Kolejna archiwalna lektura- bestseller lata 2010 czyli Stowarzyszenie Miłośników Liteatury i Placka z Kartoflanych Obierek. Dwóch autorek , co w tym przypadku chyba nie jest bez znaczenia.
Książka reklamowana jest jako ciepła, optymistyczna, urocza, podnosząca na duchu (i tak dalej w tym stylu:)). Początkowo wydaje się rzeczywiście spełniać te oczekiwania. Bohaterką jest dobiegająca 30-tki pisarka Juliet, która po wydaniu zbioru wojennych felietonów, szuka tematu na nową książkę. Przypadkiem nawiązuje korespondencję z hodowcą świń, a jednocześnie miłośnikiem literatury z wyspy Guernsey- Dawsey Adamsem. Juliet ma prawdziwy talent do wyciskania ze źródła najmniejszej kropli informacji, dowiedziawszy się o istnieniu tytułowego "Stowarzyszenia..." i o jego roli w życiu Guernsey w trakcie okupacji niemieckiej, szybko zaczyna korespondować z niemal wszystkimi sąsiadami Dawseya. Zawiązują się pierwsze nici korespondencyjnej przyjaźni.
Zbierając kolejne historie szybko stwierdza, że kluczową osobą dla wyspy była Elisabeth- dobry duch miasteczka, alter ego Ani z Zielonego Wzgórza, dziewczyna o dobrym sercu, a jednocześnie obdarzona sporą doza sprytu i poczucia humoru, ktory pozwalał jej i jej przyjaciołom wyjść obronną ręką z wojennych perypetii.
Niestety, została aresztowana przez Niemców i wywieziona do obozu koncentracyjnego na kontynent. Mimo, że minął rok od zakończenia wojny, nadal nie dała znaku życia... Juliet wybiera się na wyspę, aby zbierać materiały do książki, gdyż okupacyjna historia Guernsey zdaje się świetnie do tego nadawać, a jednocześnie pomoć w sprawie Elisabeth.
Pierwsza część, będąca zapisem korespondencji Juliet z wyspiarzami, czyta się wartko i sprawnie. Część druga, traktująca o jej pobycie tamże, zaczyna jednak nieco zgrzytać (zastanawiam się, czy nie dlatego, że druga współautorka- Annie Barrows musiała dokończyć pracę Mary Ann Schaeffer po jej śmierci). Kolejne wojenne anegdoty nieco nużą, a finał zawiera elementy grzeszące brakiem logiki (nie chcę go zdradzić, więc trochę mącę:).
Lektura jest rzeczywiście sympatyczna, ale zdecydowanie na czasy, kiedy potrzebujemy czegoś pokrzepiającego a jednocześnie nie obciążającego nadmiernie ustroju.
Książka reklamowana jest jako ciepła, optymistyczna, urocza, podnosząca na duchu (i tak dalej w tym stylu:)). Początkowo wydaje się rzeczywiście spełniać te oczekiwania. Bohaterką jest dobiegająca 30-tki pisarka Juliet, która po wydaniu zbioru wojennych felietonów, szuka tematu na nową książkę. Przypadkiem nawiązuje korespondencję z hodowcą świń, a jednocześnie miłośnikiem literatury z wyspy Guernsey- Dawsey Adamsem. Juliet ma prawdziwy talent do wyciskania ze źródła najmniejszej kropli informacji, dowiedziawszy się o istnieniu tytułowego "Stowarzyszenia..." i o jego roli w życiu Guernsey w trakcie okupacji niemieckiej, szybko zaczyna korespondować z niemal wszystkimi sąsiadami Dawseya. Zawiązują się pierwsze nici korespondencyjnej przyjaźni.
Zbierając kolejne historie szybko stwierdza, że kluczową osobą dla wyspy była Elisabeth- dobry duch miasteczka, alter ego Ani z Zielonego Wzgórza, dziewczyna o dobrym sercu, a jednocześnie obdarzona sporą doza sprytu i poczucia humoru, ktory pozwalał jej i jej przyjaciołom wyjść obronną ręką z wojennych perypetii.
Niestety, została aresztowana przez Niemców i wywieziona do obozu koncentracyjnego na kontynent. Mimo, że minął rok od zakończenia wojny, nadal nie dała znaku życia... Juliet wybiera się na wyspę, aby zbierać materiały do książki, gdyż okupacyjna historia Guernsey zdaje się świetnie do tego nadawać, a jednocześnie pomoć w sprawie Elisabeth.
Pierwsza część, będąca zapisem korespondencji Juliet z wyspiarzami, czyta się wartko i sprawnie. Część druga, traktująca o jej pobycie tamże, zaczyna jednak nieco zgrzytać (zastanawiam się, czy nie dlatego, że druga współautorka- Annie Barrows musiała dokończyć pracę Mary Ann Schaeffer po jej śmierci). Kolejne wojenne anegdoty nieco nużą, a finał zawiera elementy grzeszące brakiem logiki (nie chcę go zdradzić, więc trochę mącę:).
Lektura jest rzeczywiście sympatyczna, ale zdecydowanie na czasy, kiedy potrzebujemy czegoś pokrzepiającego a jednocześnie nie obciążającego nadmiernie ustroju.
Izydorze, nie na temat, ale warte przeczytania:
OdpowiedzUsuńhttp://chroniclesofamonster-in-law.blogspot.com/
miłeh lektury:)
Mnie również o wiele bardziej podobała się pierwsza część. Wątki wojenne podane były bardzo schematycznie, a końcówka wzorowana chyba na jakimś harlequinie. Mimo wszystko - książka dość sympatyczna.
OdpowiedzUsuńSympatyczna rzeczywiście jest. A że ma nieco usterek i jest na co ponarzekać, to inna sprawa:).
OdpowiedzUsuńMoja recenzja tu: http://my-paper-paradise.blogspot.com/2012/06/stowarzyszenie-miosnikow-literatury-i.html Książka mnie zauroczyła :)
OdpowiedzUsuń