środa, 29 czerwca 2011

"Kartka miłości" - Emil Zola


Zacofany w lekturze miał rację- do Zoli nie należy podchodzić z doskoku i czytać po łebkach. Ja niestety właśnie w ten sposób go potraktowałam. Czytałam w kolejności początek-koniec-środek, w dodatku przez jakieś 2 miesiące. Trudno w ten sposób docenić talent narracyjny i rozkoszować się każdym zdaniem (choć talent Zoli nie pozwala tego uniknąć).
Jest to historia nietypowego trójkąta. Helena, młoda wdowa, zakochuje się w lekarzu swojej 11-letniej córki. To, że jest żonaty i dzieciaty nie stanowi tu problemu. Problemem jest monstrualna zazdrość dziecka, objawiająca się natychmiast całym zespołem chorób psychosomatycznych, która nie tylko utrudnia rozwój tego związku, ale także jakichkolwiek związków matki z mężczyznami. Helena początkowo lawiruje między dwoma, w sumie biologicznymi imperatywami - namiętnością i instynktem macierzyńskim. W końcu jednak możliwości manewru się kończą i helena zaczyna się buntować... Z jakim efektem - dowiecie się z lektury.
Tym razem Zola nie penetruje życia dołów społecznych, a życie towarzyskie i uczuciowe warstwy mieszczańskiej. Ponieważ nie musi w tym przypadku udzielać się społecznie, skupia się po prostu na opisie dramatu rodzinnego. Z dobrym skutkiem.
Chętnie sięgnę po inne książki tego autora, tylko tym razem postaram się go nie upychać między innymi lekturami.

wtorek, 28 czerwca 2011

"Czercza Mogiła" - J.I.Kraszewski


Nie wiem dlaczego, ale sięgając po "Czerczą Mogiłę" spodziewałam się powieści z czasów Powstania Styczniowego. Zupełnie niesłusznie.
Ta historia sąsiedzkiego konfliktu o miedzę, która niepostrzeżenie przeradza się w powieść detektywistyczną, przypomina mocno mickiewiczowskie ballady, to opowieść podobno prawdziwa, przefiltrowana przez ludową legendę.
Z przykrością stwierdzam, że to jedna z tych książek JIK, która nie przetrwała próby czasu, w znacznej mierze przez swoje powinowactwo z ludowymi legendami.
Największą wadą była dla mnie psychologia postaci. Zachowanie jednostki jest w dużej mierze uwarunkowane jej...pochodzeniem. Szlachcic, mimo drobnych wad jak np. pijaństwo, jest z definicji człowiekiem przyzwoitym. Po człowieku, który sfałszował swoje szlacheckie papiery, należy natomiast z definicji spodziewać się wszystkiego najgorszego.
Fabuła - powiedzieć o tej historii, że jest okrutna, to jakby nic nie powiedzieć. Musiała powstać w głowach ludzi, którzy w dzieciństwie karmili się jeszcze mocniejszymi opowieściami, niż ta o Babie Jadze. Rozumiem, że miała być to opowiastka umoralniająca, ale jest ona odbiciem moralności tak surowej i mentalności tak ograniczonej licznymi tabu, że w tej chwili jest ona niemal niezrozumiała.
To po prostu echo kultury, która odeszła, i czasów, które minęły.
Zresztą z takiej perspektywy pisał ją Kraszewski. Akcja rozgrywa się bowiem jeszcze w Polsce przedrozbiorowej (książka powstała w latach 50-tych XIX wieku), a poprzedza ją długi, kilkunastostronicowy wstęp o charakterze nostalgiczno-krajoznawczym.
Problem polega na tym, że minęło kolejne 160 lat, a opisywana przez pisarza kultura stałą się z dzisiejszej perspektywy niemal tak odległa jak kultura Sumerów. I równie martwa.
Plusy tej lektury (gdyż są jakieś plusy!)- dobrze się czyta (pomijając wstęp, przy którym zamykały mi się oczy). Ciekawa była dla mnie również tematyka tabu związanymi ze śmiercią. To, że śmierć (lub nadchodząca śmierć) uruchamiała w społeczności rytuały, ułatwiające rodzinie przejście przez ten trudny czas, nie było dla mnie żadną nowością. Natomiast powaliła mnie siła tabu związana z "nienaruszaniem spokoju zmarłych". Udział w ekshumacji zwłok groził wówczas klątwą do szóstego pokolenia.
Polecam fanom kulturoznawstwa (XIX wieczna kultura chłopska niesie ze sobą spory ładunek egzotyki). Mogą się nią róznież zainteresować Ci, którzy trafią na wakacje do ośrodka w oldskulowym stylu, takiego z biblioteką wyposażoną wyłącznie w JIK-a, Sieroszewskiego, czy Dygasińskiego. W przypadku niewielkiego wyboru gwarantuję, ze przynajmniej "Czercza Mogiła" da się przeczytać.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

"Pamiętnik Panicza"- J.I.Kraszewski



Tytułowy Panicz - hrabia Adaś, to starszy brat znanej już nam Serafiny. Wychowany przez arystokratyczną i snobistyczną matkę miłośnik wszystkiego co angielskie (ze szczególnym uwzględnieniem wyścigów konnych, puchatych ręczników i... angielskiej choroby, czyli spleenu, zwanego przez prosty lud nudą), namiętnie nienawidzi wszystkiego co polskie. Z pogardą wyraża się o wąsatych szlagunach (ubranych w kontusze szlachcicach), nawet, jeśli łączą go z nimi więzy krwi. Polska literatura powoduje u niego mdłości (zresztą - dużo sprawniej posługuje się francuskim), a patriotyzm- konwulsje. Do mrzonek o niepodległości podchodzi z obrzydzeniem, zresztą za swoją stolicę uważa wcale nie galicyjski Kraków i Lwów, a Wiedeń.
Wiele lat spędził za granicą na pobieraniu nauk, a to, że nie udało mu się na żadnej uczelni zdobyć dyplomu, przypisać należy zgubnemu wpływowi niejakiej Lili - brukselskiej kokietki, koniom i kartom- nieodłącznym towarzyszom człowieka dobrego smaku i wysokiej kultury, a także prostemu faktowi, znanemu każdemu studentowi- doba ma tylko 24 godziny, kiedy tu jeszcze się uczyć?
Słodkie byłoby życie nadobnego Adasia, gdyby nie pani matka, która zaniepokojona pustkami w skarbcu, postanawia odwołać swojego jedynaka z zagranicy i wysłać go do Lwowa, w celu skoligacenia z jakąś posażną panną.
Hrabia Adaś instaluje się zatem w najlepszym w mieście Hotelu George (dla człowieka tak bywałego w świecie hotel ten jest jednak nędzną norą), rozpoczyna serię wizyt zapoznawczych, nawiązuje znajomości z innymi dandysami, a nade wszystko - zaczyna prowadzenie pamiętnika.
Z niego dowiadujemy się o kolejnych projektach matrymonialnych. Egzotyczna milionerka Aria, wstrętnie patriotyczna Wanda, żywa, świetnie wykształcona Julia... która z nich stanie się panią Adamową? A może zdystansuje je wszystkie jedyna budząca uczucia w sercu (bądź w innej części ciała) dobrze urodzona choć nieposażna Emilia- wdowa i femme fatale w jednym? A może Kraszewski, mistrz zakręconej fabuły, rozwiąże sprawę jeszcze inaczej?

Myślę, że "Pamiętnik..." jest jedną z tych książek, które wytrzymały upływa czasu, choć 140 lat, jakie minęło od jej powstania, nieco poprzesuwało akcenty. Niegdyś była to złośliwa i inteligentna satyra na klasy próżniacze. Od tego czasu jednak wiele się zmieniło, postawy czysto konsumpcyjne zyskały społeczną akceptację (nawet ekonomiści podkreślają, że aby gospodarka funkcjonowała, ludzie muszą wydawać:)). Hrabia Adaś doczekał się wielu współczesnych odpowiedników - choćby w postaci złotej młodzieży z Beverly Hills 90210 (młodszych czytelników proszę o jeszcze bardziej współczesne przykłady:)). Jego obyczajowe perypetie jako żywo przypominają Bridget Jones (któż nie pamięta jej miotania się między Danielem a Markiem Darcym). Słowem - Kraszewskiemu udało się wstrzelić w pewien trend literatury popularnej, który nie stracił na aktualności. A jednocześnie rzecz ma nieosiągalne obecnie walory językowe i artystyczne:).
"Pamiętnik..." podobał mi się odrobinę mniej niż "Serafina", ale wina w tym wyłącznie doboru głównego bohatera. Obydwie książki prezentują dwa antytypy ludzkich zachowań. W przypadku kobiet potępiona była postawa aktywna, która obecnie znajduje uznanie w oczach świata, i która jest atutem Serafiny. Adaś natomiast to typowy mężczyzna metroseksualny. Przyznajmy szczerze - kogo kręcą tacy faceci, poza akcjonariuszami koncernów sprzedających im żele, toniki i zestawy do sushi? Nic dziwnego, że i mnie jego osobowość nie zwaliła z nóg, choć przyznam, że portret celny i nieźle uchwycony:). A opis świata widziany jego oczyma - bezcenny:).
Jest możliwe, że książka inspirowała gigantów polskiej myśli narodowo-wyzwoleńczej. Oto cytat z Romana Dmowskiego, które aż prosiłoby się wrzucić do posłowia książki:
"Polacy nie znają nawet połowy tych zabiegów, trosk i wysiłków co życie przeciętnego Francuza, Anglika lub Niemca (...) Gdy dla nas potrzeba czynu jeszcze dziś jest smutną koniecznością, dla innych czyn jest warunkiem szczęścia" [1]. Niestety, to celny komentarz do wybiórczego kosmopolityzmu hrabiego Adasia. Podobnie jak Kraszewski, Dmowski krytycznie ocenia także próżniacze wychowania , którego produktem był nasz bohater.
Wydaje się, że nie czytali za to tej książki polscy socjaliści. Klasa próżniacza w niej przedstawiona w niej wydaje sie tak bezpłodna (być może także pod czysto biologicznym względem), że zamiast planowania rewolucji, wystarczyło spokojnie poczekać na jej wymarcie:).

Acha- żeby nie było, ze tylko zachwycam się JIK-iem - niebawem miażdżąca recenzja "Czerczej Mogiły":).


[1] Myśli nowoczesnego Polaka, R. Dmowski, cytat za: "Bierność dawniej i dziś", P. Zyzak, Nowe Państwo 4/2011, s. 55

W poszukiwaniu króla. Opowieść o Inklingach – David C. Downing


Oceniacie książki po okładce? Sugerujecie się opisami wydawców? Czego spodziewacie się zatem patrząc na okładkę "W poszukiwaniu króla"? Powiem szczerze, że ja spodziewałam się opowieści w stylu fantasy, skierowanej raczej dla młodszego czytelnika. Dołożyły się do tego wzmianki o Tolkienie i C.S. Lewisie oraz fakt, że autor jest znany na polskim rynku przede wszystkim z analizy cyklu o Narnii tego ostatniego ("Wyprawa wgłąb szafy").
Informacja z tyłu okładki (z którą można zapoznać się na stronie wydawnictwa), sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z thrillerem erudycyjnym (moja znajomość tego nurtu ogranicza się do świetnego "Wahadła Focault" Umberto Eco, choć zazwyczaj przywołuje się w tym kontekście nazwisko Dana Browna) i jest w tym opisie sporo racji, chociaż nie wyczerpuje to wszystkich tematów poruszonych w książce.
Po przeczytaniu książki stwierdzam, że najbliżej tej historii do... Agathy Christie, ale nie tej z cyklu o Herculesie Poirot, ale o Tommym i Tuppence. Uderzające było dla mnie podobieństwo scenerii (wojenna Anglia), bohaterów (para różniących się charakterem młodych ludzi - Laura i Tom) jak i schematu fabularnego (walka z "tajemniczym przeciwnikiem", za którym stoi hitlerowskie imperium zła).
"W poszukiwaniu króla" nie jest jednak pozycją czysto rozrywkową. Od wszystkich swoich literackich krewnych i znajomych z półki z literaturą popularną, odróżnia ją troska autora, aby przekazać czytelnikowi coś więcej.
Po pierwsze, jest to solidna dawka informacji. David C. Downing postanowił wykorzystać swoją wiedzę, i bohaterami książki uczynił także postaci autentyczne - grupę Inklingów - związanych z Oksfordem intelektualistów. Spoiwem tej grupy były związki z chrześcijaństwem, a najbardziej znanymi przedstawicielami- wspomniani już Tolkien oraz C. Lewis. Ich pojawienie się w książce stwarza możliwość prezentacji ich poglądów (autor wykonał zresztą benedyktyńską pracę, większość charakterystycznych zdań pochodzi z ich pism lub korespondencji). Za pośrednictwem tych bohaterów (którzy w książce są mentorami pary detektywów) otrzymujemy także spory zastrzyk wiedzy na temat legend arturiańskich, relikwi (Świętego Graaala i Włóczni Przeznaczenia), brytyjskich zabytków średniowiecznych, jak i samych dziejów Anglii. Poznamy także kulisy powstania ich sztandarowych dzieł z gatunku fantasy.
Drugim ważnym tematem jest kwestia poszukiwań duchowych. Autor w skrótowy sposób prezentuje tu intelektualną drogę do nawrócenia. Dla mnie było to o tyle cenne, że nie byłam w stanie przebić się przez książkę Chestertona na ten temat ("Ortodoksja"), tym bardziej przypadła mi do gustu zbeletryzowana prezentacja tematu u pana Downinga.
Wisienką na torcie jest tzw. klimat - prowincjonalna Anglia, omszałe mury, średniowieczne opactwa, puby, tradycyjne pensjonaty bed&breakfast no i skarbnica wiedzy wszelakiej- czyli Oksford. Mamy szansę na zafundowanie sobie wycieczki palcem po mapie:).
"W poszukiwaniu króla" to książka moim zdaniem wyjątkowa - jednocześnie rozrywkowa (choć raczej stonowana w charakterze), a do tego przemycająca sporo ciekawych treści:). Moim zdaniem warto zabrać ją ze sobą na wakacje, zwłaszcza, jeśli mamy szansę spędzić je w spokojnym otoczeniu (niekoniecznie angielskiej prowincji).

Egzemplarz recenzyjny od wydawnictwa EsPe. Serdecznie dziękuję za udostępnienie.

środa, 8 czerwca 2011

Losowanie


Szanowni Uczestnicy Wygrywajki. Maszyna losująca, jak zawsze ta sama, wybrała szczęśliwy numerek, a jest nim nr 5, czyli Agnes.
Strasznie mi przykro, że nie padło na którąś z wytrwałych uczestniczek zabawy. Ale wbrew pozorom - takie wytrwałe "gonienie króliczka" jest bardzo w stylu tej bajki. Ostatecznie samemu Edwardowi powrót do domu zajął jakieś 20 lat.
Moje wrażenia- warto, żeby czasem dorosły przeczytał taką historię. Gwarantowane wzruszenia.
Jeszcze mocniejsze wrażenie sprawiła ona na dzieciach, choć obawiałam się, że mogą być jeszcze za małe na tę historię. Była to jakaś odskocznia od miałkich historii, jakie króluja we wspólczesnych dziecięcych biblioteczkach.
Efekt jest taki, że muszę poszukać własnego egzemplarza, na pewno będziemy do tej książki wracać.
Agnes proszę o kontakt, a sama lecę kończyć wyrób rękodzielniczy, jaki zostanie dołączony do paczki.

wtorek, 7 czerwca 2011

Projekt "Kraszewski"


Od jakiegoś czasu na blogach i serwisach książkowych rozkręca się moda na czytanie klasyki. Muszę przyznać, że sama tej modzie uległam i z przyjemnością nadrabiam lekturowe zaległości. Są jednak klasycy równi i równiejsi. Bezapelacyjnie największą popularnością cieszą się Rosjanie. Czasem sięga się po Anglików (to pewnie zasługa wszelkiej maści rankingów klasyki, zestawianych zazwyczaj przez anglojęzyczne instytucje) bądź Francuzów. Z Polaków prym wiodą Sienkiewicz i Prus.
A Kraszewski? Ma opinię wtórnego nudziarza. Trudno powiedzieć czy zasłużoną, gdyż tak naprawdę... nikt go nie czyta.
Pomysł oddzielnego bloga poświęconego twórczości Józefa Ignacego Kraszewskiego powstał, gdy kilka osób spróbowało jednak zmierzyć się z jego powieściami. Okazało się, że Kraszewskiego da się czytać, co więcej, ta lektura dostarcza sporo satysfakcji.
Przy bliższym przyjrzeniu okazuje się zresztą, że wtórność tego pisarza jest mitem - to właśnie inni polscy pozytywiści bez żenady wykorzystywali jego pomysły!

Pozostał jednak problem braku informacji na temat książek JIK. Większość wydań pochodzi z czasów, gdy nie umieszczano notek na okładkach. Brakuje informacji w internecie. Odpowiedzią ma być właśnie ten blog. Zamierzamy się dzielić wrażeniami z lektur, zarówno tych aktualnych, jak i sprzed lat. Sprawdzimy, które książki wciąż warto czytać:).

Nie jest to typowe wyzwanie - każda przeczytana i opisana książka JIK, zwłaszcza taka, o której nie ma wiele informacji jest cenna. Można również wklejać starsze teksty własnego autorstwa. Projekt nie ma również ograniczeń czasowych.

Spróbujmy wspólnie przełamać krzywdzący stereotyp, że Kraszewski jest nudny i nie warto go czytać.
Zapraszam do dołączenia do projektu.
Link TUTAJ.

żródło zdjęcia

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Tupcio Chrupcio, nu pagadi!


Wszyscy kochaja Tupcia Chrupcia, zwłaszcza dzieci. Kolejne tomy nadciągają stadami przy okazji urodzin i świąt. Towarzyszą wyprawom do lekarza, wieczornemu usypianiu i podróżom. Ostatnio jednak zaczęłam patrzeć podejrzliwie i dyskretnie przesuwać "Tupcie" na wyższe półki. Dlaczego?
Otóż Tupcio Chrupcio teoretycznie jest grzeczną myszką. Dziwnym jednak trafem trudno dojść do takiego wniosku czytając książeczki o nim. A to ma zły dzień, a to nie chce myć zębów, a to pluje zupką. W tym szaleństwie jest jednak metoda- książeczki maja oswajać trudne momenty w życiu malucha.
Jak wygląda to jednak w praktyce?
"Dzieci, posprzątajcie zabawki!"
Odpowiedź (ewidentnie inspirowana "Tupcio Chrupcio kaprysi"): "Lubimy mieć bałagan, wtedy mamy wszystkie zabawki blisko"
"Nie lubię marchewki, ma brzydki kolor!" ("Tupcio Chrupcio- nie chcę jeść")
Pierwszą stronę "Tupcia Chrupcia. Dbam o zęby", która była naszpikowana ryzykonymi stwierdzeniami na temat szpinaku, brokułów, i innych "obrzydliwych warzyw" postanowiłam ocenzurować. Miłość do literatury ma swoje granice- wolę nie wysłuchiwać takich cytatów przy kolejnym obiedzie.
Książeczki "tupciopodobne" niby to mają pomagać dziecku oswajać otaczający go świat. Zastanawiam się jednak, czy tak naprawdę ich podstawową funkcją nie jest oswajanie rodziców z zachowaniami dzieci, a także z... własnymi reakcjami.
Mama Tupcia Chrupcia ostatecznie, mimo, że powierzchownie chwalona jak ta, która świetnie, permanentnie traci cierpliwość, ulega szantażom... Szczytem wszystkiego było dla mnie zostawienie zbuntowanego dziecka samego w parku (w "Tupcio Chrupcio kaprysi").
Wygląda więc, że mamy książeczki, które wzmacniają zarówno negatywne zachowania dzieci (a nawet uczą je nowych), jak i rodziców. Nie chcę krytykować tej serii, ale zanim wzbogacicie taką książeczką swoją biblioteczkę, najpierw chociaż ją przejrzyjcie (mają na tyle niedużo tekstu, że da się je nawet przeczytać przed zakupem). Żeby potem się nie okazało, że wyedukowane na Tupciu dziecko uzna, że robienie scen jest fajne, mycie zębów to strata czasu, a szpinak to trucizna.

piątek, 3 czerwca 2011

17. Podróż Edwarda - wygrywajka

Zupełnym przypadkiem wzięłam udział w niezwykłej akcji blogowej. Dzisiaj przyszła do mnie pocztą książka "Cudowna podróż Edwarda Tulana" Kate DiCamillo, co zaskakujące- jestem szesnastą osobą w łańcuszku. Jeśli chcesz, Ty możesz być następną.
Treść książki zresztą zaskakująco łączy się z zasadami wygrywajki, traktuje ona bowiem o losach zaginionej zabawki, która przeszła przez wiele rąk kolejnych właścicieli. Na razie sama przeczytałam pół, mogę powiedzieć tylko tyle, że jest mocno andersenowska w klimacie.

Oto zasady wygrywajki:

1) proszę zostawić komentarz pod tym postem do 7 czerwca 2011 (losowanie 8 czerwca)
2) umieścić informację o zabawie wraz z podlinkowanym zdjęciem na swoim blogu (w zabawie biorą udział tylko osoby posiadające blog)
3) czekać na losowanie, a potem na przesyłkę
4) przeczytać książkę w ciągu 10 dni
5) zorganizować u siebie następną "wygrywajkę" (nr 18) na takich samych zasadach
6) wpisać się do książki
7) dodać do książki jakąś niespodziankę dla zwycięzcy :)

A oto zawartość paczki, która przyszła do mnie od Magdy z bloga Ogród książek Mad. Brakuje tu cześci spożywczej, która została skonsumowana przez dzieci (ok, i mnie też) od razu po wyjściu z poczty (niestety, należała się jakas nagroda za półgodzinne oczekiwanie).
A teraz zbierajcie szczęki z podłogi:).




Otóż Magda, jako Edwardowe wiano, dorzuciła 3 (!) komplety ręcznie robionych kolczyków i koralikową bransoletkę. Niestety, nie udało mi się zrobić sensownych zbliżeń (funkcja makro od rzadkiego używania najwyraźniej zardzewiała), zapraszam zatem na bloga biżuteryjnego autorki.
No i serdecznie dziękuję!!!

No ale teraz mam problem, jak kompletnie nie skompromitować się przy mojej paczce. O moich doświadczeniach z pracami ręcznymi juz kiedyś pisałam:).

W każdym razie - dołożę wszelkich starań, zapraszam do zapisywania się do wygrywajki!

środa, 1 czerwca 2011

Targowisko różności

Upały sprzyjają rozleniwieniu, dlatego dziś znowu będzie notka hurtowa.

Wszyscy już pewnie czytali "Ex libris" Anne Fadiman- zbiór jednocześnie erudycyjnych i zabawnych esejów o książkach. Jeśli ktoś nie czytał - pora wciągnąć tę pozycję na swoja listę (do kupienia bądź wypożyczenia). Jak mawiają w reklamach- satysfakcja gwarantowania.
Jednocześnie zapraszam do zrobienia sobie testu, który przy okazji omawiania tej książki zestawiła na swoim blogu Książkowiec.







Jeśli natomiast macie na jakiejkolwiek swojej liście "Ciało obce" Rafała Ziemkiewicza, radzę zastanowić się nad usunięciem stamtąd tej pozycji. Jest to niby powieść współczesna. Bohater rozlicza się z nieudanym małżeństwem, donosicielską przeszłością ojca i ciemnymi stronami III RP. Ponieważ taka fabuła na kilometr wieje nudą, autor postanowił ją uatrakcyjnić, umieszczając mniej więcej na co trzeciej stronie tzw. "momenty". Niestety nie pasuje tu żadne inne słowo, gdyż są one tak wysublimowane i finezyjnie podane jak młocka cepem, w dodatku mają średni związek z resztą treści.
Zażenowana odłożyłam książkę w połowie. Wiem, że nie sięgnę już po najnowszą pozycję Ziemkiewicza - "Zgred", gdyż oprócz publicystyki umieścił w niej sporą dozę "brutalnie szczerych wyznań osobistych". Ja tam już żadnych takich wyznań w jego wykonaniu nie chcę, zraziłam się.

Acha - jeśli ktoś ma ochotę na spotkanie z "ciemnymi stronami III RP" w lepszym wykonaniu, to polecam raczej "Uwikłanie" Miłoszewskiego, które w dodatku zostało właśnie sfilmowane. Swoją drogą- mam nadzieję, że nikt nie sfilmuje "Ciała obcego", przynajmniej nie za mojego życia. Byłoby to ciężkie przeżycie zarówno dla filmowców jak i dla widzów.


Najlepsze na koniec: "Kobieta Wojownik" Maxine Hong Kingston- kolejne odkrycie z serii KIK.
Czy uważacie, że fajnie jest być dzieckiem dwujęzycznym (a jeszcze lepiej trójjęzycznym), wychowywać się w rodzinie emigrantów i poznawać co najmniej dwie kultury jednocześnie? Może i tak, jeśli są to kultury względnie do siebie zbliżone. Jeśli natomiast jest się córką chińskich wieśniaków wychowywaną w Kaliforni, ciśnienie , któremu jest się poddawanym może okazać się ponad siły, zwłaszcza, że zupełnie inne wartości promuje szkoła i otaczający świat.
"...wiedziałam, że muszę dokonać czegoś wielkiego i wspaniałego, bo inaczej rodzice sprzedadzą mnie po powrocie do Chin. W Chinach było wiadomo, co robić z córkami, które za dużo jedzą i przysparzają kłopotów. Samymi piątkami nikt się nie wyżywił."...
"Z dziewczynki nie ma żadnego pożytku, lepiej hodować gęsi"...
"Karmić dziewczynki to jakby karmić wróble".[1]
"Kobieta wojownik" daje nam wgląd w chińską mentalność (choćby zakorzeniony w niej antyfeminizm), obyczaje (np. zupełnie inne, niż amerykańskie podejście do wychowywania dzieci), mitologię (wiele tu niesamowitych bajek, których autorka wysłuchiwała w dzieciństwie), emigracyjne dylematy (nie tylko najmłodsze pokolenie miało problemy). A nie wyczerpuje to jeszcze tematyki książki, myślę, że może ona stanowić cenne uzupełnienie tryumfalnie kroczącej przez blogi "Bojowej pieśni tygrysicy". Polecam.




[1] "Kobieta Wojownik", Maxine Hong Kingston, PIW, Warszawa 1992, s.49