wtorek, 15 maja 2012

"Call the midwife" - Jennifer Worth

"Call the midwife" to wspomnienia autorki z czasów jej pracy jako położna w ubogich dzielnicach Londynu w latach 50-tych. Niby nie było to tak dawno, niby też opisuje jedno z najbogatszych miast świata, a jednak obraz, który wyłania się spod jej pióra jest niemal równie egzotyczny jak reportaż z Papui Nowej Gwinei.
Po pierwsze niezwykłe jest jej miejsce pracy - anglikański zakon, który po wojnie zaczął współpracować z państwowym systemem służby zdrowia. Tak trafili do niego pierwsi cywilni pracownicy - w tym dwudziestoparoletnia Jenny.
Młoda pielęgniarka jest wyraźnie zafascynowana siostrami - z jednej strony to niemal heroski: z powołaniem, głęboką wiarą, podejściem bez uprzedzeń do każdego pacjenta. Z drugiej zaś: klasztor jest po prostu babińcem, gdzie dużą rolę grają sympatie, antypatie, zaś jedynym sposobem, żeby się wzajemnie nie pozabijać zostaje poczucie humoru. Problem w tym, że nie każdy ma takie samo.
Drugi łyk egzotyki to pacjentki i ich rodziny. Jenny najwyraźniej pochodzi z solidnej klasy średniej, gdyż pierwsze lata pracy w robotniczej dzielnicy spędza w stanie niegasnącego zdziwienia.
Rodziny były zazwyczaj wielodzietne (przy czym piątka, była odpowiednikiem dzisiejszej dwójki czy nawet jedynaka i jeszcze do miana wielodzietności nie uprawniała). Warunki mieszkaniowe jeszcze nie wyszły na prostą po powojennej zawierusze, udogodnień technicznych typu pralka, łazienka, czy woda bieżąca w mieszkaniach nie było, a mimo to większość dzieci chodziła czysta, najedzona i oprana, a kobiety nawet zachowywały dobry humor. Tyle, że za cenę katorżniczej pracy i oczywiście nie wszystkie.
Praca położnej to głównie porody i opieka okołoporodowa, ale nie znajdziecie tu wielu drastycznych opisów. Są chyba tylko 3, a i to przedstawione z kultura i umiarem.
Autorka bardziej skupia się na ludzkich historiach, a te sa naprawdę ciekawe, różnorodne i często wzruszające. Podobało mi się to, że odnosi się do swoich bohaterów z wielką sympatią. Nie zadziera nosa, nie uważa sie za kogoś lepszego ze względu na swój status materialny.
"Profesjonalni" pisarze (np. Margaret Forster), często lubili się pastwić nad "matkami Brytyjkami" ustawiając je w szrankach walki płci. Piszącej swoje wspomnienia położnej na szczęście nie przyszło to nawet do głowy:).
A że do tego przypadkiem pisać potrafi całkiem sprawnie, więc nie pozostaje mi nic innego, jak polecić jej książkę.

>recenzja dabarai

29 komentarzy:

  1. Trochę się obawiałam, że to będą raczej ckliwe opowieści, na szczęście najwyraźniej byłam w błędzie. Czy można traktować tę książkę jako lit. faktu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Literatura faktu- jak najbardziej, to są wspomnienia, a nie "17 krzepiących dusze opowieści o rodzicielstwie". Przy czym upływ czasu i podejscie autorki do życia mogły trochę podkręcić te historie na plus.

      Usuń
    2. W takim razie następnym razem, gdy ją zobaczę w lumpeksie, zastanowię się nad zakupem.;)

      Usuń
    3. Zakupu nówki akurat Tobie bym nei rekomendowała. Jeszcze zobaczę, jak zniesiesz "Kalamburkę", żeby stawiac dokładneijsze prognozy.
      Ale w cenach szateksowych to niewielkie ryzyko:).

      Usuń
    4. "Kalamburkę" zniosłam i to jest dobre określenie.;) Na nówkę szkoda by mi było pieniędzy, a już chyba 2x widziałam 'Call...' w lumpeksie, więc szansa jest.

      Usuń
    5. A jak się okaże, że nie Twoje klimaty, to w cenie małej coli łatwiej przebolec:).

      Usuń
    6. Otóż to. No i zawsze można podać dalej.;)

      Usuń
  2. Zdecydowanie książka dla mnie. Pytanie czy i kiedy pojawi się na naszym rynku wydawniczym?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stayrude - są szanse. Książka jest już zekranizowana (serial BBC), więc prędzej czy później coś się na rynku pojawi.

      Usuń
  3. Iza, a nie będziesz się czasem pozbywać egzemplarza? Bo ja chętnie, jakby co, czytałem wcześniej recenzję u Dabarai chyba i zacząłem się wtedy lekko ślinić, nie wiem czemu, ale skojarzyło mi się z Herriotem:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może i jest taki "Herriot wśród ludzi". Chętnie przekażę komuś, kto by chciał przeczytać.
      Rozumiem, że jako nowoczesnemu ojcu opis porodu posladkowego Ci niestraszny:)?

      Usuń
    2. Pośladkowego? Super, w tamtych czasach to musiał być hardkor:P Wytrzymam, skoro wytrzymałem u Herriota opisy wkładania krowiej macicy:)

      Usuń
    3. Za to zakonnice były tak wyszkolone, że warszawskie "położne gwiazd" powinny płakać w kąciku ze wstydu.
      Odkładam i się przy okazji zmailujemy:).

      Usuń
    4. Położne gwiazd to przereklamowana sprawa:P Odłóż egzemplarzyk, a ja poszukam czegoś w zamian:)

      Usuń
    5. Nie musza się nadmiernie wysilac, bo za drzwiami zawsze czeka gośc ze skalpelemPPP
      Oki:).

      Usuń
    6. Nawet nie o to chodzi, położne "nie-gwiazd" są równie kompetentne, a na pewno mniej zblazowane:P A ze skalpelem to nie wszędzie tak od razu za drzwiami czekają:)

      Usuń
    7. Ad. położnych- to na pewno.
      ad. skalpeli - jak trzeba, to czesto nie czekają, a jak niekoniecznie trzeba, to wtedy jak najbardziej:).

      Zaraz sie okaże, że napiszemy w komentarzach własny wneks do książki:).

      Usuń
  4. I po raz kolejny żałuję, że moja znajomość języka nie pozwala na czytanie w oryginale takich książek :( Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że doczekamy się tłumaczenia, bo brzmi fantastycznie - takie właśnie książki uwielbiam. O zwykłych ludziach, prawdziwe, z odrobiną historii najlepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. książkozaurze,
      myślę, że gyby podstępnie podsunąć ja padmie z miasta książek, to szanse by wzrosły (pod warunkiem, że jej się spodoba).
      Mam wrażenie, że to ona rozkręciła koniunkturę na kilka książek, które dzięki temu zostaly potem wznowione (płatki na wietrze i tajemnica abigel).
      A jako książkę do ćwiczenia języka, to nie wiem, czy polecać. Niby prosty język, ale są wstawki w cockneyu i słownictwo medyczne....

      Usuń
    2. Myślę że nawet jakby była stosunkowo prostym językiem to raczej by mnie przerosła. Przeczytałam w życiu chyba dwie książki po angielsku i trwało to wieki...

      Usuń
    3. Dwie - to i tak nieźle. A problemem u dorosłego człowieka jest zazwyczaj czas. czytać sobie można przy okazji, ale czytać ze słownikiem, i jeszcze coś z tego zapamiętać - to już gorzej.

      Usuń
    4. zachęcające i ciekawe, bo sama okładka nie skłoniłaby mnie do sięgnięcia po książkę. Ale już słowa "Literatura faktu- jak najbardziej, to są wspomnienia, a nie "17 krzepiących dusze opowieści o rodzicielstwie". - TAK! :-)

      Usuń
  5. Zaciekawiłaś mnie nią bardzo, muszę koniecznie poznać Londyn lat 50 - tych !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tośka,
      myślę, że to może być coś dla Ciebie:).

      K.M.
      ciesze się, mam nadzieję, że się spodoba:).
      BTW- gdzie Twój blog?

      Usuń
  6. Widziałam tylko film, pewnie za jakiś czas zdecyduję się na książkę. Tego jest kilka części bodajże

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kolejnych częściach nic nie wiem, ale nie dziwi mnie to - temat rzeka:).

      Usuń
    2. Na tej stronie http://www.amazon.co.uk/Call-The-Midwife-Story-1950s/dp/0753827875/ref=sr_1_2?ie=UTF8&qid=1343121006&sr=8-2, jeśli przejdziesz niżej na
      Frequently Bought Together, są wszystkie trzy książki tej autorki. Kiedyś można je było kupić w wydaniu jednotomowym, ale nie jest już dostępne. To jest trylogia o Londynie lat 50tych, nie tylko o samych położnych

      Usuń
    3. Kojarzę jednak tytuł "Shadows of the workhouse". Worth pisała w posłowiu, że właśnie nad tym pracuje.
      Dzięki:).

      Usuń