wtorek, 30 listopada 2010

"Noce deszczu i gwiazd"- Maeve Binchy

Greckie wyspy to miejsca o wielkiej sile przyciągania. Ludzie , którzy przechodzą w życiu złą passę, często zaczynają kombinować, jak tu rzucić wszystko, spakować plecak i ruszyć na Kalimnos czy inne Kos, aby tam prowadzić proste życie (zapewne pracownika przemysłu turystycznego). Mam zresztą pewną znajomą, która już całkiem na poważnie snuła takie plany- w końcu znalazła spokojną przystań w innym miejscu zaczynającym się na literę K*.
W każdym razie- wydaje się wyspy greckie mają wyjątkową moc zabliźniania ran i kojenia.
Podobną opinię- czarodziejki potrafiącej krzepić serca i łagodzić złe nastroje ma irlandzka mistrzyni opowieści- Maeve Binchy. Tak więc, w przypadku takiego właśnie połączenia (Binchy+ wyspy greckie) możemy się spodziewać dawki podwójnego ukojenia, które w przypadku jednostek bardziej podatnych, da się nawet wykorzystać medycznie (a dokładniej anastezjologicznie).
Fabuła? Proszę bardzo- czworo rozbitkow życiowych zostaje przypadkowymi świadkami zatonięcia statku wycieczkowego na wyspie Anna Aghia. Splot okoliczności sprawi, że zbliżą się dużo bardziej , niż przystało na zwykłych turystów, i to nie tylko ze sobą, ale również z miejscową ludnością.
Dzięki wzajemnej pomocy, a także pomocy wścibskiego i antypatycznego irlandzkiego babska imieniem Vonnie, uda im się rozwiązać swoje życiowe problemy, a także poszerzyć horyzonty.
Polecam szukającym szybkiego znieczulenia (a nie mającym pod ręką wyrobów spirytusowych).

Acha- w notkach o twórczości Pani Maeve, zazwyczaj można wyczytać pomstowania na polskie okładki, które zsyłają te autorkę, całkowicie niesłusznie do getta romansowego, podczas, gdy książki te, to klasyczne "obyczaje". Nie będę wyjątkiem. Na górze wklejona okładka wydania, które czytałam, a poniżej okładka polska. Dodam, że nie zauważyłam, żeby ktokolwiek wszedł w tej książce choć raz do wody, bohaterowie za to z upodobaniem przesiadują w knajpach.


*Gdyby kiedyś zawędrowała w te rejony netu- serdecznie pozdrawiam!

poniedziałek, 29 listopada 2010

"Tajemnica Frontenaków"- Francois Mauriac

Tajemnica Frontenaków to saga rodzinna w skali mikro. dla mnie to prawdziwy rarytas i duży plus książki, jeśli autor potrafi zmieścić taką historię na 150 stronach, ostatnio bowiem rzuciłam w kąt pewną 600-stronicową egzotyczną historię rodziny, dodatkowo nasyconą (do przesytu) smakami i zapachami orientu. Z ulgą sięgnęłam po niej po Mauriaca.

Bordeaux przełomu XIX i XX wieku. Blanche Frontenac, młoda wdowa zmaga się z wychowaniem piątki dzieci. Xavier, jej szwagier, stara się wspomagać ją materialnie, przejmując też częściowo zarządzanie rodzinną firmą, jednak emocjonalnie kompletnie zaniedbuje Blanche, widząc w niej tylko robota dedykowanego do zajmowania się małymi Frontenakami. Rodzi to oczywiście nieuniknione napięcia. Dodatkowym ich źródłem jest nietypowy tryb życia Xaviera, zogniskowany wokół ukrywanej przez niego Tajemnicy.

Stopniowo ciężar opowieści przesuwa się na dorastające dzieci, zwłaszcza na Jean Louisa - klasyczne "dobre dziecko" i utalentowanego poetycko- najmłodszego Yvesa. Doskonale przedstawione jest ich dorastanie, wielkie nadzieje, rozczarowania, godzenie się z własnymi ograniczeniami, odejścia i powroty od wartości przekazanych im w domu. wreszcie mozolne (bądź nie) odnajdowanie swojego miejsca w życiu.

Jaka była prawdziwa tajemnica Frontenaków- moim zdaniem była to miłość, miłość rodzi cielska, miłość braterska (której poświęcone jest tu szczególnie wiele miejsca), także niemal atawistyczna miłość do całego klanu i wszystkich jej przedstawicieli (często połączonych już nie tyle więzami krwi, co wyczuciem "ucha Frontenaków". A co było podstawą tej miłości- dowiecie się po przeczytaniu:).
Książkę, już po jej przeczytaniu można określić jako "ciepłą i optymistyczną", tylko nie jest to żaden zatykający słodki lukier prosto z kanału Hallmark.

Autor naprawdę mistrzowsko kreśli nastroje i (dojrzewające przecież i zmieniające) charaktery. I potrafi to zrobić zaledwie kilkoma celnymi zdaniami, przypominało mi to nieco technikę impresjonistów.
Warto też dać tej książce szansę i nie porzucać jej np. po przeczytaniu 1/3. Mi spodobała się gdzieś dopiero w drugiej połowie. Zdecydowanie czas przeznaczony na jej lekturę nie był dla mnie czasem straconym.

Bożonarodzeniowo dla przedszkolaków


Biorę udział w kilku wyzwaniach literackich , i zazwyczaj zapraszam tam do czytania recenzji na moim blogu. Tym razem, ze względu na specyficzną tematykę zapraszam na bloga Znalezione pod choinką:
http://znalezionepodchoinka.blogspot.com/2010/11/bozonarodzeniowo-dla-przedszkolakow.html

Pod tym linkiem można znaleźć krótkie omówienie bożonarodzeniowych (a raczej pseudo- bożonarodzeniowych) książeczek dla dzieci z mojej półki.
Zapraszam.

niedziela, 28 listopada 2010

"Przyznaję sie do winy"- Ryszard Bugajski

Powinnam chyba założyć nową kategorię- książki spod podłogi, których nikt nie czyta, tylko ja.
"Przyznaję się do winy" to nieco zaskakująca pozycja autorstwa reżysera słynnego "Przesłuchania', traktuje bowiem o latach stalinowskich... na Węgrzech. Oparta jest zresztą na prawdziwej historii- porwania amerykańskiego komunisty Noela Fielda w celu wykorzystania go w trakcie czystek w węgierskim KC, których ofiarą padł min. Laszlo Rajk.
Zarówno w samym porwaniu jak i przesłuchaniach bierze udział młody esbek- Lajos Banky, i gdzieś w trakcie tych przesłuchań budzi sie w nim sumienie i tęsknota za innym światem, która zaowocuje kilka lat później- w '56.
"Przyznaję się..." to również przerażający, chociaż wybiórczy, gdyż widziany jednak z pozycji człowieka uprzywilejowanego, obraz państwa komunistycznego w czasach stalinowskich. W zasadzie niczym nie różni się od tego z roku 1984 Orwella, tyle, że jest stuprocentowo prawdziwy. To państwo wszechobecnego strachu i podejrzliwości (z których potem trudno się wyleczyć przez całe życie), gdzie w każdej chwili można zniknąć, stać się bez powodu "przestępcą" i wyrzuconym poza nawias, gdzie aby przetrwać, często wielokrotnie trzeba zaprzeć się swoich przekonań, a często okazuje się , że i tak był to o jeden raz za mało (wiec może lepiej było pozostać nieugiętym). To państwo, gdzie największą zbrodnią jest niezależna myśl, państwo które niszczy swoich obywateli, doprowadzając ich do moralnej ruiny. Wydaje się, że to opis piekła na ziemi? Niekoniecznie. Prawdziwe piekło, z którego docierają do bohatera strzępki informacji, znajduje się na wschodzie. Tam proces niszczenia ludzi posunął się dużo dalej, i strach pomyśleć jak daleko posunąłby się na Węgrzech (i innych państwach komunistycznych), gdyby nie śmierć Stalina.
Ciekawy, a jednocześnie paranoidalny, jest opis mechanizmu procesów politycznych, które do tego stopnia były parodią jakiegokolwiek procesu sądowego, że zastanawiam się, dlaczego w ogóle w tym systemie, w którym z człowiekiem można zrobić wszystko, ktokolwiek zawracał sobie nimi głowę.
Polecam tę (zupełnie niesłusznie) niedoceniana książkę. Sporo materiału do przemyśleń- mi pomogła nieco zrozumieć tych, którzy przeszłi przez komunizm w wersji hardcorowej.

piątek, 26 listopada 2010

"Wątpliwości księdza Browna"- G.K. Chesterton

Ostatnia notka w tym tygodniu, jako, że zaczyna mi już brakować materiału.:)
Z twórczością Chestertona miałam dotychczas pewien problem. Jego sposób myślenia i styl (powiedzmy sobie szczerze- jak na poważnego pisarza czasami odjechany), jakoś nie do końca do mnie trafiały. Z "Ortodoksji", gdzie przedstawił swoją intelektualną drogę do katolicyzmu, niewiele zrozumiałam. Lepiej było ze szpiegowsko-metafizycznycm "Człowiekiem, który był Czwartkiem", ale i tu chyba sporo mi umknęło. Gdzieś pośrodku sytuuje się "Kula i krzyż". Na półce stoi sobie jeszcze "Latająca gospoda", ale aż bałam się po nią sięgać, głowa mnie bolała na sama myśl co tez autor tym razem wykombinował.
Tymczasem, zupełnie niespodziewanie, trafiłam na jego książkę, którą nie tylko jestem w stanie strawić, ale nawet przyswoić.
Mowa o opowiadaniach kryminalnych z serii o księdzu Brownie.
Już od pierwszych stron można rozpoznać charakterystyczny styl Chestertona, strony zaludniają się mniej lub bardziej groteskowymi postaciami, niektóre sceny przypominają sen wariata albo surrealistyczne obrazy. O dziwo, konstrukcja opowiadań jest klarowna, Chestertonowi najwyraźniej dobrze zrobiła dyscyplina wymuszona przez krótką formę, gdzie akcję trzeba zmieścić na 30 stronach.
Opowiadania mają jeden wspólny motyw, w każdym występują zjawiska nadprzyrodzone (duchy, klątwy, wyrocznie , cuda), które mają zamaskować zbrodnię i ukryć jej sprawcę. Wszyscy bohaterowie (wyznawcy racjonalizmu) dają się na to nabrać, poza księdzem Brownem, który postrzegany przez wszystkich jako reprezentant rzekomo największego zabobonu świata, czyli katolicyzmu, częsciowo właśnie dzięki swojej wierze (widać, że nie tylko powierzchownej, a dość głęboko przemyślanej), jest w stanie oddzielić ziarno od plew i prawdziwe zjawiska nadprzyrodzone od nadprzyrodzonego bełkotu. Oczywiście analityczny umysł księdza też odgrywa tu swoją rolę:).
Oprócz pomysłowych historyjek kryminalnych mamy tu więc wstawki filozoficzno-etyczne. Głównie koncentrują się one na 4 pojęciach :wiary, rozumu, zabobonu i sceptycyzmu(wg. Chestertona sprzeczności i podobieństwa między tymi pojęciami niekoniecznie przebiegają tam, gdzie nam się intuicyjnie wydaje- czesto bowiem deklarowani sceptycy, przy bezpośrednim zetknięciu się z niewytłumaczalnym, mają skłonność, aby uwierzyć w każdą... bzdurę). Na marginesie tych historii autor porusza zresztą inne "poważniejsze" zagadnienia, mnie zaciekawiły uwagi na temat buddyzmu. Z reguły są to króciutkie wstawki, bądź pojedyncze uwagi, więc nie przeszkadzają tym, którzy czytają tę książkę dla intrygi kryminalnej bądź nastroju.
Plusem są same historie kryminalne- bardzo pomysłowe i z klasą. Aż czasem chciałoby się wrócić do czasów, kiedy przestępcy mieli wystarczającą fantazję, żeby np. sfingować zmartwychwstanie księdza Browna (tyle, że nie jestem pewna, czy takie czasy kiedykolwiek były). Kolejna zaleta to niepowtarzalny klimat, taki w połowie drogi do XIX-wiecznej powieści grozy. No i jeszcze jeden plus- są to opowiadania. Nie trzeba brnąć przez całą książkę, żeby się przekonać, czy nam się podoba, można na próbę zaserwować sobie jedno, za jakiś czas kolejne, itd. Mam zresztą wrażenie, że to książka nadająca się raczej do powolnego czytania.
Co tu dużo mówić- polecam:).

czwartek, 25 listopada 2010

"Cena wody w Finistere"- Bodil Malmsten

Od dawna szukałam tej książki. Jakiś czas temu czytałam "Moje pierwsze życie" tej autorki, które bardzo mi się spodobało, "Cena wody..." znalazła się więc na mojej liście priorytetów. Udało mi się ją w końcu pożyczyć od Engi (której przy okazji bardzo dziękuję), cisnęłam więc w kąt wszystkie napoczęte lektury. I ruszyłam do ataku.
Czytałam więc sobie te przemyślenia o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi (Szwedka odnajduje swój raj utracony w Bretanii), ogrodnictwie, filozofii stojącej za dłubaniem w glebie. Tutaj trochę rozważań o niemożności napisania książki, tam wspomnienia z dzieciństwa i nieco krytyki innych książek z serii "nowe życie w obcym kraju". Surfowałam między bon motami i mniej lub bardziej błyskotliwymi porównaniami. Powoli zaczynałam przysypiać... gdy nagle - dotarłam do clou programu- dlaczego właściwie Bodil postanowiła porzucić Szwecję na rzecz Francji.
Szwecja jest zatem państwem opresyjnym, stosującym przemoc wobec obywatela, wyrażającą się we wszechobecnością call center, operatorów telefonicznych czy bezdusznością urzędników (ok, jestem w stanie uwierzyć, że na francuskiej wsi zabitej dechami jest mniej bezdusznie, jak również rozumiem przewagę wsi francuskiej nad szwedzką- jest tam po prostu cieplej). Nie "o take Szwecje " walczył dziadek Bodil- ideowy socjaldemokrata (nie wiem skąd to zdziwienie rozbieżnością rzeczywistości z ideałami, zwłaszcza z ideałami sprzed pół wieku;)). Wredna Szwecja nie jest już państwem opiekuńczym, nie interesuje jej los mniejszosci i wykluczonych, Bodil zatem w solidarnym proteście postanowiła wykorzystać system (wykupić mieszkanie komunalne, a następnie sprzedać je po cenie rynkowej) i z kasą szwedzkiego podatnika w garści udać się do Bretanii.
A żeby jeszcze dobitniej podkreślić swój protest, zaczęła tytułować Szwecję- "byłą ojczyzną".
Po tym tekście, powtarzanym zresztą uparcie i wielokrotnie, uznałam, że tak jak mężczyźni sa z Marsa, a kobiety z Wenus, tak ja i szwedzka Autorka również krążymy po innych orbitach i nieprędko znajdę z nią jakieś punkty wspólne. Trudno mi bylo zaangażowac sie w te afabularne rozważania, jeśli sama ich podstawa wydała mi się wątpliwa. Książkę skończyłam, ale już raczej z obowiązku.
Tak jak "Moje pierwsze życie" przeczytałam z przyjemnością, tak nie bardzo mogę się odnaleźć w roszczeniowym świecie "Finistere".

środa, 24 listopada 2010

"Czarna lista" - Aleksandra Marinina


Z kryminałami Marininy miałam do czynienia przy okazji cyklu o Anastazji Kamieńskie, tu na scenę trafia nowy bohater- Władisław Stasow. Milicjant tuż przed wcześniejszą emeryturą wraz z 8-letnią córeczką Lili, wybieraja się na urlop do czarnomorskiego kurortu, gdzie właśnie odbywa się festiwal filmowy. Zamiast podrywania lasek Stasow jest zmuszony przez okoliczności i byłą żonę do zajęcia się rozwiązaniem zagadki śmierci pretendentki do głównej nagrody. Wkrótce wśród filmowej braci trup zaczyna się ścielić gęsto, okazuje się, że kolejne ofiary figurują na tajemniczej Czarnej Liście, do której klucz ma...8 letnia Lili.
Trochę paradoksalna książka- jest zabawniejsza niż cykl o Kamieńskiej (przynajmniej dopóki babiarski styl życia Stasowa nie ustępuje przed potrzebą znalezienia nowej mamy dla swojej Lili), a jednocześnie dużo bardziej pesymistyczna. Co z tego, że bezpośrednie rozwiązanie zagadki Festiwalu Trupów jest ciekawe, przypominające nieco "Underground" Kusturicy, skoro za tym wszystkim stoi po prostu mafia, której milicja może co najwyżej podskoczyć, a uczciwi policjanci w zależności od osobistego pecha a) zdążą przejść na emeryturę b) albo giną. Polecam tę książkę.

wtorek, 23 listopada 2010

"Wszystko, o czym wiesz"- Zoë Heller


Akcja "Wszystkiego, o czym wiesz" zaczyna się na szpitalnym łóżku, przypadkiem czytałam tę książkę właśnie w takich okolicznościach. Można więc moje dalsze rozważania złożyć na karb faktu, że np. łóżko było zbyt twarde, jedzenie nie przypominało restauracyjnego a do tego trzeba było walczyć o sztućce. Przypuszczam, że gdyby nie to, że nie miałam absolutnie żadnego wyboru lektury, a czasu do zabicia aż nadto, w życiu bym jej nie skończyła.
Fabuła jest dość prosta, przez ok 170 stron bohater przewala się i nic nie robi, pozostałe 30 to retrospekcje.
Willy Mueller, jest 40-paroletnim pisarzem i pomniejszym celebrytą, słynnym z tego, że w swoim czasie (najprawdopodobniej) wymigał się od więzienia za zabicie własnej żony. Jego drugim błędem było napisanie autobiograficznej książki, po ukazaniu się której stracił na wiele lat kontakt z córkami: Sophie i młodszą Sadie. 10 lat później Sadie, w wyniku depresji poporodowej, popełnia samobójstwo, Willy w spadku dostaje jej zapiski, które zaczęła prowadzić tuż po śmierci matki. Dalsza lektura to na przemian fragmenty pamiętników, przeplatane zapisem wewnętrznego dojrzewania Willego do zrozumienia własnych błędów, ale nie oszukujmy się, dojrzewanie to zachodzi podprogowo, czytelnik ma szansę co najwyżej posurfować po niekończących opisach snucia się bohatera i drapania po głowie.
Czy Willy w końcu dorośnie i weźmie odpowiedzialność (mocno spóźnioną ) za swoje życie. Pytanie jest retoryczne, ale jeśli ktoś ma ochotę sprawdzać, to proszę pamiętać, że ostrzegałam:).
Jedyne, co podobało mi się w tej książce to pamiętnik Sadie, naprawdę przejmujący opis całkowitej samotności. Nie ratuje to jednak całości, niestety. Raczej nie polecam:).

poniedziałek, 22 listopada 2010

"Rio Anaconda" - Wojciech Cejrowski


Cały świat- nastolatki i staruszki, wykształciuchy i inteligenci- podobno wszyscy uwielbiają Cejrowskiego w wydaniu podróżniczym (jednocześnie wzdychając, że taki fascynujący człowiek ma swoje drugie wcielenie- WC- Kwadransowe).
Ponieważ trochę nie chce mi się dokonywać analizy medialnego wizerunku WC (bo do tego można chyba sprowadzić te różnice w postrzeganiu), zajmę się "Rio Anacondą".
Dla tych , którzy czytali "Gringo wśród dzikich plemion"- ta książka znacząco się od niej rożni. "Gringo.." był takim ciągiem anegdot, mniej lub bardziej "jajcarskich" czy też podrasowanych na takowe, niewiele tam zresztą było dzikich plemion, postaci przewijające się na kartach książki, to w większości poczciwi Latynosi. A chodziło tam przede wszystkim o to, żeby "zalożyć plecak i ruszać w drogę".
Co innego w Anacondzie, to już wyprawa dla zaawansowanych podróżników, którzy "kumają bazę". Cejrowski udaje się tutaj tym razem na poszukiwanie ostatnich dzikich plemion z puszczy amazońskiej, co więcej, udaje mu się takowe znaleźć. WC nie ogranicza się do szczegółów etnograficznych, usiłuje za to przeniknąć do istoty świadomości prawdziwego Indianina, a robi to poprzez osoby ...szamanów. Szamana - patałacha, który przez przedwczesną śmierć swojego mentora nie dokończył szkolenia, i teraz prowadzi swoje plemię nadrabiając inteligencją i ciekawością świata. I drugiego- prawdziwego Czarownika, taki, któremu nieobce są kontakty z duchami, telepatia czy czary. Cejrowski prowadzi nas przez kolejne aspekty indiańskiej kultury, nie unikając odniesień do innych (np azjatyckich). Ale jednocześnie nie przekracza cienkiej granicy fascynacji tym "innym światem", a zwłaszcza jego nadprzyrodzonymi aspektami. Pokazuje też, jakie są koszta i skutki uboczne szamańskiego fachu (niemałe). Ostrzega też nadmiernie nim zafascynowanych i chcących podążyć tą ścieżką:

"...wiele osób z Twojego świata zabawia się w czary.Chcą sięgnąć głębin, nie wiedząc, co czeka na dnie. Bezmyślnie kopiują nasze obrzędy (...). Człowiek nie-przeznaczony, który podda się takim praktykom, może nieświadomie otworzyć serce na Złą Moc (która jest) nieszczęściem, bólem , zgrozą, zatraceniem."

Charkterystyczne jest to, że Cejrowski nie robi rozróżnień między plemionami "zewnętrznymi" (chadzającymi w podkoszulkach i spodenkach) i tymi z głębi dżungli. Tak naprawdę różnią się oni tylko stanem świadomości zagrożeń płynących ze świata zewnętrznego. wielu etnografów oczywiście uważa inaczej, ale to dlatego, że nie próbują zrozumieć indiańskiej duszy. Ten błąd popełnił zresztą początkowo sam Cejrowski (przyznał później "patrzyłem, a nie widziałem").
Z czystym sumieniem zapraszam na te wyprawę:). Nie jest niestety tak, że "i Ty możesz zostać Indianinem", ale i ty możesz spróbować zrozumieć jego świat.

środa, 17 listopada 2010

"Zapomniani" - Faye Kellerman

Ostatnia z wykopanych spod podłogi niszowych lektur, następna na warsztacie powinna znaleźć się jakaś bardziej topowa pozycja.
Ostatnio pisałam o sagach kryminalnych w wydaniu szwedzkim (TU i TU), teraz pora na coś z amerykańskiego podwórka. "Zapomniani" jest n-tym tomem familijno- obyczajowo-kryminalnego cyklu o rodzinie Deckerów. Papa (Peter)Decker jest komisarzem policji w LA, jego żona, ortodoksyjna Żydówka Rina jest geniuszem inteligencji emocjonalnej i skarbnicą mądrości życiowych wszelkiej maści. Najstarsza córka Petera- Cindy, również jest policjantką (i ateistką). Mają jeszcze zresztą kilkoro innych dzieci (wspólnych bądź nie).
Charakterystyczną cechą cyklu jest to, że wszelkiej maści przestępstwa, które Deckerowie są zmuszeni rozwiązywać (tak, tak, nie robi tego sam Peter), mają bliższy lub dalszy związek z rodziną. Kolejną- to, że z reguły bohaterem, który jest na 1 planie jest jedna osoba (lub grupa), w kolejnych tomach ta osoba usuwa się na plan dalszy (w zapomnianych szczególna rola przypada nastoletniemu Jacobowi- synowi Riny). Dzięki temu tomów nie trzeba czytać po kolei, bo u postaci drugoplanowych niewiele się zmienia, owszem, niektórzy się starzeją, dzieci pokonują kolejne etapy edukacji, ale dla akcji to w zasadzie nieważne. w każdym razie nie jest tak jak u Läckberg, która rozwałkowuje fabułę na placek, ciągnąc w kolejnych tomach wszystkie wątki jednocześnie, przez co, jeśli zaczniesz w niewłaściwej kolejności, to tracisz przy powrocie do wcześniejszych tomów. wyjątkiem jest pewnie tom 1, gdzie Rina i Peter się poznają, ale tego, szczerze mówiąc, i tak nie czytałam.
W cyklu o Deckerach sporo miejsca zajmuje warstwa obyczajowa. Jest to żydowska rodzina patchworkowa. Rina jest ortodoksyjna, Peter jest Żydem, ale adoptowany przez typowych WASP-ów tradycji i religii judaistycznej był zmuszony uczyć się w zaawansowanym wieku. Z ich dziećmi też różnie bywa- młodsze chodzą do szkół rabinicznych, starsza Cindy za to na kolacji szabatowej czuje się jak na polu minowym. Rodzina Riny to głównie ortodoksi, natomiast Petera- zwykli Amerykanie (młodszy brat jest bodajże komandosem w Marines). Wszystko tonie trochę w lukrze politycznej poprawności, gdyż nieuniknione zderzenia kultur są łagodzone przez miłość rodzinną i takie tam, na szczęście od czasu do czasu, żeby nie było tak cukierkowo, trafia się jakiś trup w szafie.

Tyle o całym cyklu. jeśli chodzi o zapomnianych- akcja zawiązuje się w momencie, gdy 17-letni Ernesto Che Golding (dziecko nieuleczalnych lewaków, jak widać po imieniu), zostaje przyłapany na profanowaniu synagogi. Mimo, że Peterowi udaje się zdobyć zaufanie chłopaka, ten uparcie twierdzi, że nie miał żadnych wspólników, a jedyną przyczyną wandalizmu był szok wywołany informacją, że jego dziadek był w SS.
Peter nie potrafi tego udowodnić, ale cała historyjka wydaje mu się naciągana- wydaje mu się zresztą słusznie, gdyż po kilku miesiącach Ernesto zostaje zamordowany (a po nim jeszcze kilka osób). Peterowi pozostaje rozwiązać zagadkę kto i dlaczego, w czym niechętnie pomaga mu jego pasierb Jacob (przy okazji też znajomy Ernesta). Zanurzamy się z nimi w mrrroczny świat narkotyków, korupcji i deprawacji nieletnich.
Rina tymczasem rozwiązuje zagadkę historyczną- kim w zasadzie był dziadek Ernesta (tytuł zapomniani odnosi się właśnie do owego dziadka i ofiar Holocaustu, z którymi najprawdopodobniej miał kontakt w czasie wojny, tylko nie wiadomo JAKI).

Nawet lubię ten cykl i chętnie sięgam po kolejne części, mimo, że czasem wszystko za bardzo pływa w familijnym sosie. Jeśli chodzi o jakość, to nie wydaje mi się, żeby cykl Kellerman był gorszy od cyklu Läckberg, tak więc polecam:).


wtorek, 16 listopada 2010

"Legenda Pendragonów" Antal Szerb


Książka , która była dla mnie sporym zaskoczeniem, i to wielopoziomowym.
Szukałam innej pozycji tego autora podróżniczo- filozoficznego "Podróżny i światło księżyca", no ale skoro trafiła mi się na podaj.net "Legenda.." uznałam, że nie będę wybrzydzać i ją sobie zamówiłam. Po otwarciu koperty przeżyłam kolejne zaskoczenie- książka okazała częścią Czytelnikowskiej serii z Jamnikiem (kryminalnej) w dodatku na okładce zostały pozamieszczane dyskretne piktogramy z bronią palną.
Czyli kryminał. Tyle, że w toku akcji z trudem można się doszukać jakiegoś trupa, jeśli już, to dość nieświeżego, bo kilkusetletniego.
Czym więc jest ta książka? Prekursorem nurtu, w którym można umieścić Zafona, Dana Browna, czy nawet Eco (tudzież wielu innych autorów, nie przytaczam, bo nie czytałam). Mamy tu stary zamek, rodzinną legendę, spisek, różokrzyżowców, jeźdźca bez głowy, stare manuskrypty, biblioteki, alchemię, znajdzie się nawet zombie. A do tego jeszcze ciekawa galeria bohaterów: węgierski doktor filozofii i macho dla ubogich w jednym, czyli Janos Batky, rodzina Pendragonów, będąca inteligentnym przeglądem wszystkich możliwych stereotypów na temat brytyjskich arystokratów, niemiecka(niemiecki?) babochłop Lena Kretsch, irlandzki cwaniaczek Malone a do tego pewna mrrrroczna Femme Fatale (nie wymieniam tu zombie, bo to oddzielna kategoria bohatera).
Do tego rewelacyjne poczucie humoru, niby- brytyjskie, ale z odrobiną środkowo europejskiego szaleństwa. Cała historia początkowo przypomina nieco czeski film (nie będę jej streszczać, bo byłoby to możliwe tylko do bardzo wczesnego etapu, dalej mogłabym popsuć przyjemność rozwiązywania kolejnych zagadek), potem autor, niby saper, dezaktywuje kolejne pułapki.

Dlaczego w przeciwieństwie do książek wymienionych (i niewymienionych) przeze mnie autorów ta jest kompletnie nieznana? Pewnie dlatego, że Szerb, zmarły w '45 w obozie koncentracyjnym, ze swoją książką z 1934, ma mniejszą marketingową siłę przebicia niż żyjący autorzy. Zresztą, żeby książka z tego nurtu dobrze się sprzedała w PL, najlepiej żeby twórca miał nazwisko hiszpańskie, a nie węgierskie.
W każdym razie, gdyby ktoś wygrzebał tę pozycję na strychu/ w bibliotece to polecam, można czytać:).


*obrazek okładki pobrany z sieciowego antykwariatu.

poniedziałek, 15 listopada 2010

"Ale Klub nie przebacza" Francis Clifford


Trafiła mi się książka z gatunku jakie rzadko czytam, czyli sensacyjna, choć może lepsze byłoby określenie "sensacyjny obrazek".
Francis Clifford, to autor często wydawany w czasach schyłkowego PRL, łączący tematykę sensacyjną z rozważaniami z pogranicza etyki. Po '89, kiedy rozpoczęła się moda na "Ludlumy" w błyszczących okładkach, został zapomniany, i chyba już nawet nie jest wznawiany. Mimo to jednak warto sięgnąć po tego autora.
"Ale Klub nie przebacza" to historia dziejąca się kilkanaście lat po II wojnie światowej. Dziennikarz, Antoni Lorrimer dostaje propozycję kupna informacji na temat ukrywających się zbrodniarzy SS. "Próbką", która ma udowodnić wiary godność całego materiału są dane Ernesta Loehra, niegdyś funkcjonariusza SS w Oświęcimiu, obecnie dentysty w zapadłej gwatemalskiej dziurze.
Spotkanie dziennikarza, oprócz sensacyjnej historii w którą obaj przypadkiem zostają wplątani, zapoczątkuje serię pytań. Jak bardzo człowiek może się zmienić? Czy zasługi (Loehr jako uzdrowiciel jest szanowany a nawet kochany przez gwatemalskich górali), mogą przysłonić dawne winy i odpowiedzialność, czy jakikolwiek człowiek, który nie był w podobnej sytuacji ma prawo potępiać innego człowieka? Wreszcie- czy na jakąkolwiek zmianę i zapomnienie o przeszłości pozwolą dawni wspólnicy zbrodni- tytułowy Klub?


Wiele pytań a do tego szczypta sensacji i do tego piękna kobieta w tle. Dodatkowy plus (przynajmniej dla mnie)- książka nie jest zbyt długa. Polecam.

środa, 10 listopada 2010

"Kamieniarz"- Camilla Läckberg


"Kamieniarza"- trzeci tom cyklu kryminalnego Camilli Läckberg, czytałam niemal tuż po jej "Kaznodziei" i w zasadzie dla recenzji mogłabym zastosować metodę kopiuj-wklej. Tym razem podtytuł saga kryminalna, sugerujący duży udział wątków obyczajowych, ma jeszcze większe uzasadnienie. Życie policjantów opisane jest w takich detalach, że czytając można sobie przyswoić zupełnie nowe umiejętności - choćby usypianie niemowląt metodą szwedzkiej superniani czy sporo dowiedzieć się o zespole Aspergera, ADHD czy DAMP.
Jeśli chodzi o wątek kryminalny- pierwsza scena, odnalezienie ciała, jest IDENTYCZNIE skonstruowana jak w Kaznodziei. Na szczęście sam wątek jest inny- koncentruje się na śmierci dziecka, śledztwo koncentruje się na najbliższych osobach z jej otoczenia- sympatycznej matce, skrywającemu wiele tajemnic ojcu, babci (dla której najlepszym określeniem byłoby- kawał cholery) i ciężko choremu dziadkowi. Dodatkowo pod lupą znajdą się też skonfliktowani z rodziną sąsiedzi.
Równolegle rozwija się wątek historyczny, rozpoczynająca się 80 lat wcześniej historia pięknej i zdemoralizowanej Agnes i człowieka, który miał pecha zostać jej mężem- kamieniarza Andersa. Możemy już podejrzewać, że będzie to opowieść o międzypokoleniowym przekazywaniu wirusa nienawiści, nie wiemy tylko, kto z młodszego pokolenia został nim zainfekowany (i kto, najprawdopodobniej skrzywdził dziewczynkę).
Przyznam, że czytało mi się znacznie lepiej niż poprzedni tom, pewnie dlatego, że to w zasadzie taka zakamuflowana historia obyczajowa:).
Polecam znudzonym już nieco potokami krwi i raportami z sekcji zwłok:).

piątek, 5 listopada 2010

"Kukułka"- Antonina Kozłowska



Bałam się trochę tej książki. Niespecjalnie lubię, gdy mi się przypomina, że "nowy wspaniały świat" w bioetyce już nadszedł. Że selekcjonowanie zarodków to norma, klonowanie odbywa się niemal na skalę przemysłową, a wynajęcie matki surogatki to standard... nawet w Polsce.
Jeśli zastanawialiście sie, co popycha kobiety (bo siłą rzeczy w tej transakcji motorem są kobiety), do wejścia w taki układ, to autorka daje przekonująca odpowiedź.
W skrócie- jest to podejście "życie jest gdzie indziej" czy też "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma", i to w przypadku obydwu kontrahentek.
Mamy więc Martę, na pierwszy rzut oka "korporacyjną szczurzycę" (nie lubię tego określenia, ale w tym przypadku jakoś mocno się ono nasuwa), a tak naprawdę kobietę, która ciągle ucieka przed pustką , w pracę, w związek, próbuje też uciekać w macierzyństwo, ale czy to z powodu przebytej przed laty aborcji, czy może po prostu psychicznej blokady, robi się z tego ucieczka w kolejne starania, kuracje, w kolejne cykle nadziei i rozpaczy. Długo jednak nie zadaje sobie pytania, PO CO w zasadzie jej to dziecko.
Iwonę, surogatkę, do decyzji o zostania "zastępczym brzuchem", popycha nie tyle niedostatek, choć balansuje na granicy biedy, ile poczucie gorszości, przekonanie, że gdyby nie seria niefortunnych zdarzeń byłaby w tej chwili materialnie zabezpieczona, a co za tym idzie- szczęśliwsza.
Mąż Marty- Filip, wydaje się w tej rodzinie mniej ważny, niż wszystkie potencjalne i utracone dzieci. Co w swoim czasie straszliwie się na jej losach odbije.
Oglądamy od wewnątrz świat, w którym na szczęście nie każdy musi uczestniczyć- coraz bardziej upokarzających starań o dziecko, poronieć, zakończonych w końcu decyzją o wynajęciu surogatki, która dokonanymi spustoszeniami przewyższy dotychczasowe złe doświadczenia bohaterów. I choć sytuacja w końcu ułoży się optymalnie dla wszystkich bohaterów, a zwłaszcza dla nowonarodzonej Maleńkiej, to jednak skutki, właśnie dla tej ostatniej, będą trwać całe życie.
Czy było dla Marty i Filipa jakieś inne wyjście? takie, które nikogo by przy okazji nie skrzywdziło? Odpowiedź w zakończeniu książki:).
Bardzo podobało mi się chropowate i niepolukrowane przedstawienie trudnego tematu. Dziękuję również za otwarcie oczu na niedostrzegany przeze mnie dotychczas aspekt rzeczywistości (bo jak rozumiem, to że w najlepsze działają sobie np. agencje kojarzące bezdzietne pary z surogatkami, nie jest fikcją literacką).

Absolutnie godna polecenia książka. Z przyjemnością obserwuję ewolucję Autorki. Jej pierwsza książka (Trzy połówki jabłka) średnio mi się podobała, druga (Czerwony rower) to doskonała historia o dojrzewaniu w scenerii lat 80, teraz autorka zaserwowała nam , przy okazji obyczajowej historii, rzecz o upadku wspólczesnej cywilizacji. No dobrze, to pewnie porównanie z nieco zbyt grubej rury.:)
W każdym razie czekam z niecierpliwością na kolejną jej książkę.
Acha- jeśli jeszcze ktoś nie zna, TU link do bloga Autorki.

czwartek, 4 listopada 2010

"Cesarskie cięcie"- Chris Bohjalian


Dobra położna to prawdziwy skarb. Taka , która pomoże przyjść dziecku na świat nie tylko bez intewencji chirurgicznej, ale i farmakologicznej, to w ogóle rzadkość, jakiej tylko ze świecą można szukać.
Taką położną była Sybil Danforth- ekspertka od porodów domowych. W momencie, gdy ją poznajemy jest rok 1981, Sybil zdążyła pomóc przyjść na świat w ten sposób ponad 500-tce dzieci ze stanu Vermont. Wprawdzie nieżyczliwi jej plotkują , że znieczula pacjentki za pomocą jointów, ale i tak ustawiają się do niej kolejki pacjentek. Powodem jest to, że Sybil traktuje swoją pracę jak prawdziwe powołanie.
Kolejną pacjentką ma być Charlotte Bedford. Poród jednak niespodziewanie przybiera zły obrót, a próby dotarcia do szpitala lub wezwania pomocy zostają sparaliżowane przez niespodziewany atak vermonckiej zimy (nie były to jeszcze czasy komórek).
W efekcie Sybil "traci" matkę, choć udaje jej sie uratować dziecko.
W wyniku donosu swojej asystentki Sybil staje na ławie oskarżonych za nieumyślne zabójstwo i uprawianie zawodu związanego z medycyną bez licencji.
Co faktycznie zdarzyło się owej felernej marcowej nocy. Czy Sybil popełniła błąd w ocenie sytuacji, czy też świadomie wybrała życie dziecka, poświęcając matkę? Czy Charlotte cierpiała na jakąś chorobę, która mogla wpłynąć na przebieg porodu?
Rozpoczyna się proces sądowy, na którego przebieg w znacznym stopniu wpłynie córka Sybil - 14-letni wścibska Connie, która zaangażuje się o wiele bardziej niż powinien to zrobić członek rodziny oskarżonej.
Największą karę Sybil ponosi jednak od razu, bez względu na wyrok sądu i formalne zakazy nie może bowiem wykonywać swojego zawodu, gdyż utraciła zaufanie swojej społeczności.
Książka przypomina nieco amerykańskie filmy wyświetlane o 20-stej, np z cyklu "Prawdziwa historia", czy też może "Urzekła mnie twoja historia". Przyzwoite, aczkolwiek niespecjalnie porywające. Mimo to, gdyby ktoś natrafił na tę pozycję można bez strachu wziąć ją do ręki, aczkolwiek nie radzę, żeby specjalnie jej szukać.
Nie polecam jej jednak tym, którzy (które), swój pierwszy poród mają dopiero przed sobą. Można nabawić się fobii lub rozwinąć już istniejącą:). Nie jest to również książka dla facetów, chyba, że mamy do czynienia z weteranami porodów rodzinnych.:)

P.S. Zdębiałam, jak zobaczyłam tytuł wersji polskiej (w oryginale Midwives, czyli Położne lub Akuszerki), który sam w sobie jest spoilerem. Mogłam nieco inaczej zredagować notkę, ale już w tej chwili po zawodach:).

środa, 3 listopada 2010

"Zapomniany ogród"- Kate Morton


"Zapomniany ogród" to podróż przez cały wiek 20 wraz z kilkoma kobietami z jednej rodziny.
Cala historia zaczyna się w 1913, gdy Hugh Andrews, stróż portowy znajduje osamotnioną 4 - letnią dziewczynkę, która twierdzi, że sama przebyła drogę z Anglii do Australii.
Razem z żoną przygarniają małą, ale nie udaje im się dowiedzieć niczego o jej przeszłości, poza wzmiankami o tajemniczej Pisarce. Zagadki nie wyjaśnia również walizka, którą dziewczynka (nazwana przez jej nową rodzinę Nell), jako, że zawiera głównie zabawki i książkę z obrazkami.
Po 21 urodzinach Nell jej przybrany ojciec zdradza jej fakt, że jest adoptowana, co nieodwracalnie wykoleja jej życie. Na spotkanie ze swoją przeszłością Nell wyrusza jednak dopiero po śmierci Hugh, w 1975. Tropy wiodą do Kornwalii.
Nie dane jest jej jednak dokończyć swojej misji. Zadanie rozwiązania rodzinnej zagadki dziedziczy jej wnuczka Cassandra, i o dziwo, mimo, że zabiera się za to w 90 lat po wydarzeniach, udaje jej się dotrzeć do prawdy. Kluczem do niej okazuje się książka z bajkami Nell.
Ciekawa historia o skomplikowanych relacjach rodzinnych, o przyjaźni i poświęceniu. Bardzo sprawnie napisana historia, w której nic się nie pruje i nie sypie, do tego liczne nawiązania do czasów wiktoriańskich i ciekawie oddana tychże czasów atmosfera. Skojarzenia tytułu z "Tajemniczym ogrodem " nie są przypadkowe, gdyż jako drugoplanowa postać pojawia się sama Frances Hodgson Burnett.
Polecam to doskonałe czytadło zwłaszcza miłośnikom rozwiązywania zagadek i fanom wiktoriańskich klimatów.

poniedziałek, 1 listopada 2010

"Mistrzyni sztuki śmierci"- Ariana Franklin


W znanym wszystkim uniwersyteckim mieście Cambridge zaczynają ginąć dzieci w wieku wczesnoszkolnym odnajdując się dopiero jako szkielety bądź zwłoki w stanie rozkładu. tropem seryjnego mordercy rusza Adelia- detektyw i patolog w jednym.
Czy po przeczytaniu opisu podejrzewacie, ze to historia, jaką czytaliście już milion razy? Niesłusznie. Co bowiem się stanie, jeśli taką historię umieści się w 12 wieku?
Zaczynają znikać dzieci, zazwyczaj niższego stanu, więc nikt się tym nie przejmuje, poza oczywiście ich rodzinami. Zagrożenie sprawia, że ktoś rozpuszcza plotkę, że sprawcami Żydzi. Niebawem domniemany sprawca padnie ofiarą samosądu, jego rodacy znajdą schronienie na zamku. Śmiercią dzieci i złapaniem ich zabójcy władze zaczynają interesować się dopiero wtedy, gdy król zauważa w swoim skarbcu znaczący ubytek podatków z hrabstwa Cambridge. Dopiero wówczas decyduje się zatrudnić słynnego w całej Europie śledczego- Szymona z Neapolu, który ma przybyć z "mistrzem sztuki śmierci"- czyli patologiem. Traf chce, że kandydatem, wydelegowanym przez Szkołę Medyków z Salerno (jedynym miejscem kształcącym takich specjalistów), okazuje się młoda kobieta -Adelia.
Oprócz ciężkiego zadania wytropienia mordercy Adelia i Szymon muszą również poruszać się sprawnie w meandrach różnic kulturalnych. W 12- wiecznej Anglii kobieta medyk była zjawiskiem równie częstym jak jednorożec.
Całość napisana jest sprawnie i z humorem (choć przyznam, że na początku musiałam się skoncentrować w natłoku postaci- na szczęście wszystkie są wprowadzone na początku książki). Jak na historię z seryjnym mordercą w tle książka jest też stosunkowo mało brutalna, na szczęście jako wabik posłużył tym razem kostium historyczny, a nie wymyślanie kolejnych okropieństw.
Polecam miłośnikom gatunku:).