Po książki z nurtu "cudzoziemiec zaczyna nowe życie na południu Europy" (a w zasadzie na południowym zachodzie- jakoś nikt nie osiedla się na Ukrainie, w Albanii, czy w nieco mniej hardcorowej Rumunii- czyżby uprzedzenia?;), sięgam bardzo rzadko.
W swoim czasie rozczarowały mnie produkowane na metry bestsellery Petera Mayle'a. Z nieco innego powodu nie podeszła mi Bodil Malmsten.
Wyczytałam gdzieś za to, że z tego nurtu w miarę sensowna jest Annie Hawes (link) ze swoimi książkami o Ligurii. Nadarzyła się okazja przetestowania tej autorki w postaci drugiej części jej cyklu, czyli "W krainie oliwek".
Muszę powiedzieć, że test wypadł pozytywnie. Nie byłam zupełnie nastawiona na podróżniczo-babskie czytadło, zabrałam się za nie wyłącznie w celu zmniejszenia stosu książek pożyczonych, mimo to w końcu mnie wciągnęło.
Treść jest dość typowa: bohaterka mieszka od kilkunastu lat w domu na uboczu, jest zaprzyjaźniona z sąsiadami (z wyjątkiem tych, z którymi prowadzi wojnę podjazdową), mimo to nadal zdarzają się sytuacje budzące jej zdziwienie. Potrafi jednak podchodzić do szalonych Włochów z sympatią i zrozumieniem.
Nietypowych sytuacji z którymi musi się zmierzyć będzie jednak coraz więcej, gdyż zaczyna spotykać się z szefem kuchni miejscowej restauracji, a w tak małej społeczności nie da się zbyt długo ukrywać związku.
Szybko zdobywa akceptację La Mammy, co w praktyce oznacza, że Mamma zaczyna prowadzić cichą kampanię (przy użyciu reszty licznej rodziny) o jak najszybsze zalegalizowanie tego związku. A jak się okazuje włoskie matki, zwłaszcza te, które mają za sobą jakieś 3 klasy podstawówki, są wytrawnymi psychologami...
Tyle fabuły, nie ma jej zresztą zbyt wiele, książka z natury rzeczy jest zapisem zwyczajnego życia, a to , jak to zwykle bywa, snuje się leniwie i powoli. Reszta obrazu wyłania się z licznych anegdot i opisów sytuacji.
Zaciekawiły mnie bardzo opisy obyczajowe. przede wszystkim to, że Włosi nie dość, że żyją bardzo skromnie, to jeszcze permanentnie szykują się na najgorsze, dbając o zabezpieczenie rodziny i starając się nie wydawać pieniędzy, jeśli nie jest to absolutnie konieczne (nie zauważyłam, żeby ktokolwiek się tam zadłużał np. na zakup plazmy).
Starają się również zabezpieczyć rodzinę pod względem...żywnościowym. Wiele rodzin, mimo, że utrzymuje rodzinę chodząc po prostu do pracy, dodatkowo obrabia kawałek ziemi, żeby mieć własne (często lepsze) jedzenie. O dziwo- nie jest to domeną starszego pokolenia. Jedna z młodszych bohaterek, która stwierdziła, że przecież można kupować pastę pomidorową i inne kłopotliwe do przygotowania a tanie produkty w sklepie, spotkała się z komentarzem, że naoglądała się amerykańskich seriali.
Być może zresztą to podejście nie jest takie głupie- gdyby Włochy nawiedził kryzys porównywalny z islandzkim (a gdy wraca temat kryzysu, Włochy są zawsze wymieniane na czele listy państw najbardziej zagrożonych), liguryjscy wieśniacy będą śmiać się ostatni.
To podejście rzuciło mi się w oczy, gdyż jest kompletnie różne od polskiego (np. na temat rosnących z roku na rok wydatków świątecznych co nieco można znaleźć tu i tu).
W każdym razie- polecam tę książkę mającym ochotę na lekkie, podróżnicze czytadło. Wcześniejsza lektura raportu Deloitte nie jest obowiązkowa:).
EDYCJA: Zapomniałam napisac wcześniej- książka zawiera literówki (nie wczytując się nadmiernie wypatrzyłam ich z 10), i to takie poprawiane najwyraźniej przez automat - taki, który wstawia słowa istniejące w języku polskim, ale nie zawsze właściwie odmienione. No cóż- JEST to irytujące.
W swoim czasie rozczarowały mnie produkowane na metry bestsellery Petera Mayle'a. Z nieco innego powodu nie podeszła mi Bodil Malmsten.
Wyczytałam gdzieś za to, że z tego nurtu w miarę sensowna jest Annie Hawes (link) ze swoimi książkami o Ligurii. Nadarzyła się okazja przetestowania tej autorki w postaci drugiej części jej cyklu, czyli "W krainie oliwek".
Muszę powiedzieć, że test wypadł pozytywnie. Nie byłam zupełnie nastawiona na podróżniczo-babskie czytadło, zabrałam się za nie wyłącznie w celu zmniejszenia stosu książek pożyczonych, mimo to w końcu mnie wciągnęło.
Treść jest dość typowa: bohaterka mieszka od kilkunastu lat w domu na uboczu, jest zaprzyjaźniona z sąsiadami (z wyjątkiem tych, z którymi prowadzi wojnę podjazdową), mimo to nadal zdarzają się sytuacje budzące jej zdziwienie. Potrafi jednak podchodzić do szalonych Włochów z sympatią i zrozumieniem.
Nietypowych sytuacji z którymi musi się zmierzyć będzie jednak coraz więcej, gdyż zaczyna spotykać się z szefem kuchni miejscowej restauracji, a w tak małej społeczności nie da się zbyt długo ukrywać związku.
Szybko zdobywa akceptację La Mammy, co w praktyce oznacza, że Mamma zaczyna prowadzić cichą kampanię (przy użyciu reszty licznej rodziny) o jak najszybsze zalegalizowanie tego związku. A jak się okazuje włoskie matki, zwłaszcza te, które mają za sobą jakieś 3 klasy podstawówki, są wytrawnymi psychologami...
Tyle fabuły, nie ma jej zresztą zbyt wiele, książka z natury rzeczy jest zapisem zwyczajnego życia, a to , jak to zwykle bywa, snuje się leniwie i powoli. Reszta obrazu wyłania się z licznych anegdot i opisów sytuacji.
Zaciekawiły mnie bardzo opisy obyczajowe. przede wszystkim to, że Włosi nie dość, że żyją bardzo skromnie, to jeszcze permanentnie szykują się na najgorsze, dbając o zabezpieczenie rodziny i starając się nie wydawać pieniędzy, jeśli nie jest to absolutnie konieczne (nie zauważyłam, żeby ktokolwiek się tam zadłużał np. na zakup plazmy).
Starają się również zabezpieczyć rodzinę pod względem...żywnościowym. Wiele rodzin, mimo, że utrzymuje rodzinę chodząc po prostu do pracy, dodatkowo obrabia kawałek ziemi, żeby mieć własne (często lepsze) jedzenie. O dziwo- nie jest to domeną starszego pokolenia. Jedna z młodszych bohaterek, która stwierdziła, że przecież można kupować pastę pomidorową i inne kłopotliwe do przygotowania a tanie produkty w sklepie, spotkała się z komentarzem, że naoglądała się amerykańskich seriali.
Być może zresztą to podejście nie jest takie głupie- gdyby Włochy nawiedził kryzys porównywalny z islandzkim (a gdy wraca temat kryzysu, Włochy są zawsze wymieniane na czele listy państw najbardziej zagrożonych), liguryjscy wieśniacy będą śmiać się ostatni.
To podejście rzuciło mi się w oczy, gdyż jest kompletnie różne od polskiego (np. na temat rosnących z roku na rok wydatków świątecznych co nieco można znaleźć tu i tu).
W każdym razie- polecam tę książkę mającym ochotę na lekkie, podróżnicze czytadło. Wcześniejsza lektura raportu Deloitte nie jest obowiązkowa:).
EDYCJA: Zapomniałam napisac wcześniej- książka zawiera literówki (nie wczytując się nadmiernie wypatrzyłam ich z 10), i to takie poprawiane najwyraźniej przez automat - taki, który wstawia słowa istniejące w języku polskim, ale nie zawsze właściwie odmienione. No cóż- JEST to irytujące.
"jakoś nikt nie osiedla się na Ukrainie, w Albanii, czy w nieco mniej hardcorowej Rumunii- czyżby uprzedzenia?"
OdpowiedzUsuń:D
To dopiero byłaby ciekawa literatura! Ale raczej nie z gatunku sentymentalnych, egzaltowanych wynurzeń tylko raczej taki intensywnie przygodowy, może niekiedy awanturniczy, "dziennik przetrwania".
A tak serio to bardzo chętnie przeczytałabym dobre książki o Ukrainie, Albanii i Rumunii.
Nurzając się w tych toskańsko-majorkańsko-bretońsko-greckich wspomnieniach odnoszę wrażenie, że miejsce zostało wybrane głównie w tym celu, aby autor prezentował się na jego tle efektownie.
A tytuł książki Hawes zapamiętam. To już kolejna pozytywna recenzja. Co ciekawe, zauważyłam, że "W krainie oliwek" podoba się osobom o dość odmiennych gustach.
zjadło mi cały post, który tak pieczołowicie wysmarowałam na temat tego typu literatury:)następnym razem zatem:)
OdpowiedzUsuńBardzo chcę przeczytać. Pierwsza część była nawet nawet. Nigdy nie zapomnę zachwytów Hawes nad pożywnością oliwy z oliwek, tym bardziej, że "Extra virgin" czytałam właśnie we Włoszech będąc (ale niestety nie w Ligurii)
OdpowiedzUsuńJakoś mnie nie ciągnie. Nie przepadam za tym typem literatury.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Nie dla mnie, dwie takie książki mam za sobą i to było, no, o jedną na pewno za dużo ;)
OdpowiedzUsuńAle ja do tego kryzysu. Włosi przeżyli kryzys w 2008 roku, znajoma straciła praca, a ona i jej mąż oraz ich przyjaciele przez wiele miesięcy byli wysyłani na bezpłatne urlopy. Szli do pracy rano, żeby się dowiedzieć, żeby poszli do domu, może za tydzień. Fabryki stawały i padł na nich blady strach. znajomy Włoch był bardzo zdziwiony jak się okazało, ze w Polsce tak tego nie przechodziliśmy. USA i Islandia to nie była, ale jednak wszyscy to odczuli.
Lirael-
OdpowiedzUsuńbyć może takie książki powstają, tylko gnija gdzieś w szufladach. Ostatecznie nie sądzę, aby np. wolontariusze Korpusu Pokoju i innych organizacji uczący w europie wschodniej angielskiego, byli statystycznie mniej uzdolnieni niż właściciele tych wszystkich nieruchomości.
Ola- no to szkoda, bo następny raz pewnie nie tak prędko- choć kto wie:)?
Zosik-
OdpowiedzUsuńo ile się nie mylę to Twój pierwszy komentarz u mnie:). Juz zajrzaląm co napisalaś o pierwszej części:).
Dominika Anna-
witam u mnie. Niechęć do klimatów około-toskańskich to raczej zdrowy objaw:). Pozdrawiam.
Kornwalia-
OdpowiedzUsuńpewnie masz rację (z tego co słyszałam od kogoś z rodziny, kto jeździ do Włoch służbowo ludzie żyją tam zaskakująco skromnie- i to na niby-to-bogatej Północy- choć nie mam porównania jak to było przed 2008).
Natomiast ciągle nie doszło tam do takiego załamania finansów publicznych jak w Grecji (nie mówiąc o Islandii, gdzie ludzie faktycznie byli zmuszeni przejsć na jakiś czas na gospodarkę naturalną), a jest to możliwe, bo państwo jest bardzo zadłużone.
Hm, odnosiłam takie wrażenie, zwierzęco, bo Nina była strasznie zagubiona w świecie ludzi, jeśli ktoś fundował jej jakiekolwiek bodźce seksualne jej fantazja dopowiadała resztę historii w sposób bardzo, bardzo skoloryzowany.
OdpowiedzUsuńOk, rozumiem, choć trochę to skomplikowane:). Ale pewnei film taki jest:).
OdpowiedzUsuńLirael, ja też bym przeczytałam dobre książki o Ukrainie, Rumunii, Chorwacji, Bułgarii, Albanii. Ale albo 1) ich nie ma; 2) gniją w szufladach 3) omijają Polskę bardzo szerokim łukiem.
OdpowiedzUsuńW kwestiach włoskich przeczytałam "Pod słońcem Toskanii", ale książka okazała się niewypałem. Za to film był świetny.