 lecie). Obiecuję poprawę i większe zróżnicowanie w 2013:). To już niedługo.

Zastanawiałam się czasami, dlaczego uznani pisarze biorą na warsztat w kółko te same ludowe i tradycyjne bajki. Po "Kwiecie paproci" w JIK-owym wydaniu porzuciłam wątpliwości. Historia Jacka, który w noc świętojańską wyruszył na poszukiwanie kwiatu paproci, a następnie w wyniku błędnych decyzji zmarnował sobie życie, ma wszystko, co dobra bajka mieć powinna: sugestywny klimat (w tym przypadku lekko gotycki) i mądre przesłanie. Nic to, że nieco czarno białe, nie jest wszak zadaniem bajek oswajać słuchaczy/czytelników z odcieniami życiowej szarości.
Zachęcam do odświeżenia sobie tej historii, choćby w czasie przerwy na lunch. Dostępna online TUTAJ.

Tym razem chciałam napisać nie o książce a o tzw. uwspółcześnianiu bajek.  Czasami rzeczywiście warto się nad tym zastanowić. Weźmy chociaż wszechobecne złe macochy. I jak tu współczesna sobie układać dobre stosunki z dzieckiem męża/partnera, jeśli wychowało się ono na braciach Grimm?
Z niektórych bajek macochę wyrzucić się da (Jaś i Małgosia), w innych jest ona na tyle ważnym punktem fabuły, że z bajki, po jej usunięciu niewiele zostanie.
A co z unikaniem drastycznych treści?
Klasyczny przykład przeróbek to Czerwony Kapturek z wilkiem jaroszem. Czy współczesne dzieci są AŻ TAK  wrażliwe, że pod żadnym pozorem nie mogą się dowiedzieć, że niektóre zwierzęta są drapieżnikami (a przy okazji, że nie każdy jest dobry i nie każdy musi chcieć dla nich dobrze)?
Wracając do "Kwiatu paproci" - ta bajka w oryginale  uczy poprzez przykład negatywny, czyli kończy się źle. Mam w swoich zbiorach uproszczoną wersję (wydawnictwa Wilga), która kończy się DOBRZE. Mroczna historia zamieniła się w słodką i nijaką opowieść familijną. Dodam, że moje dzieci jakoś nigdy w tej wersji nie zagustowały - czyżby była po prostu nudna?. Wolą faszerowanego siarką smoka wawelskiego.




poniedziałek, 12 listopada 2012

Hurtownia książek: z serii bez entuzjazmu:).


"Prawdziwe życie Sebastiana Knighta" Nabokova to moje pierwsze spotkanie z tym autorem. Jak głosi fama, jest to wielowarstwowa proza, której kolejne warstwy trzeba zdzierać, co by dokopać się do prawdziwej treści.
Na pewno Nabokov był inteligentnym człowiekiem z wprawą ubierającym swoje myśli w słowa. Natomiast nie jestem pewna, czy chce mi się dokopywać do tych głębszych warstw jego prozy, autor bowiem mocno kojarzył mi się z niektórymi z moich szkolnych kolegów, tymi, którzy byli tak inteligentni, że miało się wrażenie, że ich IQ, zamiast pomagać im w życiu, zaczyna im szkodzić. 
Plus- ta biografia fikcyjnego pisarza może być prawdziwą gratka dla miłośników książek o książkach i pisaniu.

"Opowieści starego Kairu" Nadżiba Mahfuza - tutaj zaczynałam bez entuzjazmu, ale z każdą stroną czytało mi się coraz lepiej. Mahfuz w przeciwieństwie do Nabokova ma opinię bardzo średniego pisarza, który dość niezasłużenie dostał Nobla. Zasłużenienie, czy nie, czasem lepsze jest wysokiej jakości czytadło, niż tor przeszkód zafundowany przez autora z rzekomo wyższej półki.
"Opowieści..." traktują o losach wielodzietnej kairskiej rodziny w czasach I Wojny Światowej. Największy jej atut to wyraziści bohaterowie. A zwłaszcza bardzo różna od polskiej i doskonale opisana mentalność.

"Spalona woda" Carlosa Fuentesa to portret czwórki mieszkańców miasta Meksyk. Niby napisane z biglem i czyta się nieźle, natomiast 
a) nieczytelne były dla mnie odniesienia azteckie, które są osią książki (tytuł pochodzi od nazwy jakiegoś azteckiego rytuału).
b) po 1,5 miesiąca od lektury nie pamiętam NIC. A z moją pamięcią krótkotrwałą naprawdę nie jest jeszcze tak źle:).

"Cesarski poker" Waldemara Łysiaka wylosowałam w stosikowym losowaniu. Trochę się przestraszyłam, gdyż po necie krążą różne jego nowe teksty publikowane głównie w UważamRze i przyznam, że kompletnie nie są w moim guście. 
"Stary Łysiak" to jednak inna bajka. "Poker" to opowieść o wielkiej grze o Europę prowadzonej przez Napoleona oraz jego adwersarza - cara Aleksandra.
Łysiak sprawne kompiluje cytaty z miliona źródeł, formując z nich własną opowieść. Żeby zafrapować czytelnika co chwila doprawia to danie licznymi ciekawostkami z życia seksualnego swoich protagonistów. Da się czytać, chociaż przyznam, że czytałam na wyrywki. Trochę za dużo dla mnie tych detali no i - co mnie w zasadzie obchodzi Napoleon?

P.S. Przepraszam za wczorajsze przedwczesne opublikowanie posta i zaśmiecanie blogrolli/czytników. Kolejne posty postaram się najpierw pisać w Wordzie, to powinno zapobiec kolejnym takim wpadkom.

środa, 7 listopada 2012

Zaproszenie - dyskusyjny klub u Agaty Christie

Zapraszam do dyskusji na temat "Morderstwa w Orient Ekspresie". Wejście TĘDY.



wtorek, 6 listopada 2012

"Okna zatkane szmatami" - Józef Mackiewicz

"Okna zatkane szmatami" to zbiór reportaży z lat 1936-37 publikowanych przez autora w wileńskim "Słowie". Od razu przyznam, że to chyba mój faworyt - książka lekka, niewymuszona, czyta się praktycznie sama. Stosunkowo najmniej jest w niej o Polsce przez duże P. W latach powojennych Mackiewicz pisał z oddali i chyba siłą rzeczy brał na warsztat "większe" tematy, czy próbował dokonywać różnych teoretyczno-historycznych syntez. W "Oknach..." pisanych na bieżąco, skupia się na detalach i jednostkowych historiach. Już w trakcie lektury zaczyna się jednak wyłaniać z tych rozsypanych puzzli spójny obraz.

Dwa hasła "Kresy" i "II Rzeczpospolita" z reguły kojarzą się współczesnemu czytelnikowi z rajem utraconym (a o tym, że na taki właśnie obraz jest zapotrzebowanie, świadczy popularność pisma UważamRze Historia). Mackiewicz szybko sprowadza nas na ziemię. II RP widziana jego oczami to niekoniecznie to sprawnie zarządzane państwo do którego w tej chwili wzdychamy, tylko raczej kraina utraconych możliwości i ojczyzna bareizmu. Jak się okazuje - wcale nie był to wynalazek lat 70-tych, miał się dobrze także cztery dekady wcześniej. Centralną postacią tej książki jest Anonimowy Urzędnik. Oczywiście stojący na straży prawa. Nic to, że realizacja jakiegoś podpunktu w zarządzeniu wojewody jest nieopłacalna ekonomicznie, absurdalna, albo wiąże się z ludzką krzywdą. Nieważne, że za chwilę i tak ktoś się od decyzji Anonimowego Urzędnika z sukcesem odwoła. Tak ma być i już.

Polska z książki Mackiewicza to kraj gospodarskich wizyt, pobielonych nieskazitelnych wychodków (oczywiście, na wypadek kontroli ze starostwa, nieużywanych) postawionych koło kurnych chat, gdzie ludzie mieszkają w jednej izbie z bydłem, przymusowych melioracji, często niszczących kulturę rolną wsi, abstrakcyjnych świąt, do udziału w których ludzie są zmuszani groźbą grzywny... No i jak to bywa w państwie zurzędniczałym ze znaczącym sektorem państwowym- pleni się niegospodarność. W skali mikro, ale nie tylko. Mackiewicz wyraża się krytycznie także o realizacji Centralnego Okręgu Przemysłowego- sztandarowego "wielkiego projektu" II RP.

Kresy nie są też żadną praktyczną realizacją jagiellońskich idei (niezależnie od tego, co rozumiemy pod tym pojęciem). O wielokulturowe dziedzictwo się nie dba (historia degradacji zamku ruskiego księcia Lubarta Giedyminowicza), mniejszościami zaś zarządza metodą - "wilk głodny i owca zjedzona". Zamiast polityki stanowczej lub opartej na pełnej tolerancji w Polsce preferowano złośliwe nękanie w drobiazgach. Problemów nie rozwiązywało to żadnych, a antagonizmy rosły sobie w najlepsze. Zasygnalizuję jeszcze dwa tematy- tolerancja dla komunizmu (komunizm niby był nielegalny, ale skazywano drobnych działaczy zostawiając w spokoju ich patronów o PPS-owskim rodowodzie, bezpiecznie umocowanych na posadach związkowych) i wychowanie młodzieży. Z dzisiejszego punktu widzenia polska szkoła sprzed 75 lat to ostoja tradycyjnych wartości i patriotyzmu. W praktyce niekoniecznie to tak wyglądało. Po lekturze "Słowa" wielu rodziców musiało się decydować na edukację domową.

Czy są jakieś jasne punkty w tym ogólnie szarym obrazie? Przyroda, zwłaszcza poleska. Opisana jest tak, że aż chce się założyć plecak na plecy i udać do ambasady białoruskiej po wizę (rzeka Lwa, obecnie polecany szlak kajakowy - jakież tam muszą być komary). Acha - poruszone tematy wydają się ciężkie, ale Mackiewicz pisze o nich z dziennikarskim pazurem i często bardzo zabawnie. Humor nie opuszcza go nawet wtedy, gdy kolejne numery pisma są konfiskowane z powodu krytyki kolejnych urzędników (i szargania majestatu Rzeczypospolitej ucieleśnionego w ich osobach). Mogę się mylić, ale w tej chwili mało kto już tak pisze, dominuje raczej przynudzanie i zadęcie. "Okna..." mocno kontrastują stylem także z późniejszymi książkami autora, po wojnie trudniej mu było się zdobyć na tak lekki ton.
Wady? Zdarzają się sformułowania, które nawet jak dla mnie były lekko "po bandzie". Ale najwyraźniej: jakie czasy, taka (nie)poprawność polityczna. Mimo to - dla mnie była to lektura zdecydowanie na plus.