"Kordecki pisany był w r. 1850 w Hubinie, a stal się autorowi pamiętnym - przebaczcie - bo pisząc go, miał na karku plaster emetykiem posypany, który najokrutniej narywał. Jeśli więc co w Kordeckim złego jest, winien pewnie po części piekielny ból, który wytrzymywać było potrzeba i starać się pisząc, o nim zapomnieć" [1] pisał JIK w przedmowie do wydania z roku 1874.
Niezależnie od tego, czy wynikało to z choroby, czy z powagi tematu: "Kordecki" jest pozycją solenną i możliwie wiernie stara się odwzorować przebieg wydarzeń (choć pozwala sobie na dowolność: minimum dwukrotnie zwiększył liczebność strony szwedzkiej).
Na jesieni 1655 wojska szwedzkie zajęły większość Polski centralnej, król Jan Kazimierz wycofał się na z góry upatrzone pozycje na Spiszu (poza granicami kraju), wojska szwedzkie, żeby uniemożliwić mu powrót do kraju obsadziły granicę śląską, przy okazji powstał plan złupienia klasztoru jasnogórskiego. Przeor klasztoru - Augustyn Kordecki, próbował wprawdzie uzyskać od Karola Gustawa nienaruszalność sanktuarium, gdy jednak to się nie udało - zakomunikował, że nie otworzy bram. Rozpoczęła się obrona Częstochowy, która trwała od 18 XI do 27 XII. Epizod ten nie miał być może dużego znaczenia militarnego (w tym samym czasie w Małopolsce zaczynało się już powstanie antyszwedzkie), za to jego wartość propagandowa była nie do przecenienia.
Kraszewski stara się pokazać oblężenie od środka. Największymi wrogami obrońców nie byli Szwedzi, ale oni sami. Załoga wielokrotnie chciała się poddać, zdarzały się przypadki zdrady. Kordeckiemu przypadła rola coacha i motywatora. Technik perswazji mógłby się od niego uczyć wspólcześni guru HR.
Obrona Częstochowy przywoływana była później jako triumf wiary, w praktyce z tą też było różnie. Trudno się dziwić - sytuacja wszak była ekstremalna.
Mimo, że Kraszewski solidnie opracował temat ścigał go jednak w przypadku tej książki pech o obliczu młodszego kolegi po piórze - Henryka Sienkiewicza. Przyszły noblista bezceremonialnie wprowadził do twierdzy częstochowskiej niejakiego Andrzeja Kmicica pseudonim Babinicz i dodał do historii oblężenia efektowną, acz nieprawdziwą historię wysadzenia kolubryny. Ostatecznym ciosem była ekranizacja "Potopu", która sprawiła, że każdy Polak minimum dwa razy w roku może sobie przypomnieć wielkopomną postac pana Andrzeja. Niestety - poczciwy JIK, który próbował ożywić historię Kordeckiego wymyślonym rodzinnym dramatem jednego z obrońców (pomysłowym - chodziło o trójkąt małżeński), został pokonany zniesiony z pola, a o jego książce słyszeli nieliczni. Zdecydowanie nie ma sprawiedliwości w literackim świecie:).
[1] "Kordecki", J.I.Kraszewski, Warszawa 1984, s.9
Niezależnie od tego, czy wynikało to z choroby, czy z powagi tematu: "Kordecki" jest pozycją solenną i możliwie wiernie stara się odwzorować przebieg wydarzeń (choć pozwala sobie na dowolność: minimum dwukrotnie zwiększył liczebność strony szwedzkiej).
Na jesieni 1655 wojska szwedzkie zajęły większość Polski centralnej, król Jan Kazimierz wycofał się na z góry upatrzone pozycje na Spiszu (poza granicami kraju), wojska szwedzkie, żeby uniemożliwić mu powrót do kraju obsadziły granicę śląską, przy okazji powstał plan złupienia klasztoru jasnogórskiego. Przeor klasztoru - Augustyn Kordecki, próbował wprawdzie uzyskać od Karola Gustawa nienaruszalność sanktuarium, gdy jednak to się nie udało - zakomunikował, że nie otworzy bram. Rozpoczęła się obrona Częstochowy, która trwała od 18 XI do 27 XII. Epizod ten nie miał być może dużego znaczenia militarnego (w tym samym czasie w Małopolsce zaczynało się już powstanie antyszwedzkie), za to jego wartość propagandowa była nie do przecenienia.
Kraszewski stara się pokazać oblężenie od środka. Największymi wrogami obrońców nie byli Szwedzi, ale oni sami. Załoga wielokrotnie chciała się poddać, zdarzały się przypadki zdrady. Kordeckiemu przypadła rola coacha i motywatora. Technik perswazji mógłby się od niego uczyć wspólcześni guru HR.
Obrona Częstochowy przywoływana była później jako triumf wiary, w praktyce z tą też było różnie. Trudno się dziwić - sytuacja wszak była ekstremalna.
Mimo, że Kraszewski solidnie opracował temat ścigał go jednak w przypadku tej książki pech o obliczu młodszego kolegi po piórze - Henryka Sienkiewicza. Przyszły noblista bezceremonialnie wprowadził do twierdzy częstochowskiej niejakiego Andrzeja Kmicica pseudonim Babinicz i dodał do historii oblężenia efektowną, acz nieprawdziwą historię wysadzenia kolubryny. Ostatecznym ciosem była ekranizacja "Potopu", która sprawiła, że każdy Polak minimum dwa razy w roku może sobie przypomnieć wielkopomną postac pana Andrzeja. Niestety - poczciwy JIK, który próbował ożywić historię Kordeckiego wymyślonym rodzinnym dramatem jednego z obrońców (pomysłowym - chodziło o trójkąt małżeński), został pokonany zniesiony z pola, a o jego książce słyszeli nieliczni. Zdecydowanie nie ma sprawiedliwości w literackim świecie:).
[1] "Kordecki", J.I.Kraszewski, Warszawa 1984, s.9
Biedak, nie napisał czym się struł, że aż emetyk musiał stosować?:)
OdpowiedzUsuńNiestety darował sobie takie szczegóły:). Szkoda:).
Usuńpobrzmiewa cieżkawo...
OdpowiedzUsuńPani Olu,
OdpowiedzUsuńMa pani słuszne wrażenie. Jakby nie projekt, to bym chyba nie przeczytała:).
Mnie te techniki perswazji mocno zainteresowały :-)
OdpowiedzUsuńMonotemo - służę w razie czego egzemplarzem:).
UsuńKraszewski i wątek trójkąta małżeńskiego? Jestem zaskoczona :-)
OdpowiedzUsuńJIK nie był pruderyjny, dośc często zdarzają się u niego np. dzieci o niepewnym pochodzeniu:).
OdpowiedzUsuńAle trójkaty potępiał- zeby nie było;).
Izo wesołych Świąt Wielkanocnych. Mocy przeczytanych książek. Izo przyznam szczerze nie czytałam tej książki, a sądząc z recenzji chyba się za nią nie zabiorę.
OdpowiedzUsuńMoniko,
Usuńbardzo dziękuję i również życzę pięknych Świąt.
Co do książki: ma swoje zalety, ale porywająca to raczej nei jest:).
Pozdrowenia:).