Od wydawcy:Na ulicach miast, w szkołach i restauracjach coraz częściej pojawiają się szaleńcy z bronią, którzy postanawiają ukarać społeczność w jakiej żyją, za mniej lub bardziej wymyślone krzywdy, jakich od niej doznali. Uderzają na oślep, skazując na śmierć wiele niewinnych osób, tylko dlatego, że należą do tej zbiorowości lub przypadkiem się wśród niej znaleźli. Główny bohater tej książki, Głos, jest inny. Starannie wybiera ze swojej przeszłości cztery osoby, które kiedyś go skrzywdziły. Jest wśród nich jego surowy dowódca z wojska oraz mężczyzna, który uwiódł jego żonę. Jest także bardzo bogaty biznesmen, który w nieuczciwy sposób przejął jego firmę, jak również przywódca sekty religijnej, który odebrał mu resztkę nadziei na lepsze życie. Owe cztery osoby stają przed dylematem. Czy próbować się oprzeć żądaniom Głosu? Czy może ulec im, skazując kogoś spośród siebie na śmierć i tym samym ocalić własne życie? Głos chce bowiem tylko egzekucji jednego z nich, lecz wybór ofiary pozostawia samym zainteresowanym.
Jakiś czas temu zgodziłam się wziąć do recenzji książkę Jacka Getnera "Dajcie mi jednego z was". Do dziś zastanawiam się, co mną kierowało, gdyż egzemplarze recenzenckie w tej chwili omijam szerokim łukiem.
Dość długo to trwało, zanim zajęłam się książką, w tym czasie mogłam sobie poczytać trochę opinii innych blogerów. Przypominały one nieco kulę śniegową- kolejni czytelnicy doklejali do swoich recenzji najciekawsze punkty pojawiające się w recenzjach bądź komentarzach u innych czytelników, a moje przerażenie rosło. Byłam już niemal gotowa odesłać autorowi książkę. Powstrzymała mnie jednak moja niechęć do kolejek na poczcie.
Niestety czy na szczęście?
Zacznę od rozłożenia na czynniki pierwsze tej kuli śniegowej (czyli dotychczasowych recenzji) żeby zobaczyć, co zgarnęła po drodze.
- Literówki i błędy interpunkcyjne. No tak, jednym z powodów, dla których wzięłam tę książkę, był fakt, że autor nie jest nowicjuszem w branży literackiej. Przedstawił się jako scenarzysta dwóch polsatowskich seriali. Niestety - wpadł w pułapkę zastawioną na żółtodziobów.
- Okładka. Ok, jest w jakiś sposób związana z treścią, ale tak offowa, że niemal się przestraszyłam wyciągając książkę z koperty.
- Niebudzący sympatii bohaterowie. Rozwinę ten punkt przy pomocy pewnej historyjki. Otóż od kilku lat nie mam w domu telewizora. Ma go za to mój sąsiad i w godzinach, w którym w naszym budynku panuje względna cisza ogląda sobie na cały regulator "Sędzię Annę Marię Wesołowską". Otóż znaczna część ścieżki dialogowej to krzyki i przekleństwa. Nie miałam jakiegoś pogłębionego kontaktu z serialami Jacka Getnera ("Daleko od noszy" oraz "Malanowski i partnerzy"), ale wam wrażenie, że "Dajcie mi..." opisuje ten sam świat. Polskę brzydką i nieatrakcyjną, Polskę noir. I dotyczy to oczywiście nie tylko bohaterów, ale całego opisanego świata.
- Niedociągnięcia fabularne. Nie wiem, czy opisane przez jedną z blogerek zachowanie bohaterów po uwięzieniu (zamiast kombinować, którego wyeliminować, grają w zapałki i gadają) to niedociągnięcie, czy nie. Da się jednak zauważyć, że autor stosuje pewne skróty fabularne. Mi nieco zgrzytała np. zbyt duża rola przypadku.
- Książka mimo wszystko nieźle się czyta i sprawdza się jako wypełniacz czasu. Owszem - jest to zapewne drukowany odpowiednik "Sędzi Anny Marii Wesołowskiej" czy innego serialu oglądanego po robocie z piwkiem w ręku. Ale taka nisza wszak tez jest potrzebna.
- Mizoginizm. Nie wiem, czy to przypadek, że większość bohaterów miała nieciekawe doświadczenia z kobietami. A bohaterki też raczej nie są opisane z sympatią. Dlaczego ma to znaczenie? Większość książkowej blogosfery to kobiety. Nie ma się co dziwić, że nie zakochały się w książce od pierwszego wejrzenia.