środa, 11 grudnia 2013

Klin klinem - J.I.Kraszewski


O Kraszewskim można wiele powiedzieć, ale mistrzem psychologii to on raczej nie jest. Stara się chłopina zniuansować te swoje postaci, żeby nie były ZUPEŁNIE czarno-białe, ale z czarnych udaje mu się zrobić co najwyżej ciemnoszare, zaś te i tak pozytywne potrafi jeszcze dodatkowo przekąpać w wybielaczu i ulepszyć aureolą. Póki zresztą dmie w tubę satyryczną, gdzie siłą rzeczy tych czarno- szarych charakterów jest więcej, to jeszcze ok, można się pośmiać z ludzkich przywar. Gorzej, gdy książka skręca w stonę serio, lub co gorsza, uderza w tony dydaktyczne.
“Klin klinem” reklamowana jest na okładce jako pikantna historyjka o znudzonej mężatce, która skutecznie bajeruje młodego sąsiada. Jego rodzina zaś postanawia wyleczyć chłopaka metodą znaną od czasów paleolitycznych, tytułowym klinem (w postaci kresowej dziewicy, odrobinę starszej reinkarnacji Zosi Horeszkówny).
Pierwszy rozdział jest może rzeczywiście odrobinę pikantny, a do tego nawet śmieszny, bo satyryczny. Zaloty pary niedobranych kochanków, małżeńska kłótnia heroiny (Seweryny, nader przypominającej nieśmiertelną Serafinę). Dalej jednak JIK uderza w tony serio. Nawet montowanie intrygi, które zazwyczaj przychodzi mu bez trudu, tym razem nie ma jakoś werwy. A na koniec – jednych do wybielacza a innym aureole. No dajcie spokój....
Mam wrażenie, że JIK, którego i tak wzywał papież na dywanik ze względu na rzekomą niemoralność po prostu bał się w tej historyjce pójść na całość:).

piątek, 6 grudnia 2013

What's up, Doc? Czyli z wizytą u Oliviera Sacksa.

Ok, nie ma pewnie większego sensu pisać o doktorze Sacksie. Popularności mu od mojej notki na blogu nie przybędzie, kto miał czytać, ten czytał, kolejni czytelnicy zawsze strumyczkiem napłyną, zwłaszcza, że od czasu do czasu co ciekawsze neurologiczne przypadki trafiają do tego czy innego hollywoodzkiego filmu (poza Przebudzeniami niektóre historie trafiły np. do Memento lub Incepcji). Jeśli ktoś o Olivierze Sacksie nie słyszał - to neurolog z żyłką popularyzatora i zwolennik podejścia humanistycznego do pacjentów, czyli - "leczymy nie chorobę, lecz pacjenta". Zasada, która wyjątkowo często sprawdza się właśnie w neurologii, gdzie trzeba działać często na pograniczu ducha i materii, a wszelkie ingerencje mają wplyw na psychikę pacjenta.
No to lecimy.

Przebudzenia - to książka tsunami, masa obserwacji, zalew przemyśleń i wniosków i chyba najważniejsze doświadczenie w praktyce dr. Sacksa. Przez kilka lat po pierwszej wojnie światowej przez świat przetoczyła się epidemia śpiączkowego zapalenia mózgu. U niektórych pacjentów po latach od przebycia choroby rozwijał zespół objawów z elemantami choroby Parkinsona i katatonii. Po 40 latach wielu z nich jeszcze żyło, wegetując w specjalistycznych ośrodkach. Gdy pod koniec lat 60-tych pojawił się "cudowny lek" - syntetyczna dopamina, w jednym z nich (występującym w Przebudzeniach jako Mount Carmel) podjęto próbę "wybudzenia" kilkudziesięciu pacjentów jednocześnie. Skutki długofalowo były różne, często z przyczyn pozamedycznych. O
zdrowie potrafili zawalczyć pacjenci o najsilniejszych osobowościach, którzy potrafili oszukać swoją chorobę i nauczyć się funkjinować w warunkach, gdy własne synapsy odmawiają im posłuszeństwa lub ci, którzy mieli dla kogo żyć (np. dzieci). Ale zdarzał się też, że toksyczny wpływ rodziny wpychał człowieka na nowo w nieświadomość.
"Przebudzeń" nie czyta się łatwo, przypadki opisane przez Sacksa są wręcz przeładowane szczegółami. Z kolei trzeba się przez większość  z nich przedrzeć, żeby czytać uogólnienia i wnioski doktora (i formułować sobie własne). No ale po stokroć warto. Choćby po to, żeby zamknąć z ulgą książkę i docenić własne zdrowie (choćby było czasem niedostateczne).



Mężczyzna, który pomylił żonę z kapeluszem - jeśli chodzi o formę jest dużo łatwiejsza niż Przebudzenia, to taki zbiór ciekawostek na temat objawów pojawiających się po różnej maści uszkodzeniach mózgu. Jak bardzo zależy nasze postrzeganie świata od działania centralnej jednostki sterującej? Czy deficyty i dysfunkcje wpływają na człowieczeństwo pacjentów? Czy można żyć a jednocześnie nie mieć duszy (cokolwiek by to znaczyło)? Zaprawszam do wyprawy w gąszcz neuronów, tylko proszę uważać, żeby nie zarwać przy okazji nocy.

Muzykofilia - czyli opowieści o muzyce i mózgu. Muzyka musi byc chyba ubocznym hobby autora, zresztą pochodzi ze srodowiska, gdzie niemal wszyscy od dzieciństwa uczą się grać. Książka jest mniej odjechana niż dwie wzmiankowane powyżej, niektóre opisywane zjawiska są dość banalne, np. chwytliwe melodie czy też różne aspekty muzykalności. Ale już muzyczne halucynacje czy też porządkująca rola muzyki przy różnych schorzeniach psycho-neurologicznych - zaciekawiają. Wygląda na to, że na wypadek zachorowania warto nauczyć się grać na jakimś instrumencie. A jeszcze lepiej nauczyć się komponować.Ot -takie dodatkowe ubezpieczenie zdrowotne.  


Przebudzenia - Olivier Sacks, Poznań 2011 (Zysk i s-ka)
Mężczyzna, który pomylił żonę z kapeluszem  - Olivier Sacks, Poznań 2011 (Zysk i s-ka)
Muzykofilia. Opowieści o muzyce i mózgu  - Olivier Sacks, Poznań 2008 (Zysk i s-ka)