środa, 11 marca 2015

Sergiusz Piasecki: polsko-białoruska wojna o pisarza?

Sergiusz Piasecki, to człowiek o skomplikowanym życiorysie, który przez pierwsze ćwierćwiecze żywota kolekcjonował doświadczenia (jako żołnierz- ochotnik, przemytnik, szpieg), następnie przez kilkanaście lat (od 1926 do 1937) miał okazję je trawić pod opieką polskiego systemu penitencjarnego, po czym zabrał się za przelewanie ich na papier. Tak skutecznie, że jego napisany w więzieniu "Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy" stał się jednym z większych bestsellerów międzywojnia, a utalentowany więzień kilka lat przed terminem wydostał się na wolność. I pewnie pisałby sobie spokojnie dalej kolejne bestsellery, gdyby nie kolejna wojna, która znów zmusiła go do zbierania doświadczeń (tym razem w ZWZ-AK, między innymi przy tak niewdzięcznej funkcji jak wykonywanie wyroków śmierci sądu państwa podziemnego).

Ale już same początki życia pisarza nie są jasne. Funkcjonują sobie w najlepsze dwie daty urodzenia (różne o, bagatela, 2 lata - 1899 i 1901). No i kwestia przynależności narodowej - Polak, czy Białorusin? Wprawdzie tutaj klucza do potraktowania sprawy dostarcza Józef Mackiewicz (którego członkowie rodziny deklarowali się jako Polacy, Litwini a nawet Rosjanie), który najchętniej traktowałby wszystkich jako obywateli byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Ponieważ jednak taka koncepcja jeszcze by wszystkich pogodziła, do dziś trwa spór o większość kresowych twórców.
Sam Piasecki dość uparcie deklarował, że był zrusyfikowanym Polakiem. Zrusyfikowanym na tyle mocno, że polskiego nauczył się dopiero w czasie dłuższego pobytu w więzieniu, czyli jako około 30-latek. Wcześniej miał jednak do czynienia z licznymi dialektami i gwarami. Znał białoruski (w mowie i w piśmie) oraz ukraiński (raczej biernie, potrafił w tym języku pisać i czytać).
W wojnie polsko-bolszewickiej brał udział jako członek korpusu białoruskiego.
W ankietach personalnych (opublikowanych w zbiorze Autodenuncjacja), podaje wielokrotnie, że ojciec był zrusyfikowanym Polakiem, narodowość matki (Klaudii Kułakowicz), pomija milczeniem, ale pisze, że wychowywał go wyłącznie ojciec. Tymczasem w wikipedii matka figuruje już jako Kławdia - białoruska chłopka.
Dlaczego tak czepiam się tej narodowości pisarza? Ostatecznie, przynajmniej, jeśli idzie o literaturę, naturę mam dość wielkoduszną, jeśli ktoś jeszcze chce się przyznać do Mickiewicza, to w zasadzie czemu nie, zresztą stosunki narodowościowe na kresach ciężko wymierzyć linijka (w spornych przypadkach najlepiej pewnie przyjąc formułę Mackiewicza i mieć to z głowy)?
Wszystko przez moją wizytę na ubiegłorocznych targach książki historycznej. Otóż największego stoiska nie miała tam wcale IPN wraz z licznymi mutacjami, czy jakieś duże polskie wydawnictwo, tylko Białoruska Izba Książki. Stoisko nie było jakoś bardzo oblężone, więc bez trudu skonstatowałam, iż króluje na nim
Сяргей Пясэцкі. Liczne wydania, twarde oprawy, eleganckie obwoluty z artystycznymi portretami autora. Aż bym sobie kupiła, gdybym miała miejsce na przechowywanie książek w celach kolekcjonerskich. Gdyż wydane przez LTW "Sergiusze" warstwą plastyczną jakoś nie porażają.
Trzeba przyznąć Białorusinom, że mają dobry gust. Bo kto królowałby na analogicznych zagranicznych targach na stoisku Polskiej Izby Książki?
No na pewno nie Piasecki. Trzymając się klimatów więziennych to może nudziarz Stasiuk, który kiedyś tam podobno był aresztowany, więc nosi tu palmę męczennika i czasem z niej korzysta. Innych nazwisk nie zaproponuję, choć ciśnie mi się pod klawiaturę cała litania kolejnych producentów literackiej waty.
Białorusini zaś przygarnęli pod swoje sztandary rasowego pisarza, nie jakiegoś producenta konfekcji. I chyba stąd pewne moje poczucie dyskomfortu. nasi sąsiedzi mają pewne prawo przyznać się do tego literackiego skarbu, więc bez żenady to robią. U nas zaś Piaseckiego wydaje niszowe wydawnictwo, a o szerszej promocji nie ma nawet mowy. Chyba szkoda.

Miał to być tylko wstęp do tekstu o książkach SP, ale poniewać nadmiernie się rozrósł- o książkach innym razem.
Tymczasem zapraszam na teksty Bazyla o trylogii złodziejskiej oraz Mery Orzeszko o "Żywocie człowieka rozbrojonego".

czwartek, 5 marca 2015

Autystycznie: Naoki Higashida



 The reason I jump/Dlaczego podskakuję - Naoki Higashida. 

Autor jest autystą i to bynajmniej nie z tych wysoko funkcjonujących. W momencie powstania książki nie był w stanie w pełni komunikować się za pomocą mowy, książkę "napisał" pokazując swojej matce kolejne litery na tablicy alfabetycznej. 
Gatunkowo to chyba reportaż, tyle, że z "innego świata", którego zazwyczaj "neurotypowi" nie potrafią rozgryżć. Obala kilka popularnych mitów - m.in. o braku empatii autystów. Prosto napisany, w formie FAQ, omawia wszystkie charakterystyczne zachowania chorych, z którymi żyją na codzień ich rodzice i terapeuci. A to, co można zrozumieć, łatwiej zaakceptować i ogarnąć organizacyjnie. 
Moje dominujące wrażenie? Wiedziałam oczywiście, że autyzm jest wynikiem "niestandardowego okablowania" mózgu. Ale dopiero Naoki Higashida pozwolił mi przez chwilę poczuć, co to w praktyce oznacza: być więżniem w ciele; odczuwać całą gamę uczuć, ale nie móc ich przekazać; chcieć się uczyć mimo trudności w skupieniu uwagi; ciągle borykać się z nadmiarem bodźców. I jednocześnie mieć bolesna świadomość, że dla swojego otoczenia, jest się najprawdopodobniej głównie utrapieniem (tyle, jeśli chodzi o ten mityczny brak empatii).
A czy są jakieś plusy tego stanu? Być może tak - wielka wrażliwość na bodźce zmysłowe i skupianie uwagi na szczegółach pozwala autystom w niezwykle intensywny sposób obcować z przyrodą. Moga też (niemal dosłownie) dotknąć nieba w trakcie pozornie niezbyt ekscytujacych czynności, takich, jak tytułowe skakanie.
Ten głos z "innego świata" przypuszczalnie nie dotarłby do nas, gdyby nie rodzice autystów. Poczynając od matki Naokiego, poprzez rodziców japońskich, którzy wyrobili książce renomę na swoim rynku, Davida Mitchella (autora "Atlasu chmur", a prywatnie również ojca autystycznego synka), który "Dlaczego podskakuję" przetłumaczył, opatrzył obszernym wstępem i udostępnił czytelnikom anglosaskim, skończywszy na rodzicach-dziennikarzach, którzy z całych sił promowali książkę. Często powtarzające się zdanie z ich recenzji to "Wreszcie moje dziecko do mnie przemówiło". Tyle, ze nie bezpośrednio, a ustami japońskiego nastolatka.
Wydawało mi się, że jest tylko kwestią czasu, kiedy jacyś rodzice doprowadzą do jej przetłumaczenia i wydania na rynku polskim. Rodzice dzieci niepełnosprawnych powiem mogą wszystko - także wygrzebać spod podlogi resztki sił i czasu, żeby ułatwić życie innym w tej samej sytuacji. Nie wiem, czy tym razem była to ich inicjatywa, czy może zadziałało popularne nazwisko Mitchella, w każdym razie "Dlaczego podskakuję" po polsku ukazało się wtedy, gdy je czytałam, albo ospale zabierałam sie do napisania tej notki.

Książka bardzo ceniona przez rodziców dzieci z ASD i pewnie głównie oni po nią sięgną, ale gdybyście przypadkiem uznali, że chcecie odrobine poszerzyć swoja wiedzę o autyzmie i ciągnęłoby was w stronę jakiegoś popularnego czytadła, proponuję skręcić z tej drogi i zapoznać się z Naokim. Przynajmniej będzie krótko i na temat, a prawdziwie.