poniedziałek, 17 stycznia 2011
"Dom w Riverton"- Kate Morton
W wakacje udało mi się przeczytać "Zapomniany ogród" autorstwa Australijki Kate Morton.
Ponieważ tamta książka bardzo mi się podobała, sięgnęłam teraz po "Dom w Riverton" i... z przykrością stwierdzam, że nie zadziałało tu prawo serii.
Osią historii jest tu samobójstwo znanego (fikcyjnego) poety- R.S. Huntera, które miało miejsce w 1924 w posiadłości Riverton. Świadkami były dwie siostry Hartford- właścicielki posiadłości. Jednak oficjalna wersja wydarzeń niekoniecznie musi być prawdziwa.
W 1999 jedyny żyjący (aczkolwiek już jedną nogą w grobie) świadek tamtych wydarzeń - Grace Bradley- wówczas służąca w Riverton, zaczyna nagrywać swoje wspomnienia. Te nagrania to swoisty testament, a jednocześnie dar dla ukochanego wnuka- pisarza, przechodzącego poważny kryzys życiowy.
Grace opisuje swoje życie, koncentrując się na okresie od 1914, kiedy jako 13-14 latka zaczęła służbę w Riverton, kończąc na 1924, kiedy w efekcie wydarzeń będących następstwem śmierci poety opuszcza posiadłość. Opisuje swoją fascynację rodzeństwem Hartford (w przybliżeniu jej rówieśnikami), a zwłaszcza starszą siostrą- Hannah; pierwszą wojnę światową wraz z jej następstwami (śmierć najstarszego z rodzeństwa- Davida), wreszcie lata powojenne, gdy między siostrami- Hannah i Emmeline, wybucha długo tłumiona rywalizacja.
Co mi się podobało- narracja z punktu widzenia starszej osoby- walczącej z czasem i własnymi ograniczeniami, aby zdążyć przekazać swoją historię, jak również umiejętne łączenie teraźniejszości z przeszłością.
No i oczywiście opis przedwojennej Anglii- bale, suknie, rezydencja z kostycznym kamerdynerem, zaradną kucharką i ustalonym porządkiem).
Niespecjalnie natomiast powala sama treść opowieści Grace. Z prostego powodu- 50% objętości to czas, gdy rodzeństwo Hartfordów było dziećmi, dalej mamy opis nieudanego małżeństwa jednej z sióstr, nieco żywsza akcja rusza w czwartej i ostatniej części. A całość ma 600 stron...
Do tego (ale nie jest to wada książki)- niemiłosiernie wkurzała mnie główna bohaterka- Hannah- klasyczny "snuj" w wydanie żeńskim. W dodatku zaraziła tym snujstwem swoją pokojówkę- Grace- chwilami miałam ochotę nimi mocno potrząsnąć.
Książka raczej dla miłośników sennej i niespiesznej narracji. Miłośnicy mocniejszych wrażeń powinni zajrzeć pod inny adres.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
"Snuj" :D :D :D
OdpowiedzUsuńMam ten tytuł w oryginale, więc pewnie lata świetlne miną nim po niego sięgnę...
A mnie się podobało :) I to bardzo! Właściwie nie zgadzam się z żadnym z Twoich zastrzeżeń do tego tytułu, a książka okazała się jednym z lepszych tzw. czytadeł, z jakimi miałam kiedykolwiek do czynienia. Trzyma równy poziom, potrafi zaciekawić, nie nuży i nie irytuje głupotą akcji i bohaterów, pisana dobrym językiem, ładnie przetłumaczona... No, ale de gustibus itd. :)
OdpowiedzUsuńMaioofko, przy tak dużym wyborze lektur alternatywnych na pólkach to się nie dziwię:).
OdpowiedzUsuńJabłuszko- cóż mogę poradzić, że mnie znudziło:(?
Przejrzałam opinie w necie o tej książce, i wlaśnie tak to wygląd- albo entuzjastyczne oceny- jak Twoja, albo zastrzeżenia co do długości książki:(.
Izo, poradzić, oczywiście, na nudę nie możesz nic i takie Twoje prawo, że znudzić się książką - jak najbardziej - możesz :) Szanuję Twoje prawo do tego stanu i tak sobie tylko wtrąciłam, bynajmniej nie entuzjastycznie, że mnie się podobało :) Tak to właśnie wyklarował się kolejny przyczynek dla zainteresowanych rozważaniami psychologicznymi, jak to dziwnie się plecie na tym to wielkim świecie, bo komuś było miło czytać niemiłe dla kogoś innego :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńKażda książka ma swojego czytelnika- pewnie tylko tyle da sie powiedzieć tytulem komentarza:).
OdpowiedzUsuńRównież pozdrawiam:).