piątek, 8 lipca 2011
U babuni - J.I.Kraszewski
Babcie bywają różne. Są oczywiście takie, które uważają, że wnuki je postarzają (w związku z tym wychodzą z nimi na spacery tylko po zmroku, gdy nikt nie widzi). Gdy jednak słyszymy słowo babunia, kojarzy się ono od razu z siwą istotą w okularach, która zawsze ma czas, przytuli, porozmawia, przygotuje ulubione dania...
Tytułowa babunia z książki Kraszewskiego, całkowicie wyłamuje się z tego stereotypu. Podkomorzyna Anastazja z Morawieckich Mylska przede wszystkim nie ma żadnych wnuków, gdyż jedyna jej córka zmarła bezpotomnie. Zakonserwowana niczym generałowa Zajączkowa 60-letnia wdowa, żelazną ręką wyprowadziła na prostą zadłużony majątek męża. Ten majątek sprawia, że przez cały czas otoczona jest przez tłum ludzi - głównie z rodziny męża, bez wyjątku utracjuszy i łowców spadków.
"Samotna w tłumie" kobieta postanawia odnowić kontakty z rodziną Morawińskich. W wyniku tego w jej posiadłości - Zamszach, pojawia się Zosia Morawińska, jej cioteczna wnuczka, bystra i niedająca sobie dmuchać w kaszę 20-latka. Efekt jest podobny do wrzucenia granatu do szamba- wybuchają tłumione animozje, a gra o spadek sięga apogeum.
Czy jednak zgarnięcie spadku jest równoznaczne z sukcesem, czy też może w tej historii chodzi o coś więcej?
Powieść mocno przypomina współczesną telenowelę o zacięciu satyrycznym. Blisko jej było np. do starych odcinków "Złotopolskich". Bohaterowie w większości ostro przerysowani, dialogi wpadające czasami w absurd, nacisk raczej na opis obyczaju, niż psychologię. Do tego autor stara się raczej puentować poszczególne epizody, niż zadbać o kompozycję całości. Nic w tym zresztą dziwnego, "U babuni" powstawało jako powieść w odcinkach.
Nie jest to absolutnie lektura obowiązkowa, ale w nerwowych czasach (a mi się właśnie takie trafiły na moment lektury), sprawdza się nieźle. jest jak założenie starych wygodnych kapci- niby są mało sexy, ale jednak najlepsze:).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
brzmi zachęcajaco!!!Żebym znów nie pomyliła "babuni" z "dziaduniem" w wypożyczalni:)
OdpowiedzUsuńHahaha, niesamowicie podoba mi się Twoje porównanie co do kapci :D
OdpowiedzUsuńMyślę, że to nie jest szczytowe osiągnięcie JIK, ale ujdzie:). "dziadunio też jest, a jakże, dziad też
OdpowiedzUsuńDomi, dzięki:).
@Iza: rozwaliłaś mnie po raz kolejny:) Powinnaś czytać wyłącznie antyki i przekładać je na dzisiejsze pojęcia:D Tylko znowu nic o Freudzie:(
OdpowiedzUsuńKolejna powieść JIKa o zwodniczym tytule. Ja też spodziewałabym się uroczej opowiastki o pogodnej, dobrotliwej staruszce. Bardzo ucieszyła mnie informacja o zacięciu satyrycznym, pasjami to u JIKa lubię. :)
OdpowiedzUsuńZacofany,
OdpowiedzUsuńmiło tak siedziec w oparach kadzidła. Szanse na śmiałe paralele freudowskie sa raczej nikłe, psychoanaliza nigdy mnie nie kręciła:).
Lirael,
na pewno nei jest to historia liryczna i mdła, choć pazur nie wyostrzony az tak, jak u Serafiny;)
Też czuję się zachęcona :) w każdym razie bardziej niż do "Starej baśni"... wygląda to na fajne wakacyjne czytadełko. Co prawda obiecywałam sobie, że nic z bibliotek już nie pożyczam, tylko czytam wreszcie swoje, ale chyba zrobię wyjątek :)
OdpowiedzUsuńIdziesz jak burza z JIKiem. Tytuły powieści rzeczywiście są mylące. Biorąc nieznany mi tytuł do ręki mam zawsze jakieś skojarzenia, które potem okazują się jak kulą w płot. Do Babuni się przymierzałam, ale w końcu wypożyczyłam Półdiable weneckie, które zapewne po raz kolejny mnie zaskoczy. Także staram się ograniczać ilość wypożyczanych książek, aby wreszcie przeczytać własne zasoby. Pozdrawiam guciamal
OdpowiedzUsuńPrzewodnik-po-krakowie- myślę, że wiele powieści obyczajowych JIK-a może być nawet lepszych:). Przynajmniej sądząc z dotychczasowych doświadczeń uczestników projektu.
OdpowiedzUsuńGuciamal- niebawem przerwa, pora poczytać troche co innego, żeby nei zarżnąć tej kury znoszacej złote jajka:).
Półdiablę- mam pewne skojarzenia, występowała panienka o takim pseudonimie w "Połanieckich":). Ewidentnie inspirowane JIKiem:)