poniedziałek, 21 marca 2011
"Emancypantki"- Bolesław Prus
Gdy zaczynałam "Emancypantki", zrobiły one na mnie doskonałe wrażenie. Taka energetyczna lektura, pełna barwnych bohaterek (i bohaterów), osadzona w klimatycznym miejscu, bo na prestiżowej warszawskiej pensji. Czytałam z zaciekawieniem o szkole, trzymanej żelazną ręka pani Latter, sympatycznych, rozbieganych wychowankach, uroczych damach klasowych, na czele z główną bohaterką - Madzią Brzeską, a w tle podglądałam scenki z Warszawy lat 70-tych XIX wieku. Stolica aż kipiała wówczas od wielkich idei- pozytywizmu, emancypacji kobiet, zainteresowaniem cieszyły się również nowe ruchy para-religijne, w tym spirytyzm (nader podobny do współczesnego nam New Age), który miał być trzecią drogą między religią chrześcijańską, a naukowym materializmem. Podziwiałam mistrzostwo Prusa w budowaniu postaci. Jest ich grubo powyżej dwudziestki, a każda niepowtarzalna, zarówno jeśli chodzi o charakter, postępowanie, jak i język. O tym jak trudne to zadanie dla pisarza, wiedzą czytelnicy niektórych modnych powieści.
Później przenosimy się na prowincję, gdzie energiczna Madzia w ciągu kilku miesięcy dokonuje znaczących przemeblowań w życiu swojego rodzinnego miasteczka. Do tego momentu "Emancypantki" dostarczały dawkę energii porównywalną z książkami Musierowicz albo np. ze Służącymi.
Od połowy jednak (czyli od tomu trzeciego), książka grzęźnie, a raczej grzęźnie główna bohaterka.
Na pierwszy rzut oka wpływ maja tu jej życiowe wybory, w tym przypadku wierność ideałom emancypacji kobiet.
Jeśli chodzi o ten kluczowy dla książki temat, to można się zastanawiać, ile tak naprawdę zmieniło się przez ostatnie 140 lat, ale dwa aspekty sytuacji kobiet są na pewno różne. Pierwszym jest ekonomiczne upośledzenie kobiet - w XIX wieku kobiety były pozbawione możliwości zarobkowania na poziomie choćby zbliżonym do zarobków mężczyzn z tej samej klasy społecznej.
Dobrze wykształcona kobieta, ze względu na brak dostępu do pewnych zawodów, jeśli wybierała samodzielność automatycznie spadała na drabinie społecznej... 2 klasy niżej.
Zmieniać tę sytuację zaczęła powoli dopiero Pierwsza Wojna Światowa.
Drugim aspektem jest postrzeganie kobiet, jako istot psychicznie niesamodzielnych, które bez mężczyzny/wsparcia rodziny nie są w stanie samodzielnie funkcjonować (niby anachronizm, choć uparcie powracający w książkach typu chick-lit).
Na pierwszy rzut oka fakt, że Madzia Brzeska staje na poważnym rozdrożu jest kombinacją dwóch czynników, o których wspomniałam powyżej (Prus solidaryzuje się z sytuacją kobiet, ale jest przeciwnikiem emancypacji- nie proponując równocześnie nic w zamian- cóż- znak czasów).
Moim zdaniem jednak bohaterka byłaby skazana na klęskę (a co najmniej na wiele przegranych bitew), nie tylko w dzisiejszych czasach, ale także w futurystycznym świecie "Seksmisji". A to wszystko przez fakt, że oprócz wielkiej dobroci i serca na dłoni, natura nie obdarzyła Madzi mechanizmami obronnymi (ani zmysłem praktycznym), które pozwalałyby jej chronić własne ja. I być może dlatego droga, do której wyboru ostatecznie się skłania (zakończenie książki jest otwarte), choć pozornie nieatrakcyjne, jest dla niej rozwiązaniem optymalnym.
Kończąc już te rozważania, które mogłyby obejść co najwyżej tych, którzy już czytali książkę - zachęcam do lektury "Emancypantek". To doskonała historia obyczajowa, w której jednak autor nie zniża się do łatwych rozwiązań rodem z romansu i nie ucieka od psychologii. To plastyczny portret XIX wiecznej Warszawy- która w porównaniu z dzisiejszą wydaje się miastem intelektualnego fermentu. Miłośnicy poważniejszych tematów również znajdą coś dla siebie- sporo tam na przykład rozważań o konflikcie nauki, religii i pseudoreligii, a także o szukaniu własnej drogi duchowej. Wreszcie - "Emancypantki" to przykład dobrej, literackiej roboty- choćby konstrukcja bohaterów jest najwyższej próby. Do tego nieudziwniony język sprawia, że książkę łatwo i szybko się czyta, przynajmniej w pierwszej, bardziej dynamicznej części.
Jednym słowem- polecam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Muszę się przyznać, że już dość dawno chciałam przeczytać tę książkę, kiedy na zajęciach z polskiego moja nauczycielka o niej wspomniała :) Podobała mi się "Lalka" i to nawet bardzo,więc podejrzewam, że i ta mi się spodoba...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko z Bydgoszczy :)
Możesz przeczytać np. pierwszy tom, i zobaczyć, czy Ci się spodoba. Zapomniałam napisać w notce, że poszczególne tomy (a zwłaszcza 1. i 2. ) są dość autonomiczne, i łatwo między nimi robić sobie przerwy.
OdpowiedzUsuńRównież pozdrawiam:).
Ta książka jest u nas w domu odkąd pamiętam, ale jakoś nigdy nie mogłam się za nią zabrać - kiedy byłam mała, odstręczał mnie rysunek na okładce i niezrozumiały tytuł, potem - postępowanie Wokulskiego w "Lalce". Może dam kiedyś Prusowi jeszcze jedną szansę, zwłaszcza że tematyka mnie interesuje. Rozmiary trochę mnie przerażają, ale skoro mówisz, że szybko się czyta...
OdpowiedzUsuńElenoir,
OdpowiedzUsuńu Ciebie problemem moze być system czytania wszystkiego 2 razy. Wtedy z 900 stron robi się 1800, a to juz wyzwanie:).
O, to nie tylko ja uważam, że "Emancypantki" się rozłażą w szwach od połowy:) Madzia mnie irytowała i zawsze miałem pretensję do autora, że nie skupił się na pani Latter i zrobił jej to, co zrobił:P Nie rozumiem też zachwytów Musierowicz nad Madzią we "Frywolitkach", ale to pewnie różnica płci działa na moją niekorzyść:)
OdpowiedzUsuńTo nie Emancypantki się rozłażą, tylko Madzia się sypie, i przydałoby się ją wysłać na terapię. Reszta lasek jakoś potrafiła się pozbierać.
OdpowiedzUsuńCo do pani Latter- Prus musiał jej zrobić to co zrobił, żeby pokazać, że emancypacja to zuo.
Prusa sławię, to nasz talent na światowym poziomie, więc na pewno przeczytam.
OdpowiedzUsuńA zachwytów Musierowicz tez nie rozumiem- IMO Madzia przekroczyła pewną granicę, i zaczęła jechać na krawędzi autodestrukcji, tego u bohaterek pani M. nie było, raczej mocno stąpały po ziemi.
OdpowiedzUsuńKornwalia - jakoś się nie zaczytywałam wcześniej, ale rzeczywiście- w szczegółach widać, że to prawdziwy mistrz słowa.
OdpowiedzUsuńMuszę kiedyś jeszcze raz przeczytać 'Emancypantki", bo czytałam je jako małe dziecię i niewiele pamiętam... Aż wstyd. A "Lalka" mi się nie podobała... Jakoś miałam przed nią strrrraszne opory.
OdpowiedzUsuńOna się zachwyca, że to takie dobre i miłe stworzenie, uch. Masz rację, że to Madzia się rozpada, ale niestety chyba Prus nie miał troszkę pomysłu co zrobić z tą bohaterką. Powinien wywalić połowę do kosza i zacząć na nowo. I tak na marginesie: Prus zdaje się popierał emancypację, więc raczej zrobił pani Latter to, co zrobił, żeby się ta Madzia mogła usamodzielnić (a na co jej, biedulce, ta samodzielność). A tak jeszcze na marginesie drugim: adaptacja filmowa pierwszego tomu jest znakomita, zresztą pod jej wpływem zacząłem czytać i może stąd moje późniejsze rozczarowanie:P
OdpowiedzUsuńBrzmi zachecająco, został mi 1 tom "nocy i dni", czemu nie sięgnć po "emancypantki" na odtrutkę po różnych współczesnych "dziełach"
OdpowiedzUsuńZacofany- Prus na pewno rozumiał sytuację kobiet i się solidaryzował.
OdpowiedzUsuńNatomiast poparcia nie widzę- nad najbardziej feministycznym odłamem (pani Howard)- pastwił się bez litości.
Resztę książki widzę tak, że kobiety bez męskiego ramienia sobie nie radzą (choćby case pani Latter [SPOILER]- pojawia się jej ex i nagle problemy materialne jej dzieci znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki), i ten ogólny rozpad był zabiegiem celowym, żeby tę tezę podeprzeć.
Zresztą dużo jest takich drobnych szczegółów fabuły, które by to potwierdzały.
Co do Musierowicz- gdyby np. Madzi wrzucić na plecy Ignaca Borejkę, to marnie widzę losy tego stadła. Ta bida w każdych czasach miałaby ciężkie życie.
Dabarai -
OdpowiedzUsuńLalkę niestety za dobrze pamiętam, ale planuję powtórkę za jakieś 10 lat, może odkryję tam jeszcze coś ciekawego.
Pani Olu,
wiedziałam, że rozpyka Pani "Noce i dnie" w rekordowym tempie:). Na odtrutkę po "dziełach" prus nadaje się idealnie.
@Iza: Masz lekturę na świeżo, to nie będę się zapierał. Latterowa faktycznie bez męskiego ramienia żyć nie mogła, Howardowa jest wyśmiewana, ale raczej jako właśnie typ skrajnej feministki godnej niemalże dzisiejszych czasów, a nie jako przedstawicielka emancypantek dążących uzyskania większej samodzielności przez kobiety. Tu bym chyba rozdzielał te dwie rzeczy. Ale żeby dyskutować dogłębniej, musiałbym wrócić do książki, a naprawdę po dwóch czytaniach mam trochę dość:) Chyba żeby tylko pierwszą część, hmmmmm...
OdpowiedzUsuńMimo wszystko to jednak "Lalka" rządzi:D
Wizja Madzi i Ignaca mnie dobiła:)
Zacofany w-l,
OdpowiedzUsuńdo ponownej lektury nie będę Cię zmuszać, zwłaszcza biorąc pod uwagę Twoje zaległości:). Chyba, że zdecydujesz sie na samą pierwszą część;).
Do Prusa mnie nie trzeba zmuszać:) Chociaż teraz to jestem chory na pełne wydanie "Kronik" (a propos, polecam dwutomowy wybór "Kronik" - znakomite). Prus w pudłach przeprowadzkowych, więc zwalczę pokusę:)
OdpowiedzUsuńGdzieś mi się obiło o uszy, że jesteś wielbicielem Prusa, natomiast najwyraźniej nie po drodze ci z "geniuszami uczucia".
OdpowiedzUsuńKroniki to może niezły pomysł, to warszawskie tło bardzo mi się podoba, rozejrze się:)
A kogo rozumiesz pod "geniuszami uczucia"? Nie Danielle Steel, mam nadzieję:P
OdpowiedzUsuńNieee, to tylko kryptonim , pod którym ukrywa się Madzia Brzeska.
OdpowiedzUsuńA wielki powrót Danielle Steel na blogi to tylko kwestia czasu, skoro teraz wymiata niejaka Sheryl Woods.
A faktycznie Musierowicz (?) tak koleżankę Brzeską nazwała. Wyparłem te frywolitki, bo mnie denerwowały okrutnie. O żadnej Sheryl nic nie wiem, chwilowo nie mogę się zdecydować, czy lubię Emmę, czy nie:)
OdpowiedzUsuńNie tylko Musierowicz, sam Prus również:).
OdpowiedzUsuńCzyli jednak nie ma to, jak być na świeżo po lekturze:)
OdpowiedzUsuńI dlatego mają sens kluby czytelnicze. Wszyscy są na świeżo i dyskusja aż furczy.
OdpowiedzUsuńZa czym nie przepadam, to właśnie za czytaniem na gwizdek:) Kluby to zdecydowanie nie dla mnie:P
OdpowiedzUsuńDo "Emancypantek" przekonała mnie Musierowicz. Nie czymś, co konkretnie napisała, ale że napisała i polecała ;)
OdpowiedzUsuńA lektura książki pochłonęła mnie zupełnie. Już zapomniałam, że trzymani na dystans autorzy lektur szkolnych to czasem takie tuzy literackie. Prus to jedna z 'ofiar' szkolnego programu. Dobrze o nim przypominać.
Początkowo książka zapowiada się tak lekko, pensjonarsko, dziewczęco, więc może to stąd kolejne tomy, chwilami przygnębiające i o wymowie już silnie ideowo-społecznej, wydają się Wam gorsze? Bo zamysł autor, zdaje się, że miał całościowy i doprowadził bohaterkę tam, gdzie chciał.
Dla mnie zgrzytał tylko motyw klasztorny. Zbyt radykalny może? Z dzisiejszej perspektywy zaś pachnący telenowelą :)
Ciekawie jest za to porównać taką naiwną Madzię Prusa (1890) z niewiele starszą (1906) cyniczną Janką u Nałkowskiej ("Kobiety").
Ja się dziwię, że kogokolwiek do Prusa trzeba zachęcać, no ale ja zacofany jestem:) Początek wcale, moim zdaniem, nie jest lekki i pensjonarski, to kawał porządnej realistycznej prozy, potem natomiast autor zbytnio skupia się na samej Madzi, a ja jej w stężonej dawce nie wytrzymuję. Wypieram końcówkę do tego stopnia, że nawet nie wiem, jak to się kończy. Uch, czyli jednak powtórka...
OdpowiedzUsuńMaioofko,
OdpowiedzUsuńja nie napisałam, że kolejne tomy są gorsze, tylko, że są cięższe (co w sumie pokrywa się z tym, co Ty napisałaś). I zgadzam się, że doprowadził bohaterkę tam gdzie chciał.
[SPOILERY}
Co do klasztoru- moim zdaniem ma to sens. Po pierwsze- problemy Madzi zaczęły się od utraty wiary, poprawiać się jej zaczęło, gdy zaczęła dochodzić do niej ponownie na własną rękę (inna sprawa, jak bardzo było to poszukiwania nieporadne).
Poza tym wbrew pozorom jest to dla niej optymalne miejsce - gdzie mogłaby realizowac swoją pasję tj. pomagać ludziom, będąc jednocześnie pod opieką instytucji, która daje jej punkt odniesienia.
Małżeństwo (zwłaszcza to, które jest możliwe pod koniec ksiąki) teoretycznie daje jej podobne możliwości, ale jednak mniejszy komfort psychiczny, ostatecznie cel instytucji małżeństwa jest inny, niż działalność charytatywna wobec całej ludzkości.
Inna alternatywa- samodzielność- została już przetestowana przez bohaterkę, wiemy z jakim skutkiem:).
Zacofany- w takim razie jesteś skazany na wieczny niedoczas jeśli chodzi o dyskusje nad lekturami:). Bo powrót do szkolnej ławy Ci nie grozi:).
Uważam, że nawet TRZEBA do Prusa zachęcać. Nie dlatego, że jest gorszy, tylko dlatego, że jest traktowany po macoszemu. Polskich autorów przełomu wieków XIX/XX mało kto wybiera jako lekturę dla przyjemności - zaraz za takim Sienkiewiczem, Prusem czy Żeromskim ciągnie się balast ideowości. Te całe patriotyzmy, pozytywizmy i inne izmy. Zapomina się, że to po prostu dobrzy fachowcy byli.
OdpowiedzUsuńRealistyczna proza, tym bardziej w porządnym wydaniu, może się czytać zupełnie lekko - nie widzę tutaj sprzeczności ;)
Iza, ja rozumiem, że czasy nie dawały zbyt wielu opcji kobiecie. Ale i tak klasztor, wszystkie te wytchnienia, objawienia i uderzanie w patos we fragmentach tyczących się tego wątku - dla mnie to dość melodramatyczny obrót spraw.
Choć musiałabym wrócić do powieści, by dyskutować o szczegółach. A to przyszłość :)
@Maiooffka: W zasadzie masz rację z tym zachęcaniem (mnie nigdy nie było trzeba, więc się dziwię, jak Marceli Szpak światu).
OdpowiedzUsuńzacofany w-l
OdpowiedzUsuńMaioofka zawsze ma rację:).
Maioofko,
może i melodramatyczny, ale Madzia byłą po prostu cienką zawodniczką. Zresztą Prus wyraźnie żartował sobie z tych jej objawień (służę nr-em rozdziału, zanim spakuję książke do kartonu:).
Maiooffka ma prawie zawsze rację:P Opiera się poznaniu lepszej strony Szwai, ale ja już nie będę sobie strzępił klawiatury:D
OdpowiedzUsuń"Czytajcie Prusa, dziewczęta i chłopcy, czytajcie, do jasnej cholery!"
Czytałam jako nastolatka, a więc dawno temu i najbardziej utkwiły mi w pamięci kapcie, które na końcu swej "emancypacji" Madzia małżonkowi podawała. Dobrze pamiętam? Tymi kapciami straszyłyśmy się nawzajem z koleżankami;)
OdpowiedzUsuńPrzyłączam się do wielbicieli prozy pozytywistycznej - aż się prosi o popularyzację. Dorzucę jeszcze Orzeszkową - znajomi poloniści twierdzą, że napisała znacznie lepsze rzeczy niż "Nad Niemnem";)
@Czytanki.Anki: Lepsze to chyba nie, ale taki "Cham" - bardzo przyjemna lektura. "Pamiętnik Wacławy" natomiast szczerze odradzam:D
OdpowiedzUsuńAniu,
OdpowiedzUsuńNie Madzia, ale pamiętasz dobrze, kapcie były:).
Sam pozytywizm w sumie sprawił na mnie dobre wrażenie, miał w programie jakieś zaangażowanie społeczne, a z tym obecnei nie jest za dobrze.
@zacofany.w.lekturze
OdpowiedzUsuńWacławę czytałam i nic nie pamiętam;( A wiesz coś o książce "Dziurdziowie"?
@ Iza
Myślę, że w obecnych czasach idee pozytywistyczne bardzo by nam się przydały.
Dobrze mieć SWOJĄ rację w dyskusji ;) A rozmawiać lubię, choć uparta bywam, niestety :))
OdpowiedzUsuńZacofany.w.lekturze, bo może my jesteśmy z czasów, gdy klasykę się po prostu czytywało, od niej należało zaczynać i do niej się wracało. Obecnie królują nowości wydawnicze i mody: także literackie. Łatwo przegapić wszystko, co nie jest promowane. A kto dziś zrobi kampanię i wyda zachęcająco/estetycznie taką Orzeszkową?
I przypomniało mi się od razu, że właśnie pani Eliza bardzo angażowała się w ruch emancypacyjny. Tak wyczytałam w biografii Konopnickiej przynajmniej :)
Iza, cienka zawodniczka mówisz? :D
@Czytanki.Anki: Czytałem "Dziurdziów" w jednym tomie z "Nizinami" i "Chamem", przeszli bezboleśnie, ale pamiętam tylko z grubsza, o czym był "Cham":) Lista powtórek mi się wydłuża:P
OdpowiedzUsuń@Maiooffka: Ty musisz być duuużo młodsze pokolenie:) Ale czytelniczo faktycznie: jak przeczytałem klasyków pod koniec podstawówki, to w liceum mogłem sobie spokojnie czytać MacLeana, akurat go wydawali w całości wtedy:) Żeby mieć ładnie wydaną Orzeszkową, to musiałem nabyć "Dzieła wybrane" z 1954 roku. Niedługo zacznę sobie sięgać po to i owo:)
Maioofko-
OdpowiedzUsuńzgadza się z tą Orzeszkową i ruchem emancypacyjnym. Angażowała się także słowem pisanym, czego dowodem jest "Marta" (a pewnie nie tylko).
Cienka zawodniczka- czyli zbyt wrażliwa dziewczyna w tym przypadku:).
Czytanki.Anki-
czyżbyś typowała "Dziurdziów" na lekturę maja?
Zacofany w-l-
Bardzo ekonomiczne podejście:). Niestety ja marnowałam czas w podstawówce na wielokrotne czytanie Trylogii. Nie do nadrobienia, bo w liceum przyszły hjakieś odpowiedniki McLeana:).
@Iza: Zawsze byłem gospodarny:) Żałuję tylko, że nie czytałem w czasach, gdy miałem masę wolnego czasu, Balzaca i Prousta i tak mi wiszą jak wyrzut sumienia:)
OdpowiedzUsuńZacofany-w-l :
OdpowiedzUsuńwolny czas w młodości należało wykorzystywac nie tylko na czytanie, także wyrzutów sumienia nie miej .
Po odchowaniu dzieci takie rezerwy w postaci Prousta będą jak znalazł.
Tak, tak. Byle do matury, jeszcze 13 i 17 lat:P A potem faktycznie trzeba będzie uruchomić rezerwy:D
OdpowiedzUsuńNie, do Orzeszkowej zmuszać nie będę, ale Nałkowskiej "Kobiety" chodzą mi po głowie;)
OdpowiedzUsuńZacofany.w.lekturze,
OdpowiedzUsuńWątpię, by dzieliła nas aż tak duża różnica wieku :) Co prawda nie mogę się pochwalić poznaniem kanonu literackiego już w podstawówce, ale w czasach licealnych znacznie poszerzyłam moje znajomości. Flaubert, Stendhal, Steinbeck, Tołstoj, Żeromski (poza lekturami), Colette, Bronte, Wilde i inni. To było szukanie po omacku, ale wiedząc, że te nazwiska coś znaczą. Że tego nie wypada nie znać. Obecnie wystarczy znać Tokarczuk, Saramago czy Llosę i już się jest ambitnie oczytanym osobnikiem :P
Wydanie Orzeszkowej jest faktycznie porządne jak na nasze warunki. Choć to był taki krótki okres świetności polskich wydawców. Dickens z tamtych lat to nadal najpełniejszy wybór jego dzieł (szytych, ilustrowanych!) w Polsce. Jakby dziś już nikt nie czytał całego Puszkina, Conrada, Prusa...
Iza,
Coś mi się z "Martą" kojarzy, ale pewna nie jestem. Mało Orzeszkowej czytałam. Dopiero biografia Konopnickiej napisana przez Szypowską ukazała mi inne oblicze tej pisarki. Zaangażowanej, wspierającej, życzliwej. Takimi powinno się autorów w szkole poznawać.
Aniu,
"Kobiety" wydają mi się idealne na lato. Nie wiem czemu :) Może to kwestia dekadenckich nastrojów i jakiegoś rozleniwienia fabuły?
@Maiooffka: Dodaj jeszcze do listy jedyne pełne wydanie Balzaca z lat 60., Zolę z połowy 50. Ja się w lekturach inspirowałem tabelą z "Encyklopedii Popularnej PWN" z wykazem najwybitniejszych dzieł literatury światowej. Bardzo przydatna rzecz, aczkolwiek lansowała także jakieś enerdowskie bestsellery:)
OdpowiedzUsuńW kwestii biografii Orzeszkowej, to Gabriela Pauszer-Klonowska popełniła książkę "Pani Eliza", bardzo przyjemna, chociaż teoretycznie dla dzieci:)
Tabelka w encyklopedii (taka stara jednotomówka się u nas ostała jeszcze) - no pewnie! Również tam trafiłam i, z iście nastoletnim entuzjazmem, chciałam odhaczyć całą listę od razu :) To był przecież czas, gdy do nauki niezbędne były słowniki i encyklopedie, przedinternetowa era dinozaurów :P
OdpowiedzUsuńBalzaca w szkole nie tknęłam nawet (kolejna pominięta lektura - widać czytałam akurat coś "lepszego"). Zresztą do tej pory zabieram się za niego i odkładam. Nie wiem od czego zacząć. Z Zolą to samo. Ale w planach i na półkach są.
Było też ładnie ilustrowane, płócienne wydanie Dumasa - 'Królowa Margot' mnie prześladuje :) Naprawdę sporo klasyki i pełnych zestawień dzieł wtedy wydano. Szkoda, że żadne wydawnictwo teraz się tego nie podejmuje. Co najwyżej wybory "arcydzieł" sobie wznawiają, i to wciąż tych samych.
Taaa, w egzemplarzu encyklopedii moich rodziców chyba dotąd są zaznaczenia, co przeczytałem. Z Balzakiem nie pomogę, próba czytania od pierwszego tomu skończyła się utkwieniem w połowie drugiego, teraz obmyślam nowy system. Co do Zoli - jak Cię nie zachwyci "Wszystko dla pań", to nie wiem, co by Cię mogło zainteresować:)
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że widziałam ostatnio coś Zoli na strychu, chyba "Kartkę miłości".
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, ze zacofany w lekturze NIE wysmaży w najbliższym czasie długo zapowiadanej notki o "W matni" bo NIE PLANOWAŁAM bliższych kontaktów z klasyką francuską:).
Nie chciałbym rozwiewać Twoich nadziei, ale "W matni" to jedyne, co przeczytałem ostatnio, a jeszcze nie przedstawiłem:) Chwilowo ratuje Was tylko to, że nie mam kiedy taczek załadować:P "Kartka miłości" to następny Zola w mojej kolejce:D
OdpowiedzUsuńU mnie Zoli bodajże tylko "Germinal" stoi. Na posmakowanie :) Ale potem wyczytałam, że to "nasta" część cyklu i sobie odpuściłam lekturę. W ten cykl wchodzi chyba większość powieści pisarza, więc może warto zachować kolejność?
OdpowiedzUsuńA Balzac mi się marzy w całości. Byle tylko zacząć i wgryźć się w jego styl (albo Boya :P). Plan na życie i jeden dzień dłużej ;)
PS. Ależ nas poniosło od głównego tematu! :)
Zolę można czytać w kolejności dowolnej, tomy się łączą na zasadzie takiej, że marginesowa postać w jednym tomie za pięć tomów robi się głównym bohaterem:)
OdpowiedzUsuńA to nie jest tak, że ktoś, kto kiedyś był głównym bohaterem, w moim tomie będzie tylko epizodyczną postacią, ale wiedza o tym, jaki był w tomie, w którym stanowił postać wiodącą, jest przydatna do odbioru jego roli nawet tej marginalnej? Zawsze się tego obawiam w cyklach i seriach :)
OdpowiedzUsuńTo chyba byś sobie musiała notatki robić:P Ja tam beztrosko takie rzeczy zapominam od razu. Autor natomiast ma miły zwyczaj delikatnie napomykać skąd znamy postać, więc zwykle jakaś klapka w mózgu się otwiera:) Zresztą u Zoli to pestka, w "Komedii ludzkiej" Balzaca są regularne słowniki postaci, np. pani X - przeszła ulicą w utworze A, w utworze B spotykamy ją jako daleką krewną trzeciorzędnej bohaterki itp. :D Ponoć do Zoli też jest taki słowniczek, ale najstarsi górale go w naturze nie widzieli:P
OdpowiedzUsuńO słowniczkach nie miałam pojęcia! Czego to się człowiek nie dowie w sieci ;)
OdpowiedzUsuńPewnie masz rację z tymi postaciami. Może w tym roku wezmę się za Zolę w takim razie. I tak nowości już mi bokiem wychodzą (a teraz powinien we mnie trafić piorun za takie herezje, wiem) :P
Jaki tam piorun:P Pomyśl, ile z tych supernowości będzie czytanych za 150 lat? A Zola wciąż rewelacyjny:D
OdpowiedzUsuńTo na pewno! Ale sama się prosiłam o te nowości, skoro nimi głównie półki zapycham, więc nie powinnam teraz narzekać :)
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, ciekawe, którzy ze współczesnych nam autorów ostaną się jako klasyka, reprezentować będą naszą epokę. Jakieś pomysły? ;)
Jakoś dziwnie nie widzę kandydatów, ale może dlatego, że nie znam tych współczesnych gwiazd:) Odpowiedzi na Twoje pytanie każdy powinien zamknąć w zalakowanej butelce i zakopać pod płotem najbliższego cmentarza. Do odgrzebania za pół wieku:P
OdpowiedzUsuńPod płotem cmentarza - idealne miejsce dla wieszczów naszych czasów ;P
OdpowiedzUsuńMyślałam, że jednak sprowokuję do jakichś sekretnych wyznań na temat autorów albo książek ;)
Mnie na pewno nie, ignorancja mi nie pozwoli kogokolwiek typować, szczególnie z polskich gwiazd literatury:P Ale masz temat na notkę i szansę na duży dym w komentarzach:D
OdpowiedzUsuńZastanawiałam się nad tym przez chwilę. Wyszło na to, że bez oporów i z satysfakcją czytam książki sprzed 60-40 lat. Niektórzy autorzy są wciąż wśród żywych.
OdpowiedzUsuńCzy mocno podstarzałe gwiazdy też się liczą w tym rankingu?
Co do Polaków- konia z rzędem za odpowiedź.
Acha- jako dodatkowe kryterium oceny kto ze współczesnych będzie czytany za x lat proponuję test "Kto pisze jak Prus":).
OdpowiedzUsuńJa już kompletnie, na przykład, nie pamiętam, co z bestsellerów czytaliśmy w liceum. "Imię róży" się ostało, "Paragraf 22", ale to już wtedy był klasyk. I wróciłem do Whartona i kilka jego książek się obroniło. O, "Świat według Garpa", to był hit i też się ostał:)
OdpowiedzUsuńA kto pisze jak Prus? Chyba nikt, zdaje się, że realizm jest uznawany za jakiś przeżytek i obciach:P
Nie muszą być polscy pisarze - w ten sposób nie trzeba wybierać między sexi mamami a co z tymi życiami ;) Pewnie do razu jest łatwiej, prawda?
OdpowiedzUsuńNotki mają ten drobny mankament, że trzeba je napisać :P
@Maiooffka: no nie mów, że nie dasz rady notki napisać:P
OdpowiedzUsuńRozszerzenie na niepolskich pisarzy niewiele daje. Jak już który realista, to magiczny, taka jego mamusia w dziąsło szarpana:P
A magiczny to zły? :)
OdpowiedzUsuńJa w ogóle nie kojarzę zjawiska bestselerów w liceum. Może Wharton faktycznie. I chyba Sapkowski.
Iza, podstarzali to jacy? Myślę, że "nasza epoka" to jakieś ostatnie 20? Mniej więcej po 1989 roku. Wcześniejsza proza już się zresztą po części zweryfikowała sama: jedni przepadli w zapomnieniu a inni nie. Choć nigdy nie wiadomo kogo odkopią za pół wieku i ogłoszą jako objawienie ;)
Mnie ciekawi, czy któryś ze współczesnych pisarzy kryminałów stanie kiedyś dumnie w jednym rzędzie z A. Christie czy A.Conan Doylem. Bo gatunek przeżywa swoisty renesans mam wrażenie.
Na magiczny to monopol ma Marquez, a i jemu nie zawsze arcydzieła wychodzą:)
OdpowiedzUsuńZ kryminalistów to ja bym obstawił Mankella, też zresztą nie wszystko. Marininie chyba trochę brakuje, żeby się stać klasyką. Cykl o Cadfaelu za to ma szanse: bohater jest znakomity, klimacik, pomysł.
@maiooffka -->
OdpowiedzUsuńCzytasz w moich myślach;) "Kobiety" poczytamy może w lipcu;)
Podstarzali- ja na przykład czytam teraz sporo Vargasa Llosy, nadal aktywnego. Tyle, że on debiutował w 1959, a jego najlepsze (moim zdaniem) ksiażki, to raczej te z wcześniejszego okresu. Kolejny przykład to Marquez (jego akurat od jakichś stu lat nie czytałam), a z czytanych ostatnio- Fuentes (ur. 1928), Kadare (1936), Odojewski (1930).
OdpowiedzUsuńA jest jeszcze paru niedawno zmarłych autorów, urodzonych +/- w latach 20tych, których nie będę wymieniać:).
Niestety nie za bardzo się orientuję jeśli chodzi np. o lauretatów Bookerów, ale to dlatego, że skoro słysze sprzeczne opinie o różnych topowych książkach (myślę tylko o literaturze pięknej), to stwierdzam, że poczekam, az się zestarzeją, zanim sięgnę:).
A z literatury popularnej- może przetrwać naprawdę niewiele, trudno mi nawet typować co. Nawet Bridget- 10 lat temu na topie, teraz zalega tania ksiazkę.
OdpowiedzUsuńCykl o Cadfaelu- Ellis Peters jest nawet starsza niż wymienieni przeze mnie wcześneij autorzy, gdyby zyła dobijałaby setki, wic jej dzieło zycia jest już zweryfikowane:).
Czytanki.anki- w lipcu??????? Zaintrygowało mnie, co w takim razie co może być w planach na okres do lipca (no ale poczekam cierpliwie:).
OdpowiedzUsuńAcha- rynek książki w okolicach 1989 był specyficzny, bo wydano sporo książke niedostępnych wcześniej- zawędrowała wówczas pod strzechy Lolita, bynajmniej nie nowość na światowym rynku.
OdpowiedzUsuńJako super hit tamtych czasół pamiętam jeszcze Pachnidło:). Chyba by już mocno zwietrzało, gdyby nie film.
Faktycznie Peters to już klasyka:) "Pachnidło" czytałem na początku lat 90. - z taniej książki zresztą. Powtórka tradycyjnie w planach:P Jeszcze wtedy Kesey wrócił z "Lotem" i Vonnegut. I "Diuna" w wydaniu Phantom Pressu, moje wielkie oczarowanie, tyle że też już wtedy klasyk:) Coś chyba jednak nasza młodość nie obfitowała w Dzieła:)
OdpowiedzUsuńMyślę, myślę, ale wciąż wracam do tego samego punktu- jeśli Dzieła, to autorstwa Starych-I-Lekko-Omszałych-Mistrzów:).
OdpowiedzUsuńNo to mamy podobnie. Na nowszych Mistrzach jakoś ten Mech wolno rośnie:)
OdpowiedzUsuńZa dużo nie mogę zdradzać, bo to zawsze może się zmienić;)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście sporo ciekawych rzeczy koło 1989 r. wydawano. "Pachnidło" chyba wtedy nie było zbyt okrzyczane? Miło wspominam początki serii Salamandry - Amis, Lodge, Bradbury, no i później Llosa właśnie.
O, jak ja lubię takie notki. Nie świeżaste, pachnące farbą drukarską egzemplarze, co to mają rok (pierwszego) wydania 2011, tylko coś, co niby znam, ale nie do końca. Bo Prusa znam - ale przede wszystkim z "Lalki", bo trzeba było. A tu proszę, "Emancypantki", warto. Dziękuję niezmiernie i wrzucam do schowka.
OdpowiedzUsuńWiecie, mi się wydaje, że te współczesne "klasyki", które przytaczacie, zostały u nas wydane już po tym, gdy je uznano, zweryfikowano, czas im nie zaszkodził. Zresztą Marquez, Llosa czy Fuentes wydawani byli w Polsce przed 1989 rokiem :)
OdpowiedzUsuńSerii o Cadfaelu nie lubię. Zmęczyłam przynajmniej ze 3 tomy zanim się poddałam. Niech więc zginie w odmętach czasu! :P :D
Całe wyzwanie polega na tym, by kogoś młodszego wskazać. Nie jest tak, że nikt już nie potrafi pisać. Wydawnictwa też czasem potrafią wydać porządne rzeczy. Ktoś przetrwa na pewno, jak w każdej epoce. Tylko kto?
Z kryminałów może nie tak nagłośniony, ale ceniony i znakomity Andrea Camilleri przetrwa próbę czasu? Kibicować będę w tym wyścigu o ludzka pamięć także Melanie Mazzucco i A.S Byatt. Bo to póki co sfera życzeniowa oczywiście :)
Camilleri? Nuda i kozi ser:P
OdpowiedzUsuńJak bardzo młodszego?:)
OdpowiedzUsuńWiele typów można znależć tu:
http://nagrodyliterackie.blox.pl/html
(A.S.Byatt też jest:))
Tylko zastanawiam się, jaki tak naprawdę jest termin przydatności do czytania takiego Coetzee czy McEwana.
Z Camilierim też mam problem- ni w ząb nie pamiętam tych jego kryminałów. Jednym okiem wpadły, drugim wypadły.
Agnes,
OdpowiedzUsuńszczerze mówiąc u Ciebie też szperam w poszukiwaniu niekoniecznei tych najbardziej gorrących nowości.:)
No tak, w swoich czasach nawet Prus nie był jednogłośnie uwielbiany, więc nie zrażam się taką reakcją na Camilleri'ego ;P
OdpowiedzUsuńMłodsi czyli najlepiej piszący od jakichś 10-20-30 lat (około). Wiem, że Byatt tutaj się nie łapie :)
Może Rushdie? Przeszedł do historii chyba swoimi "wersetami". A Krajewski ze swoim Breslau? Aktualnie podbija zagraniczne rynki, choć nie wiem z jakim skutkiem. Nie są to arcydzieła, ale literatura popularna również może się dobrze konserwować (Doyle, Christie, Chandler). Albo Akunin?
Co będzie z Murakamim? Nie czytałam jeszcze nic, ale czy jego proza to chwilowe szaleństwo czy właśnie reprezentant naszych czasów? ;) Lepiej nie unikać kontaktów z wieszczami...
Macie jakieś ciekawe pomysły? Może jakąś listę pod ten cmentarny płot wytypujemy jednak :P
Jak dowiedziałam się, że polskie tłumaczenie było trzecie na świecie (po 2 językach azjatyckich), zaczynam się zastanawiać, czy Murakami nie jest kolejnym Whartonem (czyli w PL bardziej popularny i czczony niż gdzie indziej).
OdpowiedzUsuńMoze rzeczywiście Akunin ma szansę (a Krajewski na naszym podwórku). Kryminal retro ma potencjał.
Przyszedł mi do głowy jeszcze Pratchett, jest na tyle odjechany, ze nie powinien się mocno starzeć.
A tak poza tym- nie przewidzisz.
W ciągu x-dziesięciu lat wiele może się zmienić, ale pewnie ciekawe historie zawsze będą w cenie.
Pratchetta nie śmiałem sugerować, on taki mało nobliwy:P Akunin może być, ale Krajewski? Buech:D
OdpowiedzUsuńMożesz mieć rację z Pratchettem Iza: jego popularność trwa od lat, proza jest dość uniwersalna, bawi szerokie grono - nie tylko wielbicieli fantastyki. Nobliwość niekoniecznie przełoży się na przetrwanie ;)
OdpowiedzUsuńPewnie, że to jest zupełna loteria z takim gdybaniem. Ale ile satysfakcji miałby człowiek mówiąc swoim wnukom: jak byłam/em młoda/y to ten X dopiero zaczynał, niektórzy kręcili nosem, ale ja od razu wyczułam/em, że to będzie wielki pisarz/ka! Kto by wtedy pomyślał, że to będzie lektura szkolna ;)
Maioofka, ciekawe kto z nas zmobilizuje się do notki pt. np. "Wytypuj przyszlego klasyka":). U Ciebia miałaby największą siłę rażenia:).
OdpowiedzUsuńA dlaczego u mnie? Odwiedza nas pewnie podobna liczba osób, Iza. Jeśli masz pomysł na taką notkę to pisz - ze mnie leń wstrętny jest i szybciej zapomnę o tym niż coś sensownego opublikuję ;)
OdpowiedzUsuńU mnie niestety też degrengolada:).
OdpowiedzUsuńPomysł mam, ale kombinuję, jakby tu nie przepisywać pewnego cytatu... może fotkę mu cyknę:).
od 4 tomu wykończyłam się nerwowo - fabuła staje się tak nieprawdopodobna, że ręce opadają, no i zakończenie wysoce niesatysfakcjonujące:(
OdpowiedzUsuń