środa, 2 marca 2016

"Stale w ruchu" - Oliver Sacks

Autobiografia znanego pisarza-neurologa była reklamowana z fanfarami zeszłego lata, jako gorąca nowość, gdzie autor, dotychczas dość powściągliwie dzielący się szczegółami swojego życia osobistego, nie dość, że dokonuje coming outu, to jeszcze dzieli się historia swojego uzależnienia narkotykowego. Człowiek jest niestety stary i głupi. Ogólnie lubie autora, niestety od dziś będę pewnei na jego kolejne ksiażki patrzeć przez pryzmat jego wyznań.
Niewątpliwie ciekawe opisy dorastania w kosmopolitycznej rodzinie, gdzie jakaś połowa kuzynów i powinowatych doczekała się swojego hasła w encyklopedii, a jednocześnie w cieniu ciężkiej choroby brata, która zatruła młode lata pisarza, zostały wyparte z mojej świadomości n.p. przez plastyczne opisy seksu po amfetaminie.
Ponieważ na starość postanowił się podzielić dokładnie wszystkim (z wyjątkiem detali związku z ostatnim partnerem), cieszę się, że autor nie prowadził nieco bujniejszego życia seksualnego.Gdyby tak było zapewne skończyłabym lekturę zupełnie siwa. A tak tylko mam ochotę zapaść się pod ziemię z zażenowania.

środa, 27 stycznia 2016

"Wyznania gorszycielki" - Irena Krzywicka




"Wyznania gorszycielki" reklamowane są zazwyczaj, jako prawdziwa historia kobiety, która w II RP była wrogiem publicznym numer 1 i niemal cudem uniknęła ukamieniowania. Slogan z epoki głosił "Chrońcie dzieci przed Krzywicką"; w latach 90-tych dziećmi już się nikt nie przejmował, nie takie gorszycielki oglądały w Bravo i jej autobiografia rozgościła się w plecakach co ambitniejszych licealistek. Zapomniana feministka, głosząca chyba jako pierwsza całkiem współczesne hasła (bo i prawami mniejszości seksualnych się zajmowała) została wyciągnięta z szafy i ponownie wtłoczona do świadomości Polaków. Metodą prostą - na malowniczość. Dużo lepiej przecież brzmi - przyjaciółka skamandrytów, dziewczyna Boya, kobieta spełniona, synowa Ludwika Krzywickiego (nieważne, że nikt w zasadzie nie wie, kim był Krzywicki, swoją ulicę w Warszawie ma;)), niż np. członkini PPS Lewica (później KPP), zwolenniczka eugeniki, założycielka kliniki aborcyjnej, polska Margaret Sanger. Ten drugi wariant brzmi jakoś mniej sexy.
Przyznam, że przeszłam przy tej książce przez wiele etapów - zachwyt nad ciekawostkami obyczajowymi i ostrymi sądami autorki o swoich współczesnych, konsternację i niedowierzanie przy opisach szczegółow funkcjonowania trójkąta Krzywickich i Boya, podziw nad konsekwencją z jaką pracowała na swój sukces wreszcie współczucie po stracie dziecka.
Potem przyszło otrzeźwienie. Gawędziarska swada Krzywickiej, jej znajomości i liczne barokowe detale jej żywota przysłoniło mi na chwilę to, dlaczego w zasadzie została wyciągnięta z cmentarzyska zapomnianych autorów. A zadecydowała tu moim zdaniem jednak jej działalność w dziedzinie inżynierii społecznej, czyli kontrola populacji, zarówno ilościowa (aborcja i antykoncepcja) jak i jakościowa (eugenika).
Wprawdzie Krzywicka opowiada, że punktem wyjścia był niby to los robotnic umierających przy pokątnych skrobankach bądź obciążonych jarzmem wielodzietności, ale jednocześnie przytacza swoje rozmowy z Ludwikiem Krzywickim, gdzie widać wyraźnie, że był to szerszy program, wcale nie spontaniczny; do tego mocno podbudowany teoretycznie.
Notabene, teściowi "gorszycielki" trudno odmówić bystrości - popierał ograniczenie liczebności uboższych warstw ludności, ale jednocześnie obawiał się, że techniki kontroli urodzin przede wszystkim dobrze przyjmą się w warstwie inteligenckiej... i w zasadzie miał rację. Trudno wprawdzie powiedzieć, czy w tej chwili istnieje w ogóle jakaś inteligencja, ale ci, którzy uważają, że do niej należą całkiem dobrowolnie stosują Politykę Jednego Dziecka (Maksymalnie Dwojga).
Zainteresowania Krzywickiej miały być niby prekursorskie oryginalne. ale jednocześnie przytacza, jak to starali się z Boyem o wydanie klasycznych na zachodzie książek z dziedziny eugenicznej, więc niby spontan, ale jednocześnie była to cześc większego ruchu, wcale nie tak marginalnego nawet i w Polsce. Dowiedziałam się na przykład, że Wiadomości Literackie Grydzewskiego wydawały dodatek dla zainteresowanych eugeniką "Życie świadome".
Skoro był taki dodatek, to musiał istnieć i rynek odbiorców na publikowane w nim treści.
Komu polecam? Miłośnikom modnych ostatnio tasiemcowych opracowań o dwudziestoleciu - książka Krzywickiej to jednak tekst źródłowy, w dodatku niezłej jakości, a nie jakieś tam popłuczyny. I tym, którzy slalomuja między pułapkami współczesności. Wszystko już było, a wiele modnych ostatnio tematów i pojęć to w zasadzie starocie z lamusa.


P.S. Powyższy tekst odleżał sobie rok w poczekalni. Pewnie dziś nie nadałabym mu takiego spiskowego tonu, ale minęło tyle czasu, że ciężko byłoby napisac go od nowa. 
Na fali po lekturze Krzywickiej przeczytałam jeszcze potem ciąg dalszy "Długie życie gorszycielki"  - reportażową książkę Agaty Tuszyńskiej o powojennych latach Ireny. To dla odmiany okrutna wiwisekcja starości - samotności, chorób i rozpadającego się życia osobistego. Po skończeniu jej człowiek ma ochotę wyrzucić nagromadzone po kątach poradniki o tym, jak żyć długo i zdrowo, bo perspektywa nie wydaje się bynajmniej zachęcająca. 
Tę książkę polecam, natomiast "Diabelski młýn" syna Krzywickiej - Andrzeja, po którym spodziewałam się innej perspektywy rodzinnej historii wynudził mnie setnie i wrócił do biblioteki ledwo napoczęty. To by był na tyle, jeśli chodzi o moją czytelnicze spotkania z rodziną Krzywickich.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Zofia Kossak - Wspomnienia z Kornwalii 1947-1957

Nowy Rok zastał mnie przy lekturze brytyjskich wspomnień Zofii Kossak. Zresztą - czytam je nadal, zwłaszcza uzupełniające książkę listy do dzieci.
Jeśli miałabym podsumować wyspiarskie memuary pisarki jak najkrócej, to jest to książka ze spiłowanymi kantami. Przygotowywana do publikacji w PRL dystansuje się od spraw trudnych w życiu pisarki, od kulis jej pobytu w Zjednoczonym Królestwie (choćby od problemów zdrowotnych męża), mamy za to wiele (zresztą urokliwych) historyjek z życia zwierząt, na czele z ukochanymi owcami, których psychologią jest wyraźnie zafascynowana oraz wiele ciekawostek z życia kornwalijskich farmerów. A ponieważ książka miała być opublikowana w gomułkowskiej PRL, autorka co chwila podkreśla dystans małżeństwa Kossak - Szatkowskich do polskiego środowiska emigracyjnego i wbija liczne szpileczki co bardziej znanym jej przedstawicielom.
Powtarzający się motyw to cierpienie, że swoją praca wraz z mężem budują Anglię, nie Polskę, wreszcie, że tyrając na farmie marnuje czas, który mogłaby poświęcić na pisanie książek. Jest tu trochę podlizywania się czynnikom opiniotwórczym w PRL, ale w jednym pisarka była szczera. Dylemat, czy lepszy na wolności kąsek byle jaki, czy w niewoli przysmaki rozstrzygnęła chyba pasja pisarska, którą na obczyźnie mogła realizować w sposób niedostateczny.