Książka przeczytana w ramach wyzwania Klasyka literatury popularnej. Z lenistwa zabrałam się za niespełna 100 stronicową książkę współczesnej Jane Austen Anglo- Irlandki Marii Edgeworth. Mimo, że kompletnie nieznana, książka, o dziwo, dała się czytać. I to bez przykrości.
Ale po kolei: Castle Rackrent to historia czterech kolejnych lordów Rackrent, którzy z podziwu godnym talentem przehulali, z początku całkiem pokaźny, rodzinny majątek.
Sir Patrick- wielbiciel wielkich uczt, słynny ze swojej gościnności; Sir Murtagh- wyżywający się w licznych procesach z sąsiadami i dzierżawcami, z których zyski niestety były sporo niższe niż koszta sądowe; Sir Kit- urodzony koniarz trzymający w wieży niepokorną żonę; wreszcie Sir Condy- prawdziwe dziecko we mgle, które mimo to, a może dzięki temu zostaje wybrane do parlamentu. Tonąca w potokach whisky historia zostaje opisana z punktu widzenia sarkastycznego majordomusa Rackrent- poczciwego Thady Quirka (zwanego potem Starym Thadym, a w końcu również Biednym Thadym).
Bohaterowie przypominali mi nieco Zakupoholiczkę- mistrzynię w żonglowaniu kartami kredytowymi. Jej 19- wieczni poprzednicy byli równie pomysłowi- nie mieli zwyczaju otwierać wezwań do zapłaty, rozprzestrzeniali plotki o bogatym ożenku, żeby zapewnić sobie dalszą możliwość zadłużania się, przekupywali szeryfa, aby odsyłał chętnych do aresztowania ich za długi do innego hrabstwa, a gdy to nie pomagało -dawali się wybrać do parlamentu, aby zapewnić sobie immunitet. Różnica między współczesnymi czasami Zakupoholiczek, jest taka, że 19-wieczni dłużnicy jednak kończyli źle, teraz wydawanie kasy, której się nie ma, jest promowane przez literaturę, gdyż, przynajmniej do czasu, sprzyja wzrostowi PKB.
Książkę czyta się płynnie i przyjemnie, bohaterowie i sytuacje są autentycznie zabawni, choć czasami bywa to śmiech przez łzy. Chociaz w założeniu książka miałą być prozą interwencyjną, piętnującą irlandzkie wady narodowe, o dziwo, wcale się nie zestarzała. Spokojnie mogłaby stać się podstawą scenariusza sitcomu.
Polecam.
Ale po kolei: Castle Rackrent to historia czterech kolejnych lordów Rackrent, którzy z podziwu godnym talentem przehulali, z początku całkiem pokaźny, rodzinny majątek.
Sir Patrick- wielbiciel wielkich uczt, słynny ze swojej gościnności; Sir Murtagh- wyżywający się w licznych procesach z sąsiadami i dzierżawcami, z których zyski niestety były sporo niższe niż koszta sądowe; Sir Kit- urodzony koniarz trzymający w wieży niepokorną żonę; wreszcie Sir Condy- prawdziwe dziecko we mgle, które mimo to, a może dzięki temu zostaje wybrane do parlamentu. Tonąca w potokach whisky historia zostaje opisana z punktu widzenia sarkastycznego majordomusa Rackrent- poczciwego Thady Quirka (zwanego potem Starym Thadym, a w końcu również Biednym Thadym).
Bohaterowie przypominali mi nieco Zakupoholiczkę- mistrzynię w żonglowaniu kartami kredytowymi. Jej 19- wieczni poprzednicy byli równie pomysłowi- nie mieli zwyczaju otwierać wezwań do zapłaty, rozprzestrzeniali plotki o bogatym ożenku, żeby zapewnić sobie dalszą możliwość zadłużania się, przekupywali szeryfa, aby odsyłał chętnych do aresztowania ich za długi do innego hrabstwa, a gdy to nie pomagało -dawali się wybrać do parlamentu, aby zapewnić sobie immunitet. Różnica między współczesnymi czasami Zakupoholiczek, jest taka, że 19-wieczni dłużnicy jednak kończyli źle, teraz wydawanie kasy, której się nie ma, jest promowane przez literaturę, gdyż, przynajmniej do czasu, sprzyja wzrostowi PKB.
Książkę czyta się płynnie i przyjemnie, bohaterowie i sytuacje są autentycznie zabawni, choć czasami bywa to śmiech przez łzy. Chociaz w założeniu książka miałą być prozą interwencyjną, piętnującą irlandzkie wady narodowe, o dziwo, wcale się nie zestarzała. Spokojnie mogłaby stać się podstawą scenariusza sitcomu.
Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz