piątek, 4 lutego 2011

"Zła krew"- Grzegorz Gortat


Książki o dzieciństwie w latach PRL ostatnio rządzą i wymiatają na rodzimym rynku wydawniczym, trudno się na jakąś nie natknąć.
Ostatnio udało mi się cofnąć do lat 50-tych z Hanią Banią, zwiedzić 70-te z dziewczynami z Portofino i przejechać się czerwonym rowerem przez lata 80-te. Lukę w postaci lat 60-tych wypełnił Grzegorz Gortat- ze swoją książką "Zła krew".
Opowieść bohatera Gortata o dzieciństwie w gomułkowskiej Polsce przywiodła mi na myśl fenomen fałszywych wspomnień. Mi samej wydaje się często, że pamiętam 13 grudnia i traumatyczny niedzielny poranek, kiedy zamiast Teleranka na ekranie TV pojawił się towarzysz Generał, ale czy na pewno to pamiętam, czy też może to sobie wmówiłam, po tym jak słyszałam wielokrotnie wspomnienia ludzi w zbliżonym do mnie wieku?
Podobne wrażenia miałam czytając historię Michał Bodlera, na pozór zwyczajnego chłopca z Bałut, w rzeczywistości zaś pilnego rejestratora PRL-owskiej rzeczywistości telewizyjno- gazetowej i wiernego kronikarza sąsiedzkich reakcji na wydarzenia. Ale to nie wszystko- Michał był bowiem dzieckiem napiętnowanym. Jego ojciec był alkoholikiem i kryminalistą- nieudacznikiem, zaś wychowująca go samotnie mama wciąż drżała, że w synu może w każdej chwili ujawnić się dziedzictwo “złej krwi”.
Słysząc to hasło od najwcześniejszego dzieciństwa (stopniowo jednak coraz rzadziej, dorośli, świadomi, że może coraz więcej rozumieć starali się nie używać tego sformułowania) Michał zaczyna się interesować problemem międzypokoleniowych win. Początkowo szuka wyjaśnień w literaturze (jako 10 latek czyta sobie na przykład, ze zrozumieniem, Braci Karamazow- dziwicie się, że trudno mi w to uwierzyć?), w końcu zaprzyjaźnia się z żydowskim sąsiadem Johannem (napiętnowanym przez innych lokatorów z powodu niejasnej przeszłości z czasów oświęcimskich), stając się wiernym słuchaczem jego opowieści.

Większość podobnych książek zawiera w sobie element dojrzewania bohatera, tu jest to jakby na dalszym planie. Chłopiec przede wszystkim rejestruje rzeczywistość. Poznajemy razem z nim różne środowiska i typy ludzi. Żyjącą w kiepskich warunkach klasę robotniczą. Spauperyzowanych mieszczan i sproletaryzowanych przedwojennych urzędników (dziadkowie) . Ludzi tkwiących w biernym oporze wobec systemu i nie zapisujących się do partii (jak matka chłopca) jak i tych, którzy czytają wyłącznie Trybunę Ludu i utrzymują kontakty z sąsiadami głównie po to, aby zapewnić im edukację klasową a jednocześnie trzymać rękę na pulsie jeśli chodzi o wywrotowe nastroje.

Kluczową datą tej historii jest 1968. Wtedy zostanie poddane próbie zaufanie, którym obdarzył Michała jego przyjaciel i mentor- stary Johann. Jednak ta próba nie będzie aż tak ważna jak to, że w 1968 zniknie z powierzchni ziemi ważna część życia chłopca i wielu najważniejszych dla niego ludzi.

Zastanawiałam się, jak zostanie potraktowany w tej książce temat antysemityzmu w roku 1968. Otóż o dziwo, poza jednym wyjątkiem, wyraźnie ma on charakter odgórny i instytucjonalny. Nagle, z dnia na dzień zaczynają go prezentować członkowie partii (tu w osobie jednego z sąsiadów) i instytucji (szkoła). Jest to więc podyktowane zwykłym karierowiczowskim oportunizmem. Ci sami ludzie kilka lat wcześniej prowadzili nagonki na księży (a jeszcze wcześniej na żołnierzy AK, o czym akurat w tej książce, ze względu na jej ramy czasowe, nie przeczytamy).
Zastanawiająca i kuriozalna jest natomiast postać jednej z sąsiadek- antysemitki, która w czasie wojny przygarnęła, a następnie wychowała żydowską dziewczynkę. Interpretację tej postaci zostawiam tym, którzy zdecydują się przeczytać tę książkę.

Zupełnie nietypowo został tu potraktowany temat religijności. Zazwyczaj w takich niby-wspominkowych pozycjach, można sobie przeczytać, jak to bohater chodzi na religię, idzie do pierwszej komunii, która jest zjawiskiem bardziej folklorystycznym, niż duchowym, wymyśla grzechy na pierwszej spowiedzi, a potem stwierdza, że to wszystko bez sensu i zaczyna się dystansować.
Otóż tu czegoś takiego nie ma. Być może przez przeoczenie, ale to i tak miła odmiana, nie lubię ciągle czytać o tym samym.

Książka (przynajmniej mi) wydaje się dobrze napisana. Była to prawdziwa ulga po kilku książkach z półki pop, a które czytałam ostatnio, które raziły nieporadnością stylistyczną (i niespecjalnie staranną redakcją). No i nie jest to tak naprawdę żadna "historia pewnego dzieciństwa"-a raczej zakamuflowany esej historyczny.
Sądzę, że nie będzie to moje ostatnie spotkanie z tym autorem, ale polecam raczej zainteresowanych tematyką historii najnowszej.

6 komentarzy:

  1. stanu wojennego raczej pamiętać nie możesz;)moje świadome wspomnienia zaczynają się na Czarnobylu oraz na dniu zabicia ks. Popiełuszki-byłam wtedy z mamą na Marszałkowskiej i wszędzie stało pełno milicyjnych bud. Zresztą może to już było wtedy, gdy pierwszy raz sprawa zobaczyła światło dzienne

    mam mieszane odczucia do literatury wspominkowej, może poza "Czerwonym rowerem":)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czysto teoretycznie mogę, ale tak naprawdę niewiele pamiętam z czasów zanim poszłam do zerówki.
    Z takich telewizyjnych wydarzeń pamiętam pogrzeb Breżniewa (tyle, że to było rok później).

    "Rower" jest nam najbliższy pokoleniowo:).

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam Gortata "szczury i wilki" i bardzo mi się ten tekst podobał. Chociaż faktycznie, autor stosuje pewne uogólnienia (jak np. odgórny antysemityzm). Wydaję mi się to podyktowane faktem, że jego książki często skierowane są do młodszego czytelnika. Gortat pisze świetnie/przystępnie o ważnych problemach.
    serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta chyba jest akurat dla starszego czytelnika:). Alke moze się nie znam (skoro 10-latki mogą czytać o braciach Karamazow...

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojej, historia o moim mieście rodzinnym w latach 60tych... Muszę po to koniecznie sięgnąć :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Karolina.
    Na to wyglada:). Czytanie o znajomych miejscach ma dodatkowy smaczek. Ja w życiu nie widziałam Bałut, tylko centrum Ł.

    OdpowiedzUsuń