piątek, 27 stycznia 2012

"Banita" - J.I. Kraszewski




Dochodzę do wniosku, że powieść historyczna jest jak klocki lego, zwłaszcza taka, która dotyczy dawniejszych czasów, gdzie zachowało się niewiele źródeł. Wyciąga się z pudła dostępne klocki, układa tak jak potrafi. Z tego ułożenia wychodzi jakaś historia z pewnym przesłaniem. Kolejny pisarz bierze dokładnie te same klocki, dodaje tylko jeden odnaleziony na samym dnie pudła i komponuje opowieść całkowicie po swojemu. Jest ona jakby podobna do tej zmontowanej przez jego kolegę po piórze, tyle, że ... przesłanie różni się o 180 stopni.

A natchnął do tych porównań "Banita", traktujący o losach Samuela Zborowskiego. Problemy XVI-wiecznego magnata zaczęły się, gdy w trakcie szarpaniny uśmiercił innego szlachcica - niejakiego Wapowskiego. Jako, że rzecz miała miejsce w trakcie uroczystości koronacyjnych Henryka Walezego, co w myśl ówczesnego prawa zwiększało wagę sprawy, Zborowski został skazany na banicję.
Akcja książki JIK-a zaczyna się pięć lat później, w 1579, już za panowania Batorego Ma to znaczenie o tyle, że pisarz taktownie pomija milczeniem co jego bohater robił w tym czasie, co będzie miało wpływ na wymowę książki. O tym jednak później.
Zborowski opisany piórem Kraszewskiego to osobnik niezbyt zrównoważony, potrzebujący ciągłej dawki mocnych wrażeń, nieumiejący planować. Do tego łatwo poddaje się wpływom, jego złym duchem jest brat Krzysztof, opisany jako klasyczna, wciąż spiskująca szuja. Krzysztof, oprócz tego, ze nienawidzi Batorego i jego kanclerza - Jana Zamojskiego, pobiera pieniądze i przekazuje informacje dwóm wrogim sąsiadom - Habsburgom i księciu moskiewskiemu. Jednocześnie bracia (oprócz Samuela i Krzysztofa również Andrzej) nieustannie kombinują jak zabić króla i kanclerza, którego najpierw i przy pomocy jakich środków. To , że robią to, nawet nie bardzo się kryjąc, a do tego Samuel wciąż jest obciążony wyrokiem, zaczyna powoli uwierać króla, gdyż podważa to stopniowo jego autorytet i stwarza wrażenie, że prawo w Rzeczypospolitej nie działa.
Radary króla namierzają Zborowskich, gdy ci zaczynają szukać stronników - było sporo osób uważających Batorego za tyrana. Państwo działało jednak wciąż sprawnie, a strach przed konsekwencjami był nadal na tyle duży, że praktycznie nikt nie chciał się aktywnie włączyć do spisku. Inaczej wyglądało to 150 lat później, gdy niemal każdy spiskował, a pieniądze z zagranicy brali niemal wszyscy magnaci.
Ostatecznie cierpliwość Batorego wyczerpała się, gdy Samuel Zborowski rozpoczął regularne polowanie na kanclerza Zamojskiego. Dla ratowania autorytetu zdecydował się na egzekucję wyroku z 1574 na Samuelu, Krzysztof natomiast został obłożony infamią.
Dla szlachty był to szok. Dotychczas marginalni buntownicy zostali uznani bohaterami, a król i kanclerz zyskali opinię gwałcicieli szlacheckich swobód...
Cały dramat Kraszewskiego to zderzenie dwóch racji - autorytetu króla i państwa, z drugiej zaś strony pokazał magnatów nie jako bojowników o wolność, ale warchołów walczących o swoje partykularne interesy i działających na szkodę własnej zbiorowości. Pisarz uwypuklił wszystkie ich wady, które przyczyniły się do upadku Polski wiele lat później. Zapewne w znacznym stopniu miał rację, ale czy jego interpretacja jest w pełni wiarygodna?
W latach 1574-76, o czym nie pisze Kraszewski, Zborowski schronił się właśnie na dworze ówczesnego hospodara wołoskiego - Stefana Batorego. Był zwolennikiem jego wyboru na króla Polski i razem z nim wrócił z wygnania. Tyle, że dekret wygnania nigdy nie został uchylony.
Oczywiście nie ma w tym nic dziwnego, że krewki magnat poprztykał się z królem, ale osłabia to tezę o wyłącznie propaństwowym działaniu tego ostatniego.

Wracając do mojego początkowego przykładu o klockach lego - historią Samuela Zborowskiego zajął się niedawno Jarosław Marek Rymkiewicz. Naświetlając pominięte przez Kraszewskiego fakty (pobyt w Siedmiogrodzie, inne wyznanie Samuela, niejasności co do zabójstwa Wapowskiego), zbudował zupełnie inną historię - o zdradzieckim królu i Zborowskim - orędowniku wolności, czyli dokładnie odwrotnie, niż JIK. Niestety, z książki Rymkiewicza znam na razie tylko fragmenty i kilka omówień, więc nie mogę na razie przeprowadzić dokładnej analizy porównawczej.
Po tym całym zamieszaniu ze Zborowskim muszę stwierdzić za Józefem Mackiewiczem, że tylko prawda jest ciekawa, od tych wszystkich autorskich interpretacji (czy jak obecnie się to modnie nazywa- narracji), tylko rozbolała mnie głowa. A nawet nie zaczęłam sprawdzać, co o Samuelu napisał Juliusz Słowacki....
Chyba moją kolejną lektura będzie Agata Christie, tu przynajmniej nie mam wątpliwości, że to fikcja.

Zdjęcie nr 1- Samuel Zborowski
Zdjęcie nr 2 - Samuel Zborowski prowadzony na śmierć, Jan Matejko, oba z Wikipedii

8 komentarzy:

  1. Powodzenia, jeśli zechcesz sprawdzać, co napisał o Samuelu Słowacki - jego "S. Z." to dramat fantastyczny, nieukończony, przez edytorów z kawałków poukładany. Wiem, bo zgłębiałam ;-)
    A Rymkiewicza chętnie bym przeczytała.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do Słowackiego- nie zamierzałam traktować go jako źródlo, ale dramat fantastyczny przerósł moje oczekiwania:).
    Rymkiewicza przeczytam dopiero za jakiś czas, bo inaczej zwoje mi się przegrzeją, natomiast sprawdzę sobie, co pisał o Zborowskim np. Jasienica.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja się powoli przełamuję - odnalazłam ostatnio u babci trzy książki Kraszewskiego i oczywiście je "pożyczyłam". Dzięki temu nie muszę stawać przed wyzwaniem wyboru którejś z jego książek z półki bibliotecznej, więc uprościłam sobie życie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Pożyczyłam" sobie "Zadorę", "Złote jabłko" i "Mistrza Twardowskiego".

    OdpowiedzUsuń
  5. "Złote jabłko" może być fajne- na podstawie wspomnień JIK-a z czasów, gdy próbowal być ziemianinem, o innych nic nie wiem...

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem szczęśliwą posiadaczką wersji Rymkiewicza, ale jeszcze jej nie czytałam. Zapowiada się ciekawie, bo "Wielki książę" tego autora to jedna z najlepszych książek historycznych, jakie czytałam. A postać bardzo intrygująca.
    Podoba mi się porównanie powieści historycznej z klockami. Na szczęście czasem zdarzają się autorzy, ktorzy dorzucają coś od siebie, typu Kossak-Szczucka, Gołubiew czy Parnicki. Ostatnio zauważyłam, że często wracam myślami do "Krzyżowców", którzy kiedyś zrobili na mnie wielkie wrażenie. Czyżby czas na ponowną lekturę? :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nalezy po prostu traktować powieści historyczne jak powieści, a nie źródło wiedzy:). Tak mi sie jakoś wydaje, że często więcej one mówią o czasach autorów niż opisywanych postaci.
    Krzyżowcy u mnie w dalszej perspektywie (razem z "Dziedzictwem"). Wcześneij zapewne rozprawię sie z domowymi zapasami Kossak- Szczuckiej i Rymkiewicza;).

    OdpowiedzUsuń