czwartek, 24 maja 2012

"Haori" - Inoue Yasushi

Literacki drobiazg na temat zdrady, o którym nie będę się nadmiernie rozpisywać - lepiej przeczytać 60 stron książki, niż moje wypociny:). To historia nielegalnej miłości rozpisana na trzy głosy: Żony, Kochanki i jej Córki. Z wypowiedzi kobiet dowiemy się niemal wszystkiego na temat korzyści płynących ze zdrady, ceny, którą trzeba za nią zapłacić, jak wpływa ona na otoczenie, o usprawiedliwieniach i psychologicznych protezach, jakich szukają i zdradzani i zdradzający.
A gdy będziemy wiedzieli już na ten temat niemal wszystko, nie zapomnijmy o postaci Mężczyzny. Autor znacznie skrócił jego "czas antenowy" więc łatwo przeoczyć jego postać. A historia z jego perspektywy również jest ciekawa.
Książka bardzo wnikliwa, a dzięki tematyce wcale nie jest hermetycznie "azjatycka". Polecam odszukanie jej w bibliotece, zanim jacyś nadgorliwcy wyślą ją na przemiał.

Książka przeczytana w ramach majowej trójki E-pik. Szczegóły tutaj.

środa, 23 maja 2012

"Kręgi albo kolejność zdarzeń" - Jan Antoni Homa


"Kolejność zdarzeń" to książka, która już od jakiegoś czasu pojawia się na blogach, ale konia z rzędem temu, kto na ich podstawie będzie z góry wiedział, z czym ma do czynienia. Okładka sugeruje kryminał, recenzje wspominają o jakichś "gejzerach emocji". Są tez takie, które same ocierają się o poezję lub sugerują, że ta książka jest w zasadzie obrazem i/lub utworem muzycznym, tylko w formie pisemnej. Słowem - straszą, że będzie to jakiś monstrualny bełkot, z którym czytelnik da sobie radę jedynie po odpowiednim nastrojeniu swojego umysłu, najlepiej za pomocą używek.
Na szczęście - środki psychoaktywne tym razem nie będą potrzebne:).
Rozkładając "Kręgi..." na czynniki pierwsze: to połączenie realizmu magicznego w polskiej scenerii z fantastyką naukową (te wątki, które nie są realistyczne, znajdują potem logiczne wyjaśnienie), całość zaś została obleczona w szaty powieści obyczajowej.

Wątków jest kilka:
- młody nauczyciel Marcin, który wyprowadza się na wieś
- historia tejże wsi i niezwykłe losy jej mieszkańców
- czwórka trzydziestolatków (w tym wyżej wspomniany Marcin), która wciąż spotyka się w różnych okolicznościach, tworząc co chwila nowe konfiguracje uczuciowe
- męska przyjaźń Marcina z dziennikarzem Rafałem i ich długie nocne rozmowy na temat stanu świata
- no i wreszcie warstwa paranormalna: niezwykłe zjawiska, niewytłumaczalne sytuacje...

Plusem książki jest język: dyskretnie nasączony humorem. Widać też autorską sympatię do swoich bohaterów i zamieszkiwanego przez nich świata.
Autorowi nie brakuje wyobraźni, ani konsekwencji w prowadzeniu fabuły.
Myślę, że spodoba się fanom Sci-Fi, realizmu magicznego oraz miłośnikom literackich eksperymentów o średnim stopniu trudności.
Dla mnie w każdym razie był to eksperyment udany:).

Książkę przeczytałam dzięki akcji Włóczykijka.


wtorek, 22 maja 2012

"Smuga krwi" - Johan Theorin


Zabłysnąć na rynku skandynawskich kryminałów nie jest łatwo. Odchodzą powoli w przeszłość czasy, kiedy sprzedawało się wszystko, byle było ze Szwecji. Kolejnych autorów trudno od siebie odróżnić, do tego jeszcze przestaje działać powtarzane po raz kolejny hasło reklamowe: "nowy Larsson". Zresztą czytelnicza łaska na pstrym koniu jedzie i człowiek chciałby czasem przeczytać coś innego a nie tylko kolejne opowieści o maltretowanych dzieciach z opieka społeczną w tle, narzekania na amerykański imperializm lub nadmierny napływ emigrantów.
Nic z tej sztampy nie będzie nas straszyło u Johana Theorina. Zamiast powielać schematy autor wraca (i ciągnie za sobą czytelników) tam, dokąd prowadzi go serce - do swojej małej ojczyzny, czyli na Olandię.
Pewnie każdy z nas ma takie miejsce które jest dla niego punktem odniesienia i które go ukształtowało, dlatego łatwo będzie nam odnaleźć się na tej pozornie niegościnnej wyspie.
Szczególnie dlatego, że Theorin nie zajmuje się wymyślaniem pokręconych zbrodni. Zło, z którym stykają się bohaterowie wydaje się zwyczajne. Takie historie przydarzają się naszym sąsiadom. O takich sprawach szeptali sobie czasem nasi rodzice, gdy myśleli, że nie słyszymy. Takie zło sięga czasem korzeniami do poprzednich pokoleń, bywa obudowane metaforycznymi opowieściami, jesteśmy do niego przyzwyczajani od dzieciństwa. I mamy szczęście, jeśli nie dotyczy osobiście nas ani naszych rodzin.
Tego szczęścia nie mają raczej bohaterowie Theorina. Czterdziestoparoletnia Vendela spędziła na wyspie dzieciństwo. Czy to z jego powodu musiała potem przez wiele lat poddawać się psychoterapii? I czy to dlatego wciąż balansuje na granicy anoreksji i hurtowo pożera dopalacze? Skąd wzięła się jej obsesja na punkcie elfów - czy to kolejna forma ucieczki od rzeczywistości?
Osiemdziesięcioletni Gerlof opuszcza dom starców i zamieszkuje w swoim dawnym domostwie na Olandii - chyba po to, aby dokonać żywota w bardziej swojskim otoczeniu. Z nudów zaczyna czytać pamiętnik swojej zmarłej żony, gdzie dla odmiany znajduje sporo wzmianek o wizytach pewnego trolla. Dziwnym trafem pamiętnik obejmuje czas, gdy Vendela była dzieckiem i mieszkała na wyspie. Czy Gerlof wie coś o jej przeszłości? Czy te dwa pozornie bajkowe wątki jakoś się połączą?
Trzecim bohaterem jest Per. Ojciec dwojga nastolatków, z których jedno jest zbuntowane, a drugie poważnie chore, przyjeżdża na Olandię, aby spędzić Wielkanoc w odziedziczonym po wuju domu. Ponieważ kłopoty lubią chodzić stadami, Per musi się zająć swoim ojcem: starszym i mało komunikatywnym panem po wylewie, z którym z powodu rozwodu rodziców miał przez całe życie raczej marny kontakt. Teraz ojciec, uwikłany przed laty w nielegalne interesy, zaczyna się wyraźnie bać o swoje życie. Per musi znaleźć sposób, aby czegoś dowiedzieć się o przeszłości ojca, zanim będzie za późno...
Rodzinne tajemnice: te pozornie bajkowe i te całkiem przyziemne, opisy surowej przyrody, które niejednego zachęcą do turystycznego wypadu, a do tego umiar i elegancja w snuciu opowieści.
Wcale się nie dziwię, że olandzkie opowieści Johana Theorina jak magnes przyciągają także tych, którzy na co dzień nie czytają kryminałów.
Sprawdźcie, czy wciągną także Was:).

Książkę przeczytałam dzięki serwisowi "Zbrodnia w bibliotece". Bardzo dziękuję:).



wtorek, 15 maja 2012

"Call the midwife" - Jennifer Worth

"Call the midwife" to wspomnienia autorki z czasów jej pracy jako położna w ubogich dzielnicach Londynu w latach 50-tych. Niby nie było to tak dawno, niby też opisuje jedno z najbogatszych miast świata, a jednak obraz, który wyłania się spod jej pióra jest niemal równie egzotyczny jak reportaż z Papui Nowej Gwinei.
Po pierwsze niezwykłe jest jej miejsce pracy - anglikański zakon, który po wojnie zaczął współpracować z państwowym systemem służby zdrowia. Tak trafili do niego pierwsi cywilni pracownicy - w tym dwudziestoparoletnia Jenny.
Młoda pielęgniarka jest wyraźnie zafascynowana siostrami - z jednej strony to niemal heroski: z powołaniem, głęboką wiarą, podejściem bez uprzedzeń do każdego pacjenta. Z drugiej zaś: klasztor jest po prostu babińcem, gdzie dużą rolę grają sympatie, antypatie, zaś jedynym sposobem, żeby się wzajemnie nie pozabijać zostaje poczucie humoru. Problem w tym, że nie każdy ma takie samo.
Drugi łyk egzotyki to pacjentki i ich rodziny. Jenny najwyraźniej pochodzi z solidnej klasy średniej, gdyż pierwsze lata pracy w robotniczej dzielnicy spędza w stanie niegasnącego zdziwienia.
Rodziny były zazwyczaj wielodzietne (przy czym piątka, była odpowiednikiem dzisiejszej dwójki czy nawet jedynaka i jeszcze do miana wielodzietności nie uprawniała). Warunki mieszkaniowe jeszcze nie wyszły na prostą po powojennej zawierusze, udogodnień technicznych typu pralka, łazienka, czy woda bieżąca w mieszkaniach nie było, a mimo to większość dzieci chodziła czysta, najedzona i oprana, a kobiety nawet zachowywały dobry humor. Tyle, że za cenę katorżniczej pracy i oczywiście nie wszystkie.
Praca położnej to głównie porody i opieka okołoporodowa, ale nie znajdziecie tu wielu drastycznych opisów. Są chyba tylko 3, a i to przedstawione z kultura i umiarem.
Autorka bardziej skupia się na ludzkich historiach, a te sa naprawdę ciekawe, różnorodne i często wzruszające. Podobało mi się to, że odnosi się do swoich bohaterów z wielką sympatią. Nie zadziera nosa, nie uważa sie za kogoś lepszego ze względu na swój status materialny.
"Profesjonalni" pisarze (np. Margaret Forster), często lubili się pastwić nad "matkami Brytyjkami" ustawiając je w szrankach walki płci. Piszącej swoje wspomnienia położnej na szczęście nie przyszło to nawet do głowy:).
A że do tego przypadkiem pisać potrafi całkiem sprawnie, więc nie pozostaje mi nic innego, jak polecić jej książkę.

>recenzja dabarai

poniedziałek, 14 maja 2012

"Zadora" - J.I.Kraszewski

"Zadora" Józefa Ignacego Kraszewskiego. Tak się składa, że nie dość, że jest to utwór krótki, to jeszcze opublikowany w jednym tomie z niedawno przeze mnie opisywanym "Kawałem literata". Obie historie łączy wiele: akcja rozgrywa się w czasach stanisławowskich, a główni bohaterowie są absolwentami Akademii Bialskiej (szkoły, której absolwentem był także sam Kraszewski). Jacek Zadora jest jednak całkiem inną osobą niż Tomek Chełmowski (alias Dyzma). To chłopak skromny, pracowity, pisarz na dworze księżnej Elżbiety Sapieżyny. Nie jest jednak zasuszonym i zakurzonym potencjalnym nosicielem prątków Kocha, a chłopem na schwał, dlatego też przyciąga liczne damskie spojrzenia. Interesuje się nim panna Dorota - nie pierwszej już mlodości zaufana księżnej oraz Basia - młoda wojszczanka. Jacek, mimo, że wyraźnie ciągnie go do Basi, Broni się jednak przed jednoznacznymi deklaracjami. Unika także wyjazdów służbowych, awansów, rzucania się w oczy... Jaka jest jego tajemnica?
Otóż Jacek jest nosicielem wstydliwej choroby - ma mianowicie złą krew. Niczym biały Murzyn (czy też Afroamerykanin;) w Ameryce czasów segregacji rasowej może funkcjonować w "lepszej" warstwie społeczeństwa, jednak jest wciąż narażony na demaskację. wystarczy przecież, że komuś przyjdzie do głowy pogrzebać w archiwach...
Kim w zasadzie jest Jacek? Czy kiedykolwiek uda mu się żyć, tak, jak chce i z kobietą, którą sam wybierze?
Kolejna ciekawa historia potwierdzająca talent JIK-a do wymyślania fabuł.

piątek, 11 maja 2012

Kto jeszcze ma ochotę na książki JIK-a?

TU znajdziecie informację:).
Uwaga, tym razem nie ma żadnych pytań, nawet kreatywnych:).

poniedziałek, 7 maja 2012

"Pan Samochodzik i jego autor" - Piotr Łopuszański

"Pan Samochodzik" to jedna z kultowych PRL-owskich serii młodzieżowych. Przyznam, że sama czytałam ją z wypiekami na twarzy, choć do fanatyków nie należę, mój ostatni kontakt z panem Tomaszem miał miejsce w VI lub VII klasie ("Pan Samochodzik i człowiek z UFO"). Nigdy nie czytałam ani kontynuacji, ani reedycji książek, które pierwotnie do cyklu nie należały (np. "Uroczysko"). Słowem - zamknięty rozdział.

Do książki o Nienackim i jego książkach dla młodzieży przyciągnęła mnie raczej ciekawość co do osoby autora. Jak się okazało - całkiem słusznie, gdyż Piotr Łopuszański ujawnia kilka faktów, które jakoś nie kłują w oczy w internetowych opracowaniach (1).
Choćby taki detal:
"Przyszły autor powieści "Worek Judaszów" i "Liście dębu" (2) twierdził, że w latach 40. walczył z przeciwnikami ustroju komunistycznego (...). Walczył z bronią w ręku. W 1982 wspominał swój udział w utrwalaniu władzy komunistycznej: Była to walka z prawdziwym wrogiem i orężna i polityczna. Za swoją działalność w ZWM wkrótce otrzymał odznaczenie." (3)
Jak twierdzi Łopuszański- nie da się dokładnie ustalić, na czym polegał udział Nienackiego w walkach z podziemiem antykomunistycznym. Mi brakowało również informacji w ramach jakiej formacji się to odbywało. Wygląda na to, iż Nienacki sprawnie zacierał ślady. Podobnie bowiem trudne okazało się ustalenie, czy udało mu się kiedykolwiek zdać maturę (zdaniem Łopuszańskiego - nie).
Niejasna przeszłość nie przeszkodziła mu to jednak wykorzystywać swoich wspomnień literacko (czy też paraliteracko). O utrwalaniu władzy ludowej traktuje jego książka "Worek Judaszów" (1962) sfilmowana przez Jerzego Passendorfera jako "Akcja Brutus" (1970), gdzie Żołnierze Wyklęci przedstawieni sa jako brytyjscy szpiedzy.
Te informacje (i kilka innych) nie nastawiły mnie przesadnie pozytywnie do pisarza Samochodzików, a Łopuszański nie zrobił nic, aby nieco wybielić jego postać. Z kart książki wyłania się mizantrop i człowieka obciążony licznymi kompleksami, które odreagowaywał zgrywając wielkiego pisarza i intelektualistę.

Zdecydowanie większa sympatię niż pisarz budzą w Łopuszańskim jego dzieła, ale tylko te skierowane do młodzieży. Dyskretnie zniechęca natomiast zarówno do "Skiroławek", jak i do cyklu "Dagome Iudex", idąc tym samym pod prąd opinii innych czytelników (opinie z Biblionetki tu i tu).

Część dotycząca cyklu "samochodzikowego" jest przeznaczona zdecydowanie dla tych, którzy już przeczytali większą jego część Po pierwsze dlatego, że zdradza zakończenia i rozwiązania zagadek. A po drugie: o dziwo Łopuszańskiemu nie udaje się zachęcić do lektury. Człowiek ma wrażenie, że książki Nienackiego roją się od błędów merytorycznych, cześć fabularna i edukacyjna zostały nieudolnie sfastrygowane, a aktualizacje w nowych wydaniach wołają o pomstę do nieba.
Czułabym się skutecznie zniechęcona, gdyby nie to, że moje wrażenia sprzed lat były zupełnie inne!

Dla miłośników cyklu jest to zapewne kopalnia informacji: mamy tu rekonstrukcję życiorysu głównego bohatera, szczegółowo omówione zagadki. Oddzielne rozdziały poświęcone są kobietom pana Samochodzika, jego wehikułowi, skarbom, przestępcom. Mamy również rozdziały bardziej techniczne: dotyczące ilustracji, różnic w kolejnych wydaniach oraz błędom. Praktyczny może się okazać także leksykon postaci.
Autor lubi prezentować swoje opinie w sposób dość autorytatywny. Może to denerwować, ale warto podejść do tego także z przymrużeniem oka i podyskutować z niektórymi twierdzeniami. Jak wam się podoba np. taki fragment:

"Po roku 1982 właściwie nie powstały już żadne wartościowe utwory pokazujące polską rzeczywistość lat 80. Małgorzata Musierowicz w powieści "Opium w rosole" poniosła spektakularną klęskę. Nie umiała nabrać dystansu do opisywanej rzeczywistości. Dopiero powieść rozgrywająca się w 1988 ("Brulion Bebe B.") jest ciekawym przedstawieniem schyłku komunizmu w Polsce. (...) "Skarby" Chmielewskiej ukazały się w 1988 i były klęską pisarki. Następna udana jej książka to "2/3 sukcesu"(4).

Mam nadzieję, że powyższa opinia nikogo nie odstraszy od "Opium...", byłaby to spora strata:). I czyżby autor (rocznik '66) nie słyszał nigdy o cenzurze, która skutecznie blokowała wiarygodne przedstawianie rzeczywistosci stanu wojennego w literaturze?
I jeszcze jedna perełka:

"Tak więc Zbigniew Nienacki jest naszym Umberto Eco dla młodzieży. A może raczej odwrotnie. Umberto Eco to taki włoski Zbigniew Nienacki. Różnica między oboma pisarzami jest taka, że Eco w "Wahadle Focaulta" wspomina templariuszy czy różokrzyżowców w sposób ironiczny, a Nienacki w swoich powieściach przedstawia serio wiadomości w sposób encyklopedyczny (...)." (5)

Chyba muszę powtórzyć sobie jakiegoś Pana Samochodzika, żeby to zweryfikować. Eco mam w miarę na świeżo:).

Minusem książki jest dość ciężki, szkolny styl. Momentami trzeba się przez nią przedzierać, niczym przez trójkowe wypracowanie. Trochę to dziwi w sytuacji, gdy autor pracował między innymi w redakcji dwóch czasopism dla maturzystów. Książka sprawiła na mnie również wrażenie lekko chaotycznej, zwłaszcza w części dotyczącej biografii Nienackiego.
Mimo to czasu jej poświęconego nie uważam za zmarnowany. na pewno zaowocuje kolejnymi lekturami, chociaż tym razem oryginalnej młodzieżowej literatury z dawnych lat (a nie jej omówień).






(1) Mowa o wikipedii i Klubie Nienackofanów
(2) Pierwsza z książek poświęcona była walkom z partyzantką antykomunistyczną.
(3) P. Łopuszański, "Pan Samochodzik i jego autor", Warszawa 2009, s. 22
(4) tamże, s. 9
(5) tamże s. 150

środa, 2 maja 2012

Konkurs z Kraszewskim

Dawno żadnego nie było, więc zapraszam. Szczegóły tutaj.