niedziela, 20 lutego 2011
Służące- Kathryn Stockett
Ta notka będzie głównie o tym, jak to nie należy sugerować się tym , co się wyczyta o książce na blogach.
Badając temat "służących" często wpadały mi w oko takie hasła jak: HERstory, "przemawiać własnym głosem", segregacja rasowa...
W związku z tym spodziewałam się czegoś w rodzaju Toni Morrison- czyli lektury poważnej i niekoniecznie łatwej.
Tymczasem "Służące" mogła spokojnie napisać Fannie Flagg, co więcej przypominały one mocno "Witaj na świecie maleńka" (mój pierwszy kontakt z prozą Flagg), nie tylko ciepłą i optymistyczną atmosferą, ale także niektórymi szczegółami fabuły.
To podobieństwo zresztą niekoniecznie musi być wadą, to zależy od czytelniczych preferencji. Zaskoczyło mnie po prostu, że jest to literatura środka.
Jeśli chodzi o treść- opowiada o pisaniu książki przez białą dziewczynę i czarne pomoce domowe.
Dla niej jest to próba uporządkowania swoich uczuć po utracie swojej ukochanej niani- Constantine, dla Murzynek- środek walki o godność- są lata 60-te, rasistowskie uprzedzenia na amerykańskim Południu trzymają się mocno, a książka może stać się kolejnym małym krokiem rozmontowującym niesprawiedliwy system.
Fabuła przypomina nieco serial o wojnie "Czas honoru"- kobiety piszą swoją książkę w absolutnej tajemnicy przed członkami białego establishmentu. Wymaga to opanowania zasad pełnej konspiracji, wsypa grozi może niekoniecznie śmiercią, ale (zwłaszcza dla czarnych uczestniczek spisku), może się skończyć ciężkimi uszkodzeniami ciała.
Książka miała być z założenia podnosząca na duchu i dodająca skrzydeł, moim zdaniem jest jednak podszyta smutkiem- przed mieszkankami Południa, mimo wszystkich wysiłków, jeszcze wciąż długa droga do równouprawnienia.
Mimo wszystko polecam- mającym ochotę na solidną literaturę środka o niebanalnej tematyce.
Zdjęcie ze strony wydawcy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jakiś czas temu był wielki bum na czytanie tej książki, teraz emocje już nieco opadły więc można na spokojnie po nią sięgnąć. Twoja recenzja zachęca, bardzo :)
OdpowiedzUsuńStrasznie mi się ta książka podobała. Przeczytałam ją w zeszłym roku i do tej pory ją pamiętam jakbym skończyła ją czytać wczoraj. Szkoda, że w olsce nie miała takiej promocji jak na przykład w Wielkiej Brytanii...
OdpowiedzUsuńChętnie sięgnę, temat bardzo ciekawy :)
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie ta książka. Najpierw czytałam o niej sporo dobrego, potem ktoś nazwał to czytadłem, ale porządnym, z wyższej półki. Nadal ta tematyka budzi moje zainteresowanie.
OdpowiedzUsuńMnie też się bardzo skojarzyła z "Witaj na świecie maleńka". I chyba nawet książka Flagg podobała mi się trochę bardziej niz "Służące", chociaż to naprawdę dobry kawałek literatury popularnej z pewnymi ambicjami.
OdpowiedzUsuńBardzo jestem ciekawa ekranizacji, którą właśnie kręcą (wrzycałam ostatnio u siebie na blogu link do fotosów).
Tajemnica,
OdpowiedzUsuńmam wrażenie, że na blogach największy "bum" był zanim ukazała się po polsku (a to dzięki wyzwaniu południowemu). Teraz podobny przeżywa The Room.
Dabarai,
promocja pewnie ruszy, gdy pokaże się ekranizacja (bo że będzie zekranizowana, to pewne:))
Biedronka,
koniecznie.
Zaciekawiła mnie ta książka, być może kiedyś po nią sięgnę :).
OdpowiedzUsuńKornwalia-
OdpowiedzUsuńnie pasuje mi tu określenie czytadło (jak ktoś określił tak u Ciebie Łuk Triumfalny to złapałam się za głowę), bo dla mnie takie określenie oznacza książkę, która jest wyłącznie gumą do żucia dla oczu, a nazwanie tak choćby "Służących" jest krzywdzące.
Ale do literatury środka- pasuje mi jak najbardziej.
Ysabell-
jest jeden podobny element fabuły, no i to Amerykańskie Południe... Chociaż schemat fabularny zupełnie inny.
Być może mi też "Witaj na świecie..." podobało się trochę bardziej (jeszcze za wcześnie, żeby oceniać), ale dotyczy to tylko i wyłącznie tej książki p. Flagg, kolejne już nie były dla mnie tak świeże.
Poza tym zaraz pędzę zobaczyć fotosy:).
Maya-
ciekawe, czy zdążysz przed ekranizacją:)
"Czytadło" funkcjonuje jako określenie nacechowane wartościująco i dla każdego ma pewnie ciut odmienne znaczenie. Problematyczna sprawa - sama, jak jakiś radykał i ortodoks, wrzuciłabym do tego worka wszystko co nie jest literaturą piękną. Ale równocześnie nigdy nie przypięłabym takiej etykietki dobremu kryminałowi :P Jest jakieś określenie na literaturę środka, jak ją tutaj nazwałaś Izo? Bo może język polski nie nadąża za naszymi potrzeba i wymaga korekty bądź uzupełnień ;))
OdpowiedzUsuńMaioofko- określenie - literatura środka pożyczyłam sobie od młodej pisarki- w tej notce co nieco na ten temat:
OdpowiedzUsuńhttp://mlodapisarkaczyta.blox.pl/2010/09/Slonce-w-slonecznikach-Dominika-Stec.html
Ortodoksyjnie rzecz biorąc jest literatura piękna i literatura popularna.
Ale w ramach tej drugiej są przecież spore różnice. Weźmy choćby "Służące" i seria o "Dziewicach" M. Szwai.
Bujaczku
:).
ta książka jest reklamowana raczej jako czytadło dla kobiet niż naprawdę wartościowa literatura, a szkoda historia jest ciekawa, bohaterowie wielowymiarowi,a obraz społeczeństwa lat sześćdziesiątych barwny i rzetelnie przedstawiony.
OdpowiedzUsuńszykuje się ekranizacja z Emmą Stone, Violą Davis i Allison Janney, nie chciałabym pokładać w niej zbyt dużych nadzieji, bo obawiam się, że zamienią tą książkę w cukierkową, umoralniającą amerykańską ekranizację. mam nadzieję, że się rozczaruję.
świetna recenzja. pozdrawiam.
Jakoś ominęły mnie reklamy, zdanie wyrabiałam sobie wyłącznie na podstawie notek blogowych.
OdpowiedzUsuńWidziałam fotki z filmu, i pierwsze, co się rzuca w oczy to kiecki i fryzury, oby nie poszła w kierunku- "obrazek z lat 60-tych gdy wszystkie wyglądałyśmy jak Jackie Kennedy".
Iza, właśnie o te różnice mi chodzi - bo o ile literatura piękna, choć różnorodna, gwarantuje pewien poziom literacki, to z literaturą popularną już nie jest tak łatwo. Bywają teksty świetne, choć wtórne bądź błahe treściowo, bywają też 'tylko' dobre, ale bywają tasiemcowo produkowane gnioty, których jednym celem jest sprzedaż tu i teraz bez jakichkolwiek aspiracji. Taki worek jest trochę zbyt pojemny, a jedno jedyne określenie "czytadło" wycelowane dowolnie w tytuły, które akurat komuś nie podeszły to bida z nędzą, w polszczyźnie ma się rozumieć ;) Czas może na forsowanie ciekawych neologizmów? :P
OdpowiedzUsuńNie ma problemu z tymi naprawdę kiepskimi- tu świetnie sprawdza sie słowo "gniot".
OdpowiedzUsuńTa "literatura środka" w sumie dośc mi sią podoba, bo jest zrozumiale i nie ma wydźwięku pejoratywnego.
No proszę, a dla mnie "czytadło" nigdy nie miało odcienia negatywnego... Raczej pozytywny, w sensie, ze tak się łatwo i przyjemnie czyta, nawet jeśli bez zbytniej głębi.
OdpowiedzUsuńInna rzecz, że podział na literaturę piękną i popularną uważam za dość karkołomny. Zwłaszcza, że spora część literatury uznawanej powszechnie za "piękną" mnie wydaje się pseudoartystycznym bełkotem, więc stwierdzenie (jak pisała maiooffka), że literatura piękna gwarantuje pewien poziom literacki jest jak dla mnie nieprawdą.
Co przypomina mi jedną znajomą księgarnię, gdzie niezmiennie cieszy mnie uroczy podział literatury na "piękną", "popularną" i "polską"... :D
Ysabell-
OdpowiedzUsuńpseudoartystyczny bełkot, to dla mnie pseudoartystyczny bełkot i nic więcej:). Takie pozycje zresztą najlepiej weryfikuje czas. Literatura piękna powinna nieść ze sobą jakaś wartość dodaną. A jeśli tak nie jest to jak dla mnie wpada w kategorię "literatury niepotrzebnej":)
Zresztą- czy ktoś tak naprawdę czyta te "bełkoty"?
Rzeczywiście zupełnie inaczej rozumiemy pojęcie "czytadła":). A podział z księgarni rzeczywiście uroczy:).
Z tym, że w takim razie dla każdego inna pozycja będzie popularna, inna piękna, a inna bełkotem. Przykładów jest mnóstwo, również takich, które próbę czasu przeszły (ponoć). Ja na przykład za bełkot uważam Gombrowicza i nie jestem w stanie odbierać go inaczej, a są tacy, co uważajż go za geniusza...
OdpowiedzUsuńNo i jakoś często się zdarza, że książka teoretycznie "popularna" daje mi więcej tej wartości dodanej niż inna książka teoretycznie "piękna". Choć, oczywiście, bywają książki stanowiące tylko niepożywną papkę dla oczu, choć "czytają się" dobrze.
To fakt, istnieje cos takiego jak subiektywny odbiór. Tyle, że jest sporo takich pisarzy, którzy skrobią w zasadzie...dla nikogo.
OdpowiedzUsuńDla mnie literatura piękna ze znakiem jakości, to zwykle ta starsza (choćby Iris Murdoch), jeśli chodzi o nowsze- jakoś wolę poczekać aż sie odleżą i opadnie medialna wrzawa.
Co do czytadeł poruszających trudne tematy- mam tu kilka takich na blogu:).
O a ja na tą książkę się bardzo nastawiałam, ciężko mi było ją zdobyć i byłam zadowolona :)
OdpowiedzUsuńJa też:). Ale spodziewałam się czegoś innego:).
OdpowiedzUsuńJa z kolei widziałam tę książkę na półkach i nie sięgałam po nią, bo nie znając żadnych opinii spodziewałam się (ta okładka) opowieści o pomocach domowych molestowanych przez pracodawców. W końcu książkę wręczyła mi koleżanka - i przepadłam.
OdpowiedzUsuńLektura jest bolesna, ale uważam, że warta uwagi :)
Aneladgam (zawsze musze się koncentrować pisząc twojego nicka):),
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim witam na blogu:).
Przynajmniej molestowania oszczędziła autorka swoim bohaterkom (choć tak naprawdę był to pewnie problem). A okładka sugeruje prawie wszystko, tylko nie to co jest w środku- też spodziewałam się czegoś bardziej zimnego i wystudiowanego:).
Jestem świeżo po lekturze (wysłuchaniu) i jestem zachwycona książką. A ten smutek rzeczywiście się wyczuwa.
OdpowiedzUsuńCzytałam, ale już nie zdążyłam skomentować:(.
OdpowiedzUsuńSuper to był pomysł z tym czytaniem na głosy (ale w sumie ta książka sie do tego świetnie nadaje, skoro kazdy rozdział ma inną narratorkę).