Jeśli macie podejrzenia, że ekologom nie zawsze chodzi o ochronę żuczków i pszczółek, a często niestety o politykę, wywieranie wpływu na ludzi lub po prostu (a fe) kasę, z przyjemnością przeczytacie tę książkę.
W okolicy Kingsmarkham, miasteczka, z którego pochodzi inspektor Wexford (zresztą bohater całej serii), ma powstać nowa droga. Ponieważ planowana trasa przebiega przez siedlisko unikalnych motyli, okolica zaludnia się demonstracjami ekologicznych aktywistów na czele z najbardziej bojową grupą działaczy przykuwających się do drzew. Aż w końcu najbardziej radykalna grupa, o której nikt wcześniej nie słyszał porywa pięć przypadkowych osób, w tym żonę inspektora Wexforda, i zapowiada, że będzie dokonywać na nich kolejnych egzekucji, jeśli budowa trasy nie zostanie wstrzymana.
Żądanie nietypowe jak na porywaczy- wstrzymanie czy nawet zaniechanie budowy jest decyzją administracyjną, która w każdej chwili może być zmieniona. Ich działania , jak na obrońców motyli wydają się zresztą dość radykalne, i oczywiście nie o motyle tu chodzi. Policjanci, przez domniemany pacyfizm ekologów, mają początkowo problem, czy można ich okreslić jako terrorystów.
Nie zdradzę, jak cała historia skończyła się dla porywaczy i porwanych (poza tym, że była naprawdę nieźle wymyślona). Ok, skończyła się źle, a jedyną osobą, która wyszła z tego bez żadnych szkód była chyba żona inspektora.
Ciekawe były dla mnie kulisy takiego ekoprotestu, to że nie przez przypadek właśnie te, a nie inne obiekty są przedmiotem protestów i wielkiej medialnej akcji, tymczasem inne, często bardziej szkodliwe dla ludzi otacza głucha cisza.
Jakby komuś było jeszcze mało dodatkowych atrakcji, mamy tu jeszcze echa eksperymentu Zimbardo- porywacze-amatorzy, z natury oczywiście łagodne baranki, bardzo szybko rozsmakowują się w swojej roli.
Warto przeczytać ze względu na wątki kryminalne i pozakryminalne. Jedna z lepszych moich lektur wakacyjnych, a przynajmniej najbardziej zapadająca w pamięć.
P.S. Wygląda na to, że Rendell jest całkiem przyzwoitą autorką, choć nie na topie. Przed wakacjami trafiłam na inną jej książkę "W Matni" (Going wrong) i też mam całkiem pozytywne wrażenia. Taka parodia "mrocznego studium obsesyjnej miłości". Jeśli trafię na kolejne jej książki, na pewno nimi nie pogardzę.
Żądanie nietypowe jak na porywaczy- wstrzymanie czy nawet zaniechanie budowy jest decyzją administracyjną, która w każdej chwili może być zmieniona. Ich działania , jak na obrońców motyli wydają się zresztą dość radykalne, i oczywiście nie o motyle tu chodzi. Policjanci, przez domniemany pacyfizm ekologów, mają początkowo problem, czy można ich okreslić jako terrorystów.
Nie zdradzę, jak cała historia skończyła się dla porywaczy i porwanych (poza tym, że była naprawdę nieźle wymyślona). Ok, skończyła się źle, a jedyną osobą, która wyszła z tego bez żadnych szkód była chyba żona inspektora.
Ciekawe były dla mnie kulisy takiego ekoprotestu, to że nie przez przypadek właśnie te, a nie inne obiekty są przedmiotem protestów i wielkiej medialnej akcji, tymczasem inne, często bardziej szkodliwe dla ludzi otacza głucha cisza.
Jakby komuś było jeszcze mało dodatkowych atrakcji, mamy tu jeszcze echa eksperymentu Zimbardo- porywacze-amatorzy, z natury oczywiście łagodne baranki, bardzo szybko rozsmakowują się w swojej roli.
Warto przeczytać ze względu na wątki kryminalne i pozakryminalne. Jedna z lepszych moich lektur wakacyjnych, a przynajmniej najbardziej zapadająca w pamięć.
P.S. Wygląda na to, że Rendell jest całkiem przyzwoitą autorką, choć nie na topie. Przed wakacjami trafiłam na inną jej książkę "W Matni" (Going wrong) i też mam całkiem pozytywne wrażenia. Taka parodia "mrocznego studium obsesyjnej miłości". Jeśli trafię na kolejne jej książki, na pewno nimi nie pogardzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz