
"Przygody..." zaczynają się jak typowa szlachecka saga rodzinna. Rok 1870. Konstanty Domont, dziedzic wielkopolskiego majątku Wrombczyn, sprowadza sobie z Warszawy żonę - piękną, choć nieposażną pannę. Niebawem rodzą się 2 córki, żona zapada na zdrowiu, umiera, dziedzic się rozpija...
Chwila moment, ta saga chyba pędzi zbyt szybko. Dwa rozdziały później córki nagle już ożenione, rodzą się kolejne dzieci. I tu dopiero akcja nieco zwalnia. Bo dopiero te dzieci - kuzynostwo Wochelscy i Tomyscy, będą właściwymi bohaterami książki. I na ich przykładzie Dąbrowska nakreśli nam losy polskiej inteligencji w pierwszej połowie dwudziestego wieku.
Proponuję teraz rozsiąść się wygodnie, bo nie będzie to przyjemna lektura. Podróż z Wochelskimi i Tomyskimi po bezdrożach polskiej historii przypominała mi jeśli nie wizytę Marsjan, to przynajmniej szkolną wymianę z Japonią. Totalny szok kulturowy.
Czego możemy dowiedzieć o warstwie inteligenckiej w przedwojennej Polsce?
Są nudziarzami. Nawet, jeśli wchodzą w wymyślne układy towarzysko-erotyczne: przynudzają. Nie wiem, jak to możliwe, ale właśnie tak jest.
Najwięksi nudziarze, o dziwo, zajmują się twórczością (pisaniem lub malarstwem, a czasem jednym i drugim). Do malarstwa trudno mi się odnieść, ale zastanawiam się, jak mozna było uprawiać kreatywny zawód nie mając wiele do powiedzenia na codzień? Albo, co gorsza, mając pustkę w środku?
Są bierni i wypaleni. Ich reakcją na wydarzenia dziejowe nie jest próba działania, ale kwękanie: ten źle, tamtem niedobrze, AK zorganizowane do niczego, polska armia to jakiś żart. Kontakt z takimi ludźmi np. w czasie wojny musiał skutecznie odbierać nadzieję. Jednym z alternatywnych tytułów dla tej książki miał brzmieć: "Myśląca trzcina" - nader adekwatnei do treści. Czy przypadkiem, jeśli inteligencja rościła sobie jakieś prawa do przewodniej roli w społeczeństwie, nie powinni raczej go inspirować i motywować?
Dość często rozmawiają używając cytatów z książek. OK - rozumiem, że wiele w życiu przeczytali, a teraz nie mają specjalnie co zrobić z tą wiedzą, więc pozostaje im wykorzystywanie jej do potyczek słownych.
Uderzyło mnie wykorzenienie: nie jest to jakimś specjalnym zarzutem. Można czerpać ze swojego dziedzictwa, można je odrzucić. Ale jeśli się je odrzuca, warto mieć coś w zamian. A tak, mam wrażenie, że jedynym łącznikiem z przeszłością, a także paradoksalnie - z rzeczywistością, są kolejne oddane gosposie.
Jako prawdziwi inteligenci Wochelscy i Tomyscy interesują się sprawami publicznymi. Jak na potomków szlachty ich zapatrywania mają wprawdzie nieco czerwone zabarwienie, no ale to akurat może nie jest takie dziwne, przynajmniej Dąbrowska nie kazała się swoim bohaterom zapisać do KPP. Namiętnie zwalczają (głównie piórem) zarówno narodowców jak i piłsudczyków. Przy czym są tak konsekwentni w swoich wyborach, że dla ich obrony są gotowi zrujnować nawet swoje życie prywatne (jedna z bohaterek ze wstrętem odrzuca rękę ukochanego, który jak na złość jest narodowcem).
Niektóre opinie, włożone w usta bohaterów budziły moją konsternację, jak choćby o "faszyście, który próbował odpokutować swoje winy walcząc z faszystami"- o zwolenniku ruchu narodowego rozstrzelanym przez Niemców, czy wielokrotnie powtarzana opinia o "Polsce, która za swoje grzechy została ukarana okupacją" (przy czym chodziło głownie o grzechy wobec polskiego ruchu robotniczego). Być może mam słabe wyczucie kontekstu i epoki, ale hasła te sprawiały mi wrażenie przeniesionych z czasów Gomułki.
Odwołuję się teraz do stereotypów, które zagnieździly się w mojej głowie, ale bohaterowie w ogóle nie przypominali mi inteligencji przedwojennej, a raczej PRL-owską (a idąc tym tropem , także tą post-PRL-owską, czyli całkiem wspólczesną). Jakoś brak było mi u nich rozmachu. Zamiast tego ostrożność, zabezpieczanie sobie bytu i poprzestawanie na małym. Także intelektualnie.
być może rozwiązanie zagadki tkwi w czasie, kiedy książka powstawała. Dąbrowska pisała i przerabiała ją do śmierci (w 1965), zresztą nie zakończyła ostatecznej redakcji, ostatnie rozdziały, często napisane wiele lat wcześniej, zostały wklejone w formie nie zrewidowanej przez autorkę. Zapewne musiała kombinować, co napisać, żeby dało się przemycić trochę przemilczanych zazwyczaj informacji (17 września, wywózki, mam wrażenie, że mignęła mi gdzieś nawet informacja o Katyniu), i może za tę cenę zrobiła z przedwojennej inteligencji stado nadętych kunktatorów. Być może zresztą tak sobie to tylko wyobrażam.
Drugim bohaterem książki (poza inteligentami) jest historia, cały pomysł książki zasadzał się zresztą na konfrontacji jednostki z historią. Dzieje Polski ulegają jednak w książce kondensacji. Akcja zaczyna się po Powstaniu Styczniowym, tyle, że ok 60% objętości zajmuje druga Wojna Światowa, a jedną czwartą - Powstanie Warszawskie. W tym miejscu bohaterowie dochodzą do ściany, zostały już tylko zgliszcza i brak nadziei. Jak dalej żyć, gdy przeżyło się koniec świata? Czy wtedy obowiązują jeszcze wcześniejsze zasady, czy nie ma to większego znaczenia?
"Przygody.." ze względu na poruszanie historycznych tematów tabu związanych z okupacją sowiecką, musiały być w swoim czasie hitem na rynku. Jednak punkt ciężkości jeśli chodzi o okrucieństwa wojny, przesunięty jest na na czesć dotyczącą okupacji niemieckiej. Autorkę można przyłapać na zaskakujących niekonsekwencjach. Jedna z bohaterek, która była świadkiem wywózki swoich krewnych na Wschód (i z której to wywózki już nie powrócili), po kilku latach z całą powagą tłumaczy nastoletniemu kuzynowi, że komuniści to ludzie, którzy chcą dobra całej ludzkości. Mam nadzieję, że wyjaśnieniem tak zaskakujących stwierdzeń jest fakt, że znajdowały się w części niepoddanej ostatecznej redakcji przez Dąbrowską, a nie wynikałyby z szaleństwa bohaterki:).
Jest jeszcze trzeci motyw przewodni - życie prywatne bohaterów, ale jak na książkę, która rozgrywa się na przestrzeni 70 lat jest go stosunkowo ...mało. wszystko przez to, że bohaterowie raczej wybrali sztukę lub powołanie (nauczycielstwo), więc na życie prywatne siłą rzeczy zostało mniej przestrzeni (a na rodzinne nie zostało go wcale). Największe wrażenie z tych wątków prywatnych zrobił na mnie opis żałoby jednej z bohaterek, oparty pewnie na osobistych przeżyciach Dąbrowskiej - majstersztyk.
Tyle jeśli chodzi o treść. Jak natomiast wypadają "Przygody człowieka myślącego' pod względem literackim?
Doskonale. Autorka nie tylko perfekcyjnie włada językiem, ale doskonale żongluje też symbolami, powtarzającymi się motywami (np. ciągła - na przestrzeni 70 lat - konieczność przedzierania się przez zielone granice - jak można życ w kraju, który jest permanentnie podzielony?). Świetnie operuje skrótem - akcję dopełniają sny bohaterów, najsilniejsze wrażenie robi taki dwustronicowy - o płonących dzieciach wyrzucanych przez okno - obrazujący tragedię warszawskiego getta.
I fundamentalne pytanie - czytać, czy nie czytać? Szczerze mówiąc - spodziewam się teraz lawiny komentarzy "to nie dla mnie". Na mnie książka zrobiła duże wrażenie, aczkolwiek myślę, że mogłaby być lepsza, gdyby autorka nie uwikłała się w grę z cenzurą (i autocenzurą). Brak wolności słowa to prawdziwa plaga, musiał być potwornie męczący dla twórców, a teraz męczy czytelników. Chociaż prawda zawsze gdzieś wycieknie bocznymi kanałami, a autorce niektórymi obserwacjami udało się wyprzedzić swoje czasy.
źródło zdjęcia:lubimyczytac.pl