czwartek, 20 października 2011

"Żywina" - Rafał Ziemkiewicz

Gdy zaczynałam czytać "Żywinę" omal nie spadłam ze stołka. Książka zaczyna się bowiem od reporterskiej wyprawy pewnego dziennikarza poświęconej zmarłemu w niewyjaśnionych okolicznościach posłowi Samoobrony Stanisławowi Żywinie. Tytułowy bohater od razu skojarzył mi się z Andrzejem Lepperem, Ziemkiewicza zaś zaczęłam podejrzewać o zdolność prorokowania.
Sprawa szybko się wyjaśnia - Żywina okazuje się postacią całkowicie fikcyjną, książka zaś będzie daleka od spraw państwowych. Dostaniemy zamiast tego obraz małego miasteczka, z gatunku tych, do których masowo przeprowadzają się bohaterki babskich czytadeł, żeby zakładać tam pensjonaty bądź stadniny koni.
Tyle, że przeprowadzenie się do Rękowin koło Bykowa i rozkręcanie tam biznesu byłoby raczej posunięciem samobójczym. Po pierwsze - nie da się znaleźć pracowników, którzy nie mają mniej lub bardziej rozwiniętej choroby alkoholowej, gdy przypadkiem to się uda, zyskiem z interesu natychmiast będą chcieli się podzielić lokalni bonzowie, jako środków perswazji używając kontroli skarbowej, inspekcji sanitarnej, a także w skrajnych przypadkach wymiaru sprawiedliwiści. Aparat państwowy na prowicji bowiem nader często zrośnięty jest z lokalną mafią. No i raczej niespecjalnie można liczyć na życzliwość sąsiadów i nowe ciekawe znajomości. Przeciętna rozwódka chcąca tam zacząć nowe życie, najwyżej po miesiącu uciekłaby z wrzaskiem.

Oprócz mało atrakcyjnego opisu Polski powiatowej mamy historię dojrzewania trzydziestoparoletniego dziennikarza. Do odpowiedzialności za słowo, zainteresowania opisywanymi sprawami, a nie traktowania ich tylko jako kolejnych możliwości zarobienia pieniędzy. Wreszcie do budowania głębszych relacji z innymi osobami. Jeśli zatem komuś chce się czytać o niedojrzałym trzydziestolatku - tu jest taka możliwośćPPPPP.

Ocena to całkiem subiektywna, ale mi książka bardzo się spodobała:). A przynajmniej dzięki niej przełamałam kryzys czytelniczy:).

8 komentarzy:

  1. U mnie kryzysu czytelniczego jak dotąd nie odnotowałam, a wręcz przeciwnie, idę jak burza, więc chyba nie potrzebuję andtidotum. Za to bardzo rozbawiłaś mnie charakterystyką modnych dziś czytadeł- o kobietach zakładających na wsi (prowincji) pensjonaty, za pieniądze, które w spadku zapisze teściowa, zostawi były narzeczony, który okazał się gangsterem, albo `były mąż, którego gryzą wyrzuty sumienia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Guciamal, twþrczo rozwinęłaś moją myśl:). Zresztą tendencja zaczyna się odwarcać, teraz chyba zaczyna się trend "mrocznej strony prowincji", tyle, ze bardziej w kryminałach:).

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie słyszałam o tej powieści Ziemkiewicza, kiedy została ona wydana? to chyba nie jest nowość?

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeprowadzka do małego miasteczka i próba rozkręcenia biznesu skojarzyła mi się z "The Bookshop" Penelope Fitzgerald.
    W ramach profilaktyki kryzysu czytelniczego polecam jutro wyprawę do BUW-u na spotkanie z Llosą. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Skuszę się na nią na pewno, bardzo lubię Ziemkiewicza

    OdpowiedzUsuń
  6. Lirael,
    pomijając to, że nie zadbałąm o wejsciówki (żadna przeszkoda dla prawdziwej groupie), chyba niestety zabiłabym go swoim kaszlem:(.

    OdpowiedzUsuń
  7. Życzę Ci zdrowia! Dziś widziałam Llosę w Teleexpressie, zrobił na mnie miłe wrażenie. Sprawia wrażenie osoby ciepłej, skromnej i naturalnej.

    OdpowiedzUsuń