piątek, 1 października 2010

Męskia szkoła maszynopisania "Kalahari" -Alexander Mc Call Smith



Mma Ramotswe, właścicielka Kobiecej Agencji Detektywistycznej nr 1 w Gabarone, stolicy Botswany, nie przypomina Lary Croft. To otyła pani w wieku balzakowskim, z upodobaniem popijająca roiboos i chętnei wdająca się w pogaduszki z licznymi koleżankami i przyjaciółkami. Również sprawy, którymi zajmuje się jej agencja, nie powalają. Kradzież radia? Zdradzający mąż? Nic szczególnie ekscytującego. Chociaż tak naprawdę istota spraw obdarzonej mądrością życiową Mmy Ramotswe sprowadza się do czego innego- godzenia zwaśnionych, sklejania złamanych serc, naprawiania dawnych krzywd.
Trudno powiedzieć, kiedy rozgrywa się akcja książki, raczej nie współcześnie. To wprawdzie czas zmierzchu dawnych afrykańskich wartości, ale o dziwo wyznających je dinozaurów jest jeszcze całkiem sporo. Mam wrażenie, że moze ta mityczna Botswana, gdzie każdy ma czas dla drugiego człowieka i okazuje mu szacunek, różni się nieco od współczesnej, ale może się mylę.
Książka z założenia ma być podnosząca na duchu i krzepiąca i nawet w tej roli się sprawdza. Z jedną uwagą: jako, że to część dłuższego cyklu, należy je sobie dozować, gdyż inaczej zęby moga rozboleć od nadmiaru słodyczy (nie mówiąc o możliwym ataku ziewania). Ale przy dawkowaniu jednej części na rok jest to lektura całkiem strawna.

1 komentarz:

  1. Czytałam póki co tylko pierwszą część cyklu, ale bardzo mi się podobała. Jak na lekką i rozrywkową literaturę, była napisana wyjątkowo sprawnie i z wyczuciem. Owszem, ciepła i z założenia naiwna, ale bez nadmiaru lukru, którego po prostu nie znoszę. Nie mogę za to upolować następnych tomów, więc dalsze losy pani detektyw muszą poczekać.

    OdpowiedzUsuń