wtorek, 13 września 2011
"Człowiek, który pokochał Yngvego" - Tore Renberg
Sięgając po tę książkę spodziewałam się gejowskiej love story w tonacji nostalgicznej z dwoma pryszczatymi siedemnastolatkami w roli bohaterów. Jak to zwykle bywa, książka nieco rozminęła się z moimi przewidywaniami, nie tylko dlatego, że tylko jeden z bohaterów miał jakiekolwiek pryszcze.
Jest rok 1990. Jarle Klepp, licealista, mozolnie buduje swój image i pozycję w grupie. Jego najlepszym kumplem jest anarchista Helge. Ma dziewczynę (Kathrine), gra w punkowym zespole, a do tego ma poglądy, i to nie byle jakie, a postępowe.
Jak pisze sam bohater z perspektywy lat:
"...wydaje mi się, że pozjadałem wszystkie rozumy i uważam, że 80% moich rówieśników to niedorozwinięci, konserwatywni niedoinformowani debile. Jeżeli czemuś miałbym być przeciwny, to z pewnością EWG, nie lubię też chrześcijan (...), nienawidzę komercjalizmu, braków w wiedzy o ochronie środowiska, popularnej muzyki i kapitalizmu". [1]
Bunt Jarlego jak na dzisiejsze czasy wydaje się dość mainstreamowy (hasła o ochronie środowiska przechwyciła znienawidzona przez niego EWG/UE i są teraz nie tylko w programach szkolnych, ale i przedszkolnych), ale 20 lat temu był jak najbardziej IN.
W ten uporządkowany świat młodego człowieka, który wie czego chce wkracza nagle miłość, w dodatku taka, której sam nie rozumie i nie potrafi przyjąć do wiadomości (do "nowego" z równoległej klasy: "drętwiaka" Yngvego). I nagle: wszystko zaczyna się sypać. Wychodzą na wierzch rożne problemy bohatera (choćby niezabliźnione skutki rozpadu związku jego rodziców), opada maska (a raczej liczne maski), zapomnianej roli nie podpowie żaden sufler, gdyż chłopak znajdzie się nagle w zupełnie nowej dla siebie sytuacji.
Jeśli chcecie sprawdzić, czy jej podoła - zapraszam do zanurkowania w te historię.
Moim zdaniem to naprawdę dobra lektura. Autor nie tylko wiarygodnie uchwycił fenomen "burzy i naporu" okresu dojrzewania, ale nasycił książkę wieloma wiarygodnymi szczegółami (muzyka, moda, obserwacje społeczne), przez co historia Jarlego nie buja w obłokach, a jest naprawdę blisko życia. Tak się zkłada, że także blisko mojego życia, gdyż wprawdzie jestem kilka lat młodsza od bohatera ksiąki, ale w Polsce wszelkie trendy (zarówno te muzyczne, jak i dotyczące np. modnych używek), przyjmowały się nieco później. Dlatego też przy okazji mogłam sobie zafundować podróż sentymentalną.
Największym plusem książki były jednak dla mnie problemy, które autor wprowadził do niej za pośrednictwem postaci Yngvego (ze względu na to, że nie chcę zepsuć efektu zaskoczenia nie będę ich tu jednak szczegółowo omawiać). Myślę, że po lekturze innym okiem spojrzycie na klasowych drętwiaków z czasów własnej młodości.
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Akcent i portalowi Czytanie (nie) szkodzi.
[1] "Człowiek, który pokochał Yngvego" - Tore Renberg, Warszawa 2011, s 15
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zależy mi bardzo na tej książce, wydawnictwo chciało mi ją wysłać i jakoś do mnie nie dotarła...
OdpowiedzUsuńPo Twojej recenzji aż mi się przykro zrobiło, że taka fajna książka mnie omija, ech.
Domi, mogę pożyczyć.
OdpowiedzUsuńTeż mi się podobała ta książka i masz rację świetna podróż sentymentalna :)
OdpowiedzUsuńBobliofilko- wszystko kubek w kubek jak sklonowane z czasów liceum, no może poza tym umiłowaniem Marksa i Bakunina, u mnie fanów mieli:).
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o tej książce, ale z chęcią powróciłabym do roku 1990. Miałam wtedy cztery lata i świat naprawdę wydawał się piękniejszy ;) Ciekawa jestem, czy faktycznie taki był...
OdpowiedzUsuńNooo, tego się nie spodziewałam ;))) Zaintrygowałaś mnie!
OdpowiedzUsuńCzłowiek to zawsze mądry po czasie ...
Claudette,
OdpowiedzUsuńna oko , to świat (a przynajmniej Polska) chyba niewiele się różnił od dzisiejszego. Tylko PKP czyba lepiej funkcjonowało. I dług publiczny był mniejszy (może sprawdzę ile razy mniejszy;). I tak dalej:).
Maniaczytania- mam, nie pozbywam się i mogę pożyczyć:).
Po tym jak się okazało, że wiedziemy swój żywot w tej samej dzielnicy stolicy, to może i ja się zgłoszę kiedyś po pożyczkę, książki oczywiście ;). Jak się uporam z tym, co mi na półkach zalega.
OdpowiedzUsuńAle tu ładnie u Ciebie się zrobiło :).
Maya, to jest myśl:).
OdpowiedzUsuńTamten szablon już mi pachniał naftaliną:).
Twoja recenzja potwierdza to, co o tej książce słyszałam, a były to opinie bardzo zachęcające. Literatura skandynawska zalicza się do moich ulubionych, więc jest szansa, że kiedyś z przyjemnością przeczytam.
OdpowiedzUsuńLirael,
OdpowiedzUsuńBałam się, że będzie tendencyjna, także było to miłe zaskoczenie:). W każdym razie- nei było tu takich dramatycznych akcji jak te, o których pisałaś w Hohaju.
Po Hohaju mam chwilowy uraz do literatury skandynawskiej. :(
OdpowiedzUsuńMam recenzję w pamięci:).Gdyby ni eona już połaszczyłąbym się na ksiażkę w wiadomym serwisie:).
OdpowiedzUsuń