Mówi się, że historię
piszą zwycięzcy. Hiszpanie nie tylko oddali kolonialną palmę
pierwszeństwa Anglikom. Dodatkowo przegrali chyba wojnę PR.
Konkurencja sączyła wszystkim propagandę o ich nieudolności,
przesadnej religijności i tej zuej inkwizycji, która wciśnie się
wszędzie (a to, że dzięki tym nieudolnym metodom kolonizacji w Ameryce Południowej jednak przetrwało nieco
więcej Indian niż w Pólnocnej, to już drobny szczegół). Dlatego
też “Wyspy szaleństwa”, traktujące o mało znanej hiszpańskiej
wyprawie na Wyspy Salomona, zaczynałam ze 4 razy, ale w końcu
Robert Graves to nieprzeciętny fachura. Tendencyjne czy nie –
przeczytałam o jeden rozdział za dużo i w końcu wsiąkłam.
Mamy zatem rok 1595.
Hiszpańskie odkrycia geograficzne dostały zadyszki – głównie z
powodu braku gotówki (jak można było cierpieć na brak gotówki
jednocześnie zużywając całe złoto świata pozostaje dla mnie
zagadką, którą przy okazji zamierzam zgłębić). Alwar Mendana
przynaglany przez swoją energiczną małżonkę Izabelę montuje
wyprawę z Chile na rzekomo złotonośne Wyspy Salomona, odkryte
przez niego 20 lat wcześniej. Eskapada nie będzie łatwa - wystarczy spojrzeć na globus, żeby
zobaczyć jaki to kawał drogi. Do tego wyprawa jest słabo
wyposażona, niedofinansowana, wiatry uparcie wieją w stronę
przeciwną a bogactwem kolejnych odkrywanych wysp są w najlepszym
razie ładne dziewczyny. Szybko zamienia się zatem w przedsięwzięcie
survivalowe, gdzie niestety nie wszyscy mają uprzywilejowaną
pozycję...
Książka jest
jednocześnie gorzka i zabawna, gdyż Graves stworzył udatną
imitację gawędziarskiego stylu Latynosów. Podejmuje mało znany
temat (Markizy? Wyspy Salomona? Gdzie to w zasadzie jest? No i tak
jak wszyscy słyszeli o Kolumbie czy Pizzaro, to taki Mendana, Quiros
czy Torres zaginęłi w mrokach niepamięci. To historia o poznawaniu
innych kultur w czasach, gdy nikt nie slyszał o antropologii,
wielkiej chciwości, która góry potrafi przenosić (tyle, że nie
przeniesie ich zbyt daleko) i o tym jak łatwo ulec pokusie zła, gdy
usprawiedliwia je wyższa konieczność.
Podsumowując - na nadchodzącą chłodną jesień polecam wyprawę na południowe wyspy:). Może nie będzie cukierkowo, ale przynajmniej nieco cieplej, niż za oknem.
Źródło zdjęć: antykwariat.waw.pl, amazon.com
Nie miałam pojęcia, że Gravesa interesował również ten okres historii. Podziwiam jego wszechstronność.
OdpowiedzUsuńDo tego, że książka jest u nas kompletnie zapomniana, mógł przyczynić się projektant okładki, według mnie zupełne nieporozumienie.
Lirael,
Usuńokładka koresponduje z treścią. Zresztą poszukałam z wydania, które sama czytałam, w nowszym są jakieś banalne okręty. Co do genezy - wydaje mi się, że Graves trafił na pamiętniki z epoki w trakcie pobytu na Majorce.
Szczerze mówiąc wolałabym okręty. Nie wierzę, że Graves napisał horrorek o duchu jakiejś pani, z nadmiernie wydłużonymi kończynami, a taki wniosek wyciągam z tej pożal się Boże ryciny. :(
UsuńLirael,
Usuńwrzuciłam nieco bardziej stylową okładkę. Jak się zorientowałam przy okazji przeglądu wydań zagranicznych - okręty królują.
Przy okazji oto, co znalazlam a propos pisarskiej wszechstronności:
http://www.goodreads.com/book/show/52254.The_Long_Week_end
The Long Week-end: A Social History of Great Britain, 1918-39
Bardzo dziękuję, ta druga okładka jest moim zdaniem lepsza. Nastraja optymistycznie i wzmaga głód zdobywania nowych lądów. :) Ale dziwna pani z zasznurowanymi ustami rozpaliła moją ciekawość.
UsuńPoczytałam sobie o "The Long Week-end" i to mi wygląda na rewelację! Ogromne dzięki.
Lirael,
Usuńzgadzam się, mi też kapie ślina na buty. Pora przeproić się z warszawskim British Council.
Graves kojarzy mi się głównie z mitologią. Czytałam już ,,Ja, Klaudiusz" (polecam!) więc i za ,,Wyspy szaleństwa" z pewnością się zabiorę.
OdpowiedzUsuńPS: Bardzo mi się podobają Twoje dzisiejsze dygresje;).
Franca - Klaudiusza z wieczną kapką z nosa poznałam w liceum. Planuję powtórkę autobiograficznego "Wszystkiemu do widzenia" - lata temu bardzo podobała mi się część szkolna, wojenna mniej, kusi mnie, żeby sprawdzić swoje podejście po latach.
UsuńMitologii niby nie mam na celowniku, ale może kiedyś zajrzę, jak się okaże, że mity też wyleciały z programów szkolnych.
P.S.. Dzięki:).
Graves dla mnie to głównie Klaudiusz pospołu z Messaliną. Nic innego nie czytałam. Oj szkoda ;)
UsuńAutobiograię jeszcze polecam (Wszystkiemu do widzenia).
UsuńKuszace :-). Z ksiazek Gravesa kocham dwie: "Ja, Klaudiusz" i "Klaudiusz i Messalina" - wszystkie inne jego tytuly, po ktore siegalam z zamiarem zakochania sie, okazywaly sie malo strawne (ale "Wysp szalenstwa" jeszcze nie czytalam, moze to bedzie wreszcie TO? :-) ).
OdpowiedzUsuńKurczę, ja na razie na knota u tego pana nei trafiłam. A co ci tak nie podeszło? Biała bogini? Bo mity, to wiadomo, że mogą być specyficzne.
UsuńZ tego, co pamietam, to na pewno "Corka Homera" i "Zona pana Miltona", chociaz tam bylo jeszcze cos po drodze... czytalas, podobaly Ci sie? :-)
UsuńNie, czytałam tylko Klaudiusze, i "Wszystkiemu do widzenia" Tytuły wymienionych przez Ciebie książek brzmią normalnie jak z serii "o kobietach dla kobiet:":).
UsuńOdkrycia geograficzne- XVI wiek - należy do moich ukochanych okresów dziejów, podobnie, jak koleżeństwo i ja nie słyszałam o tej książce i też umiejscawiałam zainteresowania pisarza w nieco wcześniejszym przedziale czasowym. I jak wielokrotnie już pisałam, to co dziś budzi wstręt i obrzydzenie (polityczne rozgrywki) w ujęciu historycznym rozbudza moją ciekawość. Pozdrawiam weekendowo
OdpowiedzUsuńTu jest bardziej o walce o przetrwanie, a nei wlądzę, jak w Klaudiuszu. Jakbyś nie znalazła, mogę pożyczyć. Jest blisko mie inpost, mogę poszaleć z wysyłkami:).
UsuńA propos wstępu :)
OdpowiedzUsuń