piątek, 1 października 2010

Lód i woda, woda i lód- Majgull Axelsson

Najnowsza książka specjalistki od stosunków między siostrami, matkami, córkami oraz od błędów i wypaczeń rodzicielskich infekujących kolejne pokolenia, czyli Majgull Axelsson. Dużo słabsza od poprzedniczek, niestety. A przynajmniej od tych, które przeczytałam, czyli "Domu Augusty" i "Kwietniowej czarownicy".
O czym- o dwóch pięknych i popularnych bliźniaczkach, szkolnych gwiazdach i obiektach westchnień, których życie nieodwracalnie zmienia się, gdy jedna z nich- Elsie, w niewyjaśnionych (oczywiście do czasu) okolicznościach zachodzi w ciążę. Po urodzeniu synka, Bjoerna, nie jest w stanie zajmować się dzieckiem. Niespodziewanie dla wszystkich opiekę nad chłopcem przejmuje jej bliźniaczka, która aby stworzyc mu dom, decyduje się wyjść za Birgera. Po kilku latach rodzi im się córka Susanne. Elsie zostaje radiotelegrafistką spędza życie na kolejnych rejsach dalekomorskich, szczególnie preferując lodołamacze.
Po latach niespodziewanie licealista Bjoern zostaje gwiazdą boysbandu. Sława trwa jednak krótko, i gdy zaczyna się załamywać, okazuje się, że chłopak nie radzi sobie z sytuacją...

Autorka postanowiła jednak wrzucić na ten tort kolejną warstwę, i była to chyba jedna warstwa za dużo- po kolejnych 30 latach Suzanne, która w tym czasie została pisarką, idzie śladami ciotki i sama okrętuje się na lodołamacz. Szwecja okazuje się jednak małym krajem, gdyż razem z nią okrętuje się ktoś, kto zna jej przeszłość i zaczyna ją prześladować. Zagadką tego poziomu gry jest- czy Suzanne poradzi sobie z sytuacją i upora się z demonami przeszłości.

Żeby nie zdradzać clou całej historii- jej trzecia warstwa, i niestety najobszerniejsza, jest nie do końca potrzebna. Cała historia zamyka się na poziomie drugim, także psychologiczne konsekwencje wcześniejszych wydarzeń. Suzanne świetnie panuje nad sytuacją i nie widac zupełnie gdzie ta jej wielka wcześniejsza trauma. No chyba, że chodziło o historię detektywistyczną- kto jest stalkerem Suzanne i dlaczego nie darzy jej sympatią.

Odłożyłam książkę lekko skonsternowana, muszę jednak podkreślić, że wypada ona blado tylko na tle innych książek Axelsson. Nieźle broni się jako zwykłe czytadło (przy którym nie chodzi o dzielenie włosa na czworo i logikę fabuły a o miłę spędzenie czasu). To , że za rok raczej nie będę o niej pamiętać tak jak o domu Augusty, to inna para kaloszy:).

7 komentarzy:

  1. Zgadzam się w całej rozciągłości :)
    Mam też wrażenie, że nasze recenzje doskonale uzupełniają się wzajemnie i... czuję się nieco pewniej, widząc, że nie jestem jedyną lekko rozczarowaną czytelniczką.

    OdpowiedzUsuń
  2. a mnie się podobało. Bardzo. Jak wszystko tej pani :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oleńka- z perspektywy stwierdzam, że wypada nieco gorzej tylko w porównaniu z "Kwietniową..." i "Domem...". Fabuły nadal nie zapomniałam:).
    Pozdrawiam serdecznie:).

    OdpowiedzUsuń
  4. A tu się zgadzam - w porównaniu z tym, owszem. Mnie chyba najbardziej zmęczyła "Ta, którą nigdy nie byłam". Po niej "Lód i woda..." wypadł lepiej.

    Pozdrawiam i przy okazji dziękuję za zaobserwowanie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Przepraszam, chyba się pomyliłam. Ciągle jeszcze się gubię z bloggerem. . .

    OdpowiedzUsuń
  6. Chyba się nie pomyliłaś, dodałam Cię ostatnio do czytnika, ale juz nie wiem, w jakiej formie:).
    "Tej, która nigdy nie bylam", nie przeczytałam. Zaczęłam tylko, może kiedyś wrócę do tematu.

    OdpowiedzUsuń