poniedziałek, 19 listopada 2012

Kwiat paproci ( i słów kilka o uwspółcześnianiu bajek)

Wiem, że to już nudne. Na przemian Mackiewicz i Kraszewski (tu ewidentnie motywuje mnie wyzwanie 200 recenzji na 200 lecie). Obiecuję poprawę i większe zróżnicowanie w 2013:). To już niedługo.

Zastanawiałam się czasami, dlaczego uznani pisarze biorą na warsztat w kółko te same ludowe i tradycyjne bajki. Po "Kwiecie paproci" w JIK-owym wydaniu porzuciłam wątpliwości. Historia Jacka, który w noc świętojańską wyruszył na poszukiwanie kwiatu paproci, a następnie w wyniku błędnych decyzji zmarnował sobie życie, ma wszystko, co dobra bajka mieć powinna: sugestywny klimat (w tym przypadku lekko gotycki) i mądre przesłanie. Nic to, że nieco czarno białe, nie jest wszak zadaniem bajek oswajać słuchaczy/czytelników z odcieniami życiowej szarości.
Zachęcam do odświeżenia sobie tej historii, choćby w czasie przerwy na lunch. Dostępna online TUTAJ.

Tym razem chciałam napisać nie o książce a o tzw. uwspółcześnianiu bajek.  Czasami rzeczywiście warto się nad tym zastanowić. Weźmy chociaż wszechobecne złe macochy. I jak tu współczesna sobie układać dobre stosunki z dzieckiem męża/partnera, jeśli wychowało się ono na braciach Grimm?
Z niektórych bajek macochę wyrzucić się da (Jaś i Małgosia), w innych jest ona na tyle ważnym punktem fabuły, że z bajki, po jej usunięciu niewiele zostanie.
A co z unikaniem drastycznych treści?
Klasyczny przykład przeróbek to Czerwony Kapturek z wilkiem jaroszem. Czy współczesne dzieci są AŻ TAK  wrażliwe, że pod żadnym pozorem nie mogą się dowiedzieć, że niektóre zwierzęta są drapieżnikami (a przy okazji, że nie każdy jest dobry i nie każdy musi chcieć dla nich dobrze)?
Wracając do "Kwiatu paproci" - ta bajka w oryginale  uczy poprzez przykład negatywny, czyli kończy się źle. Mam w swoich zbiorach uproszczoną wersję (wydawnictwa Wilga), która kończy się DOBRZE. Mroczna historia zamieniła się w słodką i nijaką opowieść familijną. Dodam, że moje dzieci jakoś nigdy w tej wersji nie zagustowały - czyżby była po prostu nudna?. Wolą faszerowanego siarką smoka wawelskiego.




26 komentarzy:

  1. Spoko, może być JIK na przemian z Mackiewiczem, nie wnoszę reklamacji:) Wilk, który upycha Babcię i Kapturka w szafie, u nas nie zyskał uznania i legł gdzieś w kącie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz to cudo w wersji drukowanej? Ja dotychczas zetknęłam sie tylko ze sceniczną:).

      Usuń
    2. Owszem, wydał Olesiejuk, tłumaczenie z hiszpańskiego z nawet niezłymi obrazkami.

      Usuń
    3. No proszę, kraj corridy, a tacy delikatni.

      Usuń
    4. O fakt, ciekawe jak swoim dzieciom opowiadają o corridzie:) Byk się chowa w szafie?:P

      Usuń
    5. Zamiast byka mamy wykastrowanego wołu, a torreador nie zabija go, tylko myje mu plecy.

      Usuń
    6. Biodegradowalnym szamponem przeciwko gzom:)

      Usuń
    7. W tle zaś plumka "Love me tender"PPPP

      Usuń
  2. Smutne zakończenia przydają się: i jako nauczka, i przyzwyczajanie do zmiennych kolei losu. Do dzisiaj najlepiej pamiętam te bajki, w których był element grozy, krzywdzenia jednego z bohaterów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu,
      tak mi się wydaje, że akurat czytanie jest dość bezbolesną formą oswajania z różnymi tematami. Dużo bardziej przerażająca może być kreskówka. Oczywiście do czasu, gdy dziecko nie zobojętnieje, co chyba byłoby najgorsze.

      Usuń
  3. Ja kilkukrotnie przejechałem się na uwspółcześnianiu - zawsze z tym samym skutkiem, przynajmniej z mojej strony, bo dzieci, miałem wrażenie, były bardziej wyrozumiałe :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby są wyrozumiałe, ale potem takiej wersji, gdzie "nic się nie dzieje" po prostu nie chcą słuchać.

      Usuń
  4. Chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki ani nogi :-))

    OdpowiedzUsuń
  5. Widzę, że to moja "ulubiona" wersja bajek z Wilgi. Ich maksymalne uproszczenie jest wymuszone niewielką objętością tych książeczek (był sobie ktoś, na drugiej stronie gdzieś idzie i coś robi, a na trzeciej i ostatniej żyje długo i szczęśliwie, hura!). A do tego jeszcze te ilustracje!
    Nie wiem jednak, czy zauważyłaś, jak trudno jest teraz o porządne bajki. Wszędzie maksymalnie poskracane i pozmieniane wersje, okraszone mnóstwem okropnych obrazków. Usiłowałam ostatnio znaleźć dla syna "Krzesiwo" Andersena (w związku z tym, że szedł na tę bajkę do teatru) - szukam od miesiąca, ale nie trafiłam jeszcze na oryginalną wersję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Momarta,
      to nie tylko Wilga. Po domu poniewiera mi się także Liwona oraz Sara. Trzeba bardzo uważać, żeby sobie nimi chałupy nie zagracić, gdyż są namiętnie przynoszone przez babcię.
      Przeciwko skrótom zresztą nic nie ma, w pewnym wieku dłuższe po prostu nie przejdą, ale po co te ziany?
      Na polu bajek leżymy i kwiczymy. Wersje oryginalne jednak są zbyt długie/nafaszerowane trudnymi słowami itd. Wilgi- wiadomo. Mam w domu także trochę wydanych w latach 90-tych bajek tlumaczonych z włoskiego lub angielskiego - z reguły ładne ilustracje i naprawdę dziwne tłumaczenia.
      Tak sobie myślę, że jakaś sensowna adaptacja klasycznych bajek mogłaby być hitem.
      Podobnie, jak przystępnie podana Historia polski (to po Twoim ostatnim wpisie 11- listopadowym).

      Usuń
  6. Wśród nastolatków macocha to temat jak najbardziej aktualny, z tym, że w wersji "nowa żona/partnerka taty". Słowo budzi okropne skojarzenia, a nie ma bardziej przyjaznej wersji zastępczej. Zmiany w bajkach rzeczywiście niepokojące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie nastolatków muszących zmagać się z tą kwestią jest "mrowie a mrowie". O dziwo wśród kilkulatków popularniejszy jest wariant "nowy mąż/facet mamy". Choć nowa zobna taty to w tej sytuacji tylko kwestia czasu.

      Usuń
    2. Czy nie wydaje Wam się, że słowo "macocha" brzmi o wiele mniej sympatycznie niż "ojczym"? Przy okazji: dlaczego w bajkach tak mało ojczymów i straszą głównie matki zastępcze?;(

      Usuń
    3. Czytanki anki- z powodów demograficznych. Matki zapewne masowo umierały przy porodach, więc macoch (rzeczywiście- brzmi masakrycznie), było dużo więcej niż teraz.
      A wdowy z dziećmi zazwyczaj nikt już nie chciał, chyba, że bardzo posażnej, więc w praktyce ojczymów mogło być faktycznie mało.

      Usuń
  7. Ja jestem zdecydowanie przeciw uproszczeniom i łagodzeniom treści. I jeszcze te koszmarne ilustracje!
    Myślę, że zwyrodnialcy chodzący po świecie to nie następstwo czytania baśni braci Grimm :p
    Kiedyś czytałam artykuł o baśniach (a nawet serię artykułów), autor pisał właśnie, że dzieci postrzegają świat inaczej niż my, bardziej symbolicznie; zwracają uwagę na inne rzeczy. My czytając o stopach obcinanych do wymiarów pantofelka widzimy lejącą się krew, dzieci (podobno) nie przejmują się tym za bardzo. Wydaje mi się, że coś w tym jest, nikt mi nie czytał Czerwonego Kapturka wpakowanego do szafy i jakoś żyję i mam się dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książkozaur- coś w tym jest. jedna z babć czytała ostatnio moim dzieciom "7 koźlątek" (kończące się rozpruciem żarłocznego wilka, napchaniem go kamieniami, skutkiem którego się utopił). Babcia w stresie, a dzieci jakoś specjalnie tego nie zauważyły.
      Teraz na czasie jest czepianie się bajek, np z feministycznego punktu widzenia, a nikt nie czepia się kreskówek, gdzie przemocy jest dużo więcej i to takiej bezsensownej.Ale kreskówki są użyteczne, gdyż zajmują dziecku czas, żeby nie zawracało doroslemu głowyPPPP.

      Usuń
    2. Zamiast głupiej kreskówki można puścić zawsze ładną bajkę :)

      Usuń
  8. Strasznie mnie irytują takie przerobione, uproszczone i spłycone bajki. Nie wiem po co to dzieciom czytać, ja jestem zwolenniczką tradycyjnych baśni, to na pewno!

    OdpowiedzUsuń