sobota, 29 października 2011

"Past Imperfect" - Julian Fellowes

Julian Fellowes to brytyjski aktor, pisarz i scenarzysta, najbardziej znany ze scenariusza oscarowego "Gosford Park". To autor jednego tematu - zmierzchu arystokracji. Po lekturze tej książki stwierdzam, że specjalizacja to niezła rzecz, autor wie o czym pisze i ma sporo interesujących spostrzeżeń do przekazania.

Historia zaczyna się w 2008, kiedy to bardzo bogaty, bardzo samotny i a do tego umierający Damian Baxter postanawia uregulować swoje ziemskie sprawy i znaleźć spadkobiercę swojego majątku. Istnieją bowiem pewne przesłanki, że w czasach szalonej młodości, kiedy jeszcze zajmował się czymś poza tłuczeniem kasy, mógł zostać ojcem. Namierzenie potencjalnej matki nie jest jednak proste, gdyż Damian, jako sensacja sezonu towarzyskiego 1968 zawarł bliską znajomość mniej więcej z połową londyńskich debiutantek, a kilka z nich zostało niewiele później szczęśliwymi matkami.
Damian zleca zadanie odnalezienia swojego spadkobiercy swojemu przyjacielowi z dawnych lat (którego imienia nigdy nie poznamy). I za pośrednictwem tego właśnie kolegi spotkamy kolejne kochanki Damiana, będziemy śledzić ich późniejsze losy (bardzo różne) a przede wszystkim zakosztujemy uroków londyńskiego sezonu 1968.
Książkę czyta się świetnie przede wszystkim ze względu na dogłębną znajomość tematu przez autora. Można w szczegółach dowiedzieć się jak wyglądała organizacja balu czy kolacji, a także poznać przemyślenia autora na temat arystokratów i ludzi, którzy się nimi ekscytują, a wszystko to na przestrzeni czterdziestu lat i zmieniającego się świata. Moim faworytem były rady dla chcących zainwestowac w rezydencję na angielskiej prowincji:).

Niestety nie jest to reportaż a powieść. Mi wystarczyłaby garść ciekawych spostrzeżeń, autor musi jeszcze podomykać wątki (zamiast na tym domknięciu poprzestać, niestety jeszcze przybija je młotkiem) i dodać kropki nad i (najlepiej ozdobne - w formie serduszek).
Słowem - autor przedobrzył z dosłownością. Mimo wszystko jednak uważam, że warto. Tylko ostatnie 100 stron męczy. Początkowe ...400 przyswaja się bezboleśnie:).

Podobny temat - poszukiwania "nieznanego" dziecka + spotkania z kolejnymi kochankami po latach - znajdziemy też w filmie "Broken Flowers" Jarmuscha. Tam scenarzysta jednak lepiej poradził sobie z tematem. Otwarte zakończenie dodaje mu znaczeń.
W przypadku "Past Imperfect" widać, że takie domykanie wątków na siłę jest niestety strzałem w stopę:(.

piątek, 28 października 2011

Kraszewski od A do Z - L jak Lublin


Rok szkolny 1826/27 Józef Ignacy Kraszewski spędził w Lublinie, pobierając nauki w szkole wojewódzkiej (jako uczeń czwartej klasy) i mieszkając na stancji przy ulicy Grodzkiej 24. Identyfikacja tej kamienicy, jako miejsca związanego z literaturą nie było sprawą prostą. Walnie przyczynił się do tego pamiętnik Seweryna Liniewskiego a w nim opis Lublina z lat 20-stych XIX wieku, spisywany z perspektywy roku 1889. Na jego podstawie udało się zidentyfikować stancję Kraszewskiego, w kamienicy z numerem policyjnym 93, który po zmianie numeracji stał się numerem 24. W 1954 podczas prac renowacyjnych umieszczono na kamienicy stosowną inskrypcję. A oto co pisze Liniewski o interesującym nas obiekcie:

Idąc dalej ulicą Grodzką po lewej ręce jest kamienica dziś opatrzona Nr 93, w tej wszedłszy po schodkach, na lewo jest mieszkanie w którym stał Józef Kraszewski będąc uczniem w Lublinie. Na górze stał profesor matematyki Ostrowski, u którego stał na stancji. W Kraszewskiego stancji złożone były narzędzia pomiarowe, po które przychodziliśmy uczniowie klasy IV, idąc na tzw. praktykę tj. pomiar; gdyż było w zwyczaju że uczniowie klasy IV w rekreacją, t.j. popołudniu w wtorki czwartki chodzili na praktyczne pomiary - było to-bardzo dobrem, bo taka praktyka więcej uczyła młodzież jak wszelkie wykłady teoretyczne.

Więcej na temat pamiętnika Liniewskiego TUTAJ.

Pobyt Kraszewskiego w Lublinie trwał zaledwie rok i pozostawił raczej niemiłe wspomnienia. Sam autor zwierza się w "Obrazach z życia i podróży" oraz "Nocach bezsennych":
"W ogólności rok jeden przebyty w Lublinie nie zostawił mi miłych wspomnień, a zakończenie jego tragiczne odmówieniem nagrody, do której zdawało się, żem miał prawo, do reszty mnie zraziło. Wśród czytania uczniów wybranych, rzuciłem książkami i sekwestrami i wyszedłem z sali" [1].
Samo miasto też pozostawiło ambiwalentne wrażenia. Zachwycały kościoły, dwie bramy "jedyne nie zepsute pamiątki dawniejsze", gmach Trybunału "milczący już i pusty, osierocony z gwarnej palestry", krytyki natomiast doczekał się zamek "świeżo w neogotyckim szkaradnym smaku wyresteurowany".[2]

Tak natomiast zostało opisane miasto we wstępie do wydanej w 1843 roku powieści pt. Maleparta :

Znacie zapewne Lublin? Któż by go nie znał dzisiaj i komuż na myśl nie przychodzą wdzięczne jego okolice, stare kościoły, malownicze dwie stare bramy, czysty Kapucyński kościółek, smętna fara, ponury Dominikański, niesjnacznie odnowione Jezuickie mury i zamek? Znacie go, jakim jest dziś, spokojnym, czystym, odświeżającym się, jak podtatusiały staruszek, co nową kładzie perukę i wygala siwą brodę, żeby się wydać młodszym; znacie go z nowymi jego gmachami, z pięknym Krakowskim Przedmieściem, z czystymi placami, ogrodami, brukami i szosą. Ale nie stary Lublin trybunalski, nie stary to ów gród rokoszowy i jarmarkowy, sławny swymi piwnicami na Winiarach, norymberskimi sklepami, błotem ulic, wrzawą żołdaków, palestrą z piórem za uchem i szerpentyną u pasa; nie stare to miasto, co się chlubiło kilkudziesięcioma kościołami i wskazywało fundacje Leszka Czarnego, co się chlubiło zamkiem, w którym Długosz ćwiczył Kazimierzowe dzieci, stołem, na którym podpisano Unię, szczerbami w murach, jednymi po ruskich kniaziach, drugimi po Mindowsie, jeszcze innymi po rokoszach Zygmuntowskich”. (źródło)

Lublin i okolice pojawił się jeszcze na kartach kilkudziesięciu (!) innych powieści JIK-a. Oznacza to, że może niezbyt porywające wspomnienia nie przeszkodzily mu w inspirowaniu się miastem.

Jako ciekawostkę dorzucę fakt, iż dla upamiętnienia pobytu Kraszewskiego w Lublinie, kilkadziesiąt lat później, w trakcie jubileuszu pracy twórczej w 1879, obywatele Lublina uhonorowali go niezwykłym prezentem - obrazem Franciszka Kostrzewskiego, przedstawiającym młodego Kraszewskiego na tle bramy Trynitarskiej, czytającego list od rodziców dostarczony przez dwóch chłopów w strojach regionalnych. Niestety nie udało mi się odnaleźć reprodukcji tego rarytasu. Trudno również powiedzieć, jak czuł się JIK w roli żywego pomnika:).


Za przekazanie zdjęć dziękuję ich autorce - Joannie D. (Gio). Za pomoc w przygotowaniu tekstu dziękuję również Lirael i Agnesto.

[1] August Grychowski, "Lublin i Lubelszczyzna w życiu i twórczości pisarzy polskich", Wydawnictwo Lubelskie, 1974, s. 135-136
[2] tamże, s. 136




poniedziałek, 24 października 2011

"Wielkanocna parada" - Richard Yates


"Wielkanocna parada" to historia dwóch sióstr, Sarah i Emily, ciągnąca się od lat 30-stych po siedemdziesiąte. Miała być chyba ilustracją tezy o druzgoczącym wpływie rozwodu rodziców na psychikę człowieka. Życie obydwu kobiet toczy się według różnych scenariuszy, co jeden to gorszy i zapewniający mniej satysfakcji. Sarah spełnia się w roli żony damskiego boksera i matki trzech jego klonów. Emily twórczo rozwija pojęcie seryjnej monogamii. Choć początkowo wybór modelu życia i kolejnych partnerów wydaje się przypadkowy, kobieta stopniowo wsiąka w taki tryb życia, póki nie staje się (oczywiście) za późno.
Po książkę Yatesa sięgnęłam z inspiracji Młodej Pisarki i początkowo byłam skłonna podpisać się pod jej mało entuzjastyczną oceną. Książka, mimo, że czyta się ją szybko, jakoś mnie nie zaangażowała. Bohaterki przypominały mi papierowe lalki poruszane podmuchami wiatru (być może taki efekt był zamierzony i miał być dowodem na ich okaleczoną psychikę). Słowem - czytadło.
Jednak bliżej końca, gdy autor wyczerpał już do dna schemat "niezależnie od wyboru drogi zyciowej, życie kobiety jest pasmem nieszczęść", zrobiło się nieco ciekawiej. Zafrapował mnie wątek reakcji jednej z sióstr na przemoc domową w rodzinie drugiej, a przede wszystkim - kwestia losu ludzi starszych (niekoniecznie starych, tylko powiedzmy- po 50-tce). Możliwe warianty ich losu to: utrata pracy, dom opieki (często), alkoholizm, samotność, opuszczenie... W stosunkowo dobrej sytuacji tylko ci, którzy dysponują sporą ilością pieniędzy. American dream najwyraźniej miał swoja granicę wiekową.
Książka może nie jest stuprocentowym pewniakiem czytelniczym, ale myślę, że można dać jej szansę. Warto docenić tę solidną powieść psychologiczno-obyczajową, a nie tylko narzekać, że mogłaby być jeszcze lepsza;).

piątek, 21 października 2011

"Historia urody" - Georges Vigarello


Gdy dostałam propozycję zrecenzowania "Historii urody" rzuciłam się na nią jak pies na świeżą porcję kiełbasy. Jakiej kobiety nie zainteresuje taki temat? Początkowo jednak wszystko wskazywało na to, że połamię sobie na tym daniu zęby. Książka nie jest bowiem prostą historią ubioru, bądź pielęgnowania urody. Autor omawia kolejne epoki (poczynając od renesansu), zaczynając od roli ciała (a ta nie brała się z powietrza, zazwyczaj była wypadkową koncepcji dotyczących człowieka w świecie, kulturowych tabu, roli nauki no i oczywiście stosunków społecznych), poprzez szczegóły (w każdej epoce inne części ciała uważane były za atrakcyjne), kończąc na tym, jak manifestowało się to nie tylko w stroju, ale także w literaturze i sztuce. Książka jest niezwykle erudycyjna, omówione są w niej setki dzieł, nie mówiąc już o literaturze fachowej, a w nowszych epokach - nawet prasie i reklamie. Mimo, że nie znajdziemy w niej ilustracji, same opisy są dokładne, wyczerpujące i świetnie ilustrują tezy autora.
Po początkowym oszołomieniu nadmiarem treści znalazłam swój sposób czytania tej książki, koncentrując się interesujących mnie zagadnieniach, inne traktując bardziej pobieżnie.
Przyznam szczerze, że najbardziej zainteresował mnie wiek dwudziesty z kultem pielęgnacji urody, który zaczął pełnić rolę opium dla ludu jak również związki urody z ... faszyzmem.
Moim zdaniem "Historia..." słabo nadaje się do czytania "jednym ciągiem", może wówczas przytłoczyć, ale zdecydowanie warto po nią sięgnąć. Może ona wzbogacić naszą wiedzę i nadać nowy kontekst dotychczasowym zainteresowaniom. Buszujący po muzeach całego świata miłośnicy sztuki z chęcią zagłębią się w rozdziały o wieku XVI i XVII. Z kolei dwa następne wieki będą szczególną gratką dla fanów klasycznej literatury (wiele miejsca poświęcono tu np. Zoli i Flaubertowi).
Część współczesna zainteresuje każdego, kto chciałby zajrzeć pod podszewskę popkultury.
Dlatego też polecam, choć z zastrzeżeniem- łatwo nie będzie:).

czwartek, 20 października 2011

"Żywina" - Rafał Ziemkiewicz

Gdy zaczynałam czytać "Żywinę" omal nie spadłam ze stołka. Książka zaczyna się bowiem od reporterskiej wyprawy pewnego dziennikarza poświęconej zmarłemu w niewyjaśnionych okolicznościach posłowi Samoobrony Stanisławowi Żywinie. Tytułowy bohater od razu skojarzył mi się z Andrzejem Lepperem, Ziemkiewicza zaś zaczęłam podejrzewać o zdolność prorokowania.
Sprawa szybko się wyjaśnia - Żywina okazuje się postacią całkowicie fikcyjną, książka zaś będzie daleka od spraw państwowych. Dostaniemy zamiast tego obraz małego miasteczka, z gatunku tych, do których masowo przeprowadzają się bohaterki babskich czytadeł, żeby zakładać tam pensjonaty bądź stadniny koni.
Tyle, że przeprowadzenie się do Rękowin koło Bykowa i rozkręcanie tam biznesu byłoby raczej posunięciem samobójczym. Po pierwsze - nie da się znaleźć pracowników, którzy nie mają mniej lub bardziej rozwiniętej choroby alkoholowej, gdy przypadkiem to się uda, zyskiem z interesu natychmiast będą chcieli się podzielić lokalni bonzowie, jako środków perswazji używając kontroli skarbowej, inspekcji sanitarnej, a także w skrajnych przypadkach wymiaru sprawiedliwiści. Aparat państwowy na prowicji bowiem nader często zrośnięty jest z lokalną mafią. No i raczej niespecjalnie można liczyć na życzliwość sąsiadów i nowe ciekawe znajomości. Przeciętna rozwódka chcąca tam zacząć nowe życie, najwyżej po miesiącu uciekłaby z wrzaskiem.

Oprócz mało atrakcyjnego opisu Polski powiatowej mamy historię dojrzewania trzydziestoparoletniego dziennikarza. Do odpowiedzialności za słowo, zainteresowania opisywanymi sprawami, a nie traktowania ich tylko jako kolejnych możliwości zarobienia pieniędzy. Wreszcie do budowania głębszych relacji z innymi osobami. Jeśli zatem komuś chce się czytać o niedojrzałym trzydziestolatku - tu jest taka możliwośćPPPPP.

Ocena to całkiem subiektywna, ale mi książka bardzo się spodobała:). A przynajmniej dzięki niej przełamałam kryzys czytelniczy:).

piątek, 14 października 2011

"Na północ" - Elisabeth Bowen

Londyn, lata 30-ste. Cecylię i Emmelinę, mieszkające razem szwagierki, dzieli prawie wszystko. Ta pierwsza jest urodzoną party animal, mimo, że niedawno owdowiała bez problemu zawiera kolejne znajomości z mężczyznami. Przysparza tym nieustannych zmartwień swojej ciotce Lady Georginie, która obawia się, ż trzydziestolatce nie uda się po raz kolejny ustabilizować.
Odwrotnie Emmelina. Znacznie młodsza od Cecylii, poważna i zdystansowana, na pozór interesuje się tylko rozkręcaniem swojego biznesu - biura podróży.
Pojawienie się w ich egzystencji Marka Linkwatera (w życiu zawodowym - utalentowanego prawnika, w prywatnym zaś niezłej szui) doprowadzi do zamiany ról obydwu kobiet, zaczną postępować pozornie niezgodnie z własnym charakterem. A nie będzie to koniec komplikacji, gdyż na uczuciowej giełdzie sytuacja zmienia się w każdej chwili...
Książka jest dość nietypowo skonstruowana. Już z opisu widać, że będzie w przeważającej części dotyczyć uczuć. Tymczasem co najmniej do połowy czytamy o kolejnych (przyznam, że smakowitych) sytuacjach towarzyskich. To co najważniejsze jest ukryte gdzieś między słowami. (skojarzenie do tytułu pewnego filmu- nieprzypadkowe). W drugiej połowie intencje autorki zaczynają się krystalizować. Ale mimo, że zaczyna ona pisać o uczuciach, to "najważniejsze" wciąż umyka. To chyba pierwsza książka, którą czytałam, której akcja rozgrywa się w podświadomości bohatera, przy czym ta podświadomość wciąż zostaje w ukryciu.
Na początku książka spowodowała u mnie wzruszenie ramion. Co z tego, że jakaś panienka nie potrafiła poradzić sobie z uczuciem? Z drugiej strony - tę sytuację da się zuniwersalizować. Nie znamy siebie do końca i nigdy nie wiadomo, w jakiej sytuacji nasza podświadomość się uaktywni i postanowi podstawić nam nogę:).
Książka zdecydowanie dla wrażliwego czytelnika:). A ponieważ trudno mi określić, czy ja się do takich zaliczam, więc sama nie wiem, czy mi się podobało:).

Dla zastanawiających dodam, że Elisabeth Bowen bywa czasem porównywana do Henry Jamesa i Virginii Woolf. Otóż James jest przy niej mistrzem konkretu. Podobieństwa do Woolf musicie zbadać sami:).

Źródło zdjęcia

środa, 12 października 2011

Hurtownia książek - kolejna dostawa:).

Kryzys czytelniczy w pełni (tak, ja też zapadłam na ten syndrom), recenzencki jest jego następstwem, postanowiłam więc zebrać kilka tytułów, o których w ogóle nie zamierzałam pisać.


"Pasta do zębów" Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego to przyzwoicie skonstruowany kryminał z kobietą detektyw (porucznik Anka Kowalska) i licznymi wątkami obyczajowymi - Ance bowiem przyjdzie prowadzić śledztwo w pracy jej męża Pawła (chirurga i bawidamka w jednym), a główną podejrzaną będzie mężowska eks-pielęgniarka Dorota. Podobno klasyka powieści milicyjnej. Moją ocenę obniżyły mocno umowne realia Polski lat 70-tych.


Podążając kryminalną ścieżką trafiłam na "Zamknięty pokój" duetu Sjöwall/Wahlöö... Poprzednie części cyklu bywają określane mianem kryminału ideologicznego. Tu jednak szwedzki tandem przeszedł sam siebie. Wszystkiemu winne jest złe społeczeństwo (które tak krzywdzi biedną jednostkę, ze ta po prostu MUSI wkroczyć na drogę przestępstwa) i jeszcze gorsze państwo, z którego najbardziej zgniłą i zdegenerowaną częścią jest policja. Rozumiem, ze autorzy maja poglądy, ale można je "sprzedać" w sposób nieco bardziej inteligentny (jak to zrobił Stieg Larsson, założę się, ze mało kto załapał, że gra w tej samej drożynie co państwo Sjöwall/Wahlöö). Można też popaść w uprawianie taniej propagandy. Plusy? Nawiązania do Agathy Christie (kolejny wariant zagadki literackiej: tajemnica zamkniętego pokoju) i lekkie pióro.


Dom tysiąca nocy Mai Wolny to pięknie napisana historia dwóch kobiet. Tyle, że niestety na krótko zostaje w pamięci. Po miesiącu od lektury pamiętam tylko dość kontrowersyjną apologię Czerwonych Brygad.







"Czarna polewka" Musierowicz dla odmiany okazała się pozytywnym zaskoczeniem. Poprzednim tomem Jeżycjady, który czytałam, był cukierkowy i nudnawy "Język Trolli". Tutaj sytuację ratuje Ignacy Borejko jako domowy tyran terroryzujący wnuczki i jak oszalały rozdzielający czarne polewki ich absztyfikantom. Do tego jeszcze zamienia jednego ze swoich wnuków - Ignacego Grzegorza w rasowego szpiega i donosiciela. Wiem, że to dość wredne i niepedagogiczne, ale mnie rozbawiło:). Zwłaszcza, że szaleństwo trwa tylko pół tomu, po czym domowe pandemonium opanowuje niezawodna Mila Borejko.




"China men" Maxine Hong Kingston to historia czterech pokoleń mężczyzn z rodziny autorki, chińskich emigrantów w USA. Jednocześnie to pean na cześć kantończyków - ludzi odważnych, pracowitych i ciekawych świata. W anglojęzycznym serwisie znalazłam określenie, pod którym się podpisuję: "History of America rewritten". Autorka eksploatuje schemat znany już z "Kobiety wojownika" (mieszanka chińskich baśni, historii ze starego kraju, i opis trudnej adaptacji w "Złotej górze"). Rzecz ciekawa, ale dużo bardziej podobała mi się żeńska wersja tej historii :).

środa, 5 października 2011

"Na polu chwały" - Henryk Sienkiewicz


W ramach odskoczni od Kraszewskiego, sięgnęłam po mniej znaną i rzekomo nieudaną powieść Sienkiewicza "Na polu chwały". Nie da się ukryć, że ta opinia strasznie krzywdzi tę historię z czasów Sobieskiego. To fakt, że nie ma ona takiego rozmachu jak Trylogia, ale czyta się naprawdę dobrze. Myślę, że będzie pewniakiem dla wszystkich,którzy mają bzika na punkcie JIK-a, ale zaczynają już odczuwać znużenie jego "zygzakami" fabularnymi i schematycznymi postaciami.Rzecz rozgrywa się w ciągu kilku miesięcy roku 1683 (ostatnią sceną jest wymarsz wojsk polskich pod Wiedeń) w Puszczy Kozienickiej (w pobliżu Radomia) i okolicach.
Puszcza jest o dziwo dość gęsto zaludniona, i to nie tylko przez wilki i niedźwiedzie, a przez wszelkiej maści uchodźców przybyłych a toKijowszczyzny, a to z Podola a to z innych terytoriów zajętych przez sąsiadów.
Stereotypowo uważa się, że czasy panowania Sobieskiego były ostatnimi latami świetności Rzeczypospolitej Obojga Narodów, u Sienkiewicza jednak widać, że przeżywa ona zapaść, tak ekonomiczną, jak i demograficzną (co chwila mowa jest o rodach wygasłych w wyniku śmierci ich przedstawicieli w wyniku działań wojennych). Wciąż jednak nie doszło do zapaści moralnej, chociaż starsi obywatele kwękają jak najęci, że Polska nierządem stoi, jednak gdy trzeba, połowa populacji siada na koń i jedzie bić Turczyna.
Osią książki jest jednak miłość - między dwojgiem potomków zubożałych rodów- Jackiem Taczewskim (potomkiem Powały z Taczewa- bohatera Krzyżaków) i Anulą Sienińską. Zanim obydwoje dorosną do tej miłości i zanim pokonają wszystkie przeszkody rzucane im pod nogi przez zły los, co wrażliwsi czytelnicy zużyją co najmniej paczkę chusteczek.
Największym atutem jest jednak wskrzeszenie dawno zaginionego świata, Rzeczypospolitej czasów Srebrnego Wieku (używając terminologii Pawła Jasienicy). Sienkiewicz robi to nader umiejętnie i do tego świetnie się bawi- czy to konstruując kolejne charaterystyczne postaci czy przytaczając tchnące humorem dialogi. Tego ostatniego jest tu dużo więcej niż we współczesnych "Połanieckich".
Tu dla przykladu historia pewnego obciętego ucha (i prezentu ślubnego w jednym):
"- (...) niesmaczne jest to donum.
- Jak to niesmaczne?- zapytał Marek- dyć my nie do zjedzenia Jackowi to ucho przynieśli.
- Dziękuję wam za waszą życzliwość - odpowiedział Taczewski- gdyż jak mniemam, nie przynieśliście tego także do schowania.
- Jużci, że trochę pozieleniało; chybaby w dymie uwędzić!
- Niech je pachołek zaraz zagrzebie - rzekł surowo ksiądz- bo zawdy chrześcijańskie to ucho".
Jak widać - nie zawsze jest cukierkowo, a Sienkiewicz nie ucieka także od tematów trudnych. Czy wiecie na przykład jakie pod koniec XVII wieku obowiązywały kary za gwałt? [W każdym razie- skutecznie powstrzymujące potencjalnych gwałcicieli.]
Polska czasów Sobieskiego, to inny świat, inna mentalność, inne zasady funkcjonowania społeczeństwa. Np daje się zauważyć, że państwo i prawo nie wkracza wszędzie. Przestępcę nie podpadającego pod kodeks karny obejmowała infamia - i to często okazywało się karą wystarczającą.
Skąd taki tytuł? Mam wrażenie, że przy okazji zajmującej historii Sienkiewicz próbował zdefiniować na nowo pojęcie patriotyzmu. Z jakim skutkiem?
W ciągu ostatnich lat słychać powtarzające się pytania o to, jak współcześni Polacy zachowaliby się, gdyby zostali postawieni w sytuacji swoich rówieśników sprzed 70 lat (zupełnie niedawno zastanawiała się nad tym choćby Enga). Powstrzymam się od opinii na ten temat. Wydaje mi się jednak, że to, że taka, a nie inna postawa naszych przodków przy okazji różnych historycznych kryzysów, była częściowo także wynikiem podprogowego działania dzieł pewnego Noblisty.