wtorek, 4 stycznia 2011
"Hongkong"- John Lanchester
O przedwojennym Hongkongu krążyło powiedzenie- "Nie wyszło ci w Chinach, spróbuj w Hongkongu", nic więc dziwnego, że brytyjska kolonia przyciągała wszelkiej maści niebieskie ptaki i ludziprzedsiębiorczych (a nawet nadmiernie przedsiębiorczych). Od czasów wojny od strony Chin kontynentalnych zaczęła płynąć nieprzerwana fala uchodźców politycznych, i wówczas również, albo byli to ci bardziej zaradni lub bardziej odważni.
Tyle od strony Chin. Z Europy z kolei przyjeżdżali brytyjscy urzędnicy, przedsiębiorcy i poszukiwacze przygód- często napędzani myślą sprawdzenia się na tym wymagającym rynku.
Nic więc dziwnego, że przy takiej selekcji mieszkańców Hongkong końca 20. wieku, to miejsce, gdzie zarabia się prawdziwe pieniądze, i gdzie są prawdziwe wyzwania, a Europa przypomina w porównaniu z nim przedszkole dla wyjątkowo rozpieszczonych bachorów.
Autorowi całkiem nieźle udało się oddać proces kształtowania się tej społeczności. Zaczyna w roku 1935 i dalej przez 70 lat snuje opowieść o losach czwórki bohaterów- dwójki Anglików i drugiej pary- Chińczyków. Początkowo historiakoncentruje się na Anglikach, później jednak widać, jak Chińczycy rekolonizują miasto, i coraz więcej z nich awansuje do roli elity, Anglicy natomiast muszą przeminąć...lub walczyć jeszcze mocniej. Coraz bardziej też zacieśniają się więzi między miastem akomunistycznymi Chinami (w miarę rozwoju gospodarczego tych ostatnich). A współpraca z nimi wymaga od mieszkańców Hongkongu coraz to nowych umiejętności.
Polecam ten ciekawy portret miasta. Był na tyle dobrze napisany, że sama również chętnie sięgnę po inne książki tego autora.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Lubię ostatnio książki z różnych ezgotycznych miejsc, może być ciekawe:)
OdpowiedzUsuńJak dla mnie całkiem OK, natomiast jest stosunkowo mało egzotycznie (bo jak bardzo egzotyczny może być Brytyjczyk?)
OdpowiedzUsuńMnie jak wiesz już do książki zachęciłaś :-)
OdpowiedzUsuńKarolina, mam nadzieje, że Ci się spodoba;).
OdpowiedzUsuńCiekaw jestem co Cię skłoniło do sięgnięcia po ten tytuł. Ja przeczytałem powieść, bo spędziłem w Hongkongu kilka miesięcy. Byłem ciekaw angielskiego spojrzenia "od środka". G.
OdpowiedzUsuńG.
OdpowiedzUsuńCałkowity przypadek. Natomiast książka zadziałał u mnie odwrotnie - chętnie odwiedziłabym Hongkong. Co pewnie prędko nie nastąpi, ale kto wie:).
Polecam odwiedzenie HK, aby zobaczyć ludzi opętanych pieniędzmi, jak i tych normalnych, których autor traktuje jak tło. Nie za bardzo podobali mi się Down Stone i Mathew Ho (to ich parcie do przodu). Niektóre motywacje Toma Stewarta też wydawały mi się dziwne. G.
OdpowiedzUsuńG.
OdpowiedzUsuńczyżby opętanmie pieniędzmi dało się zauważyć już przy wyjeździe czysto turystycznym? Fakt, aż wylewa sie ono z książki.
Mnie zachęciły raczej te opisy zmieniającego się i coraz bardziej zatłoczonego miasta (obudowywanie wieżowcami Góry Wiktorii - jak jest w ogóle możliwa zabudowa góry??).
Pozdrawiam serdecznie:).
Mój wyjazd nie był turystyczny. Turyści nie spędzają w HK pół roku. Większość prawdziwych turystów, obwieszonych aparatami, z mapami w rękach, spędza tam dobę/ dwie, w przerwie w podróży. Ci nie widzą niczego. Ja na szczęście widziałem więcej. Ale dla mnie właśnie kukły z torebkami od X i butami od Y były tłem. Serdeczności... G.
OdpowiedzUsuńDoba-dwie to jakaś masakra (ale pewnie to popularny wariant, skoro HK to duży punkt przesiadkowy).
OdpowiedzUsuńW takim razie zazdroszczę, że udało Ci się głębiej wniknąć w to miasto:).
No... Ale nie miało być o mnie, tylko o książce. Przy okazji gratuluję bloga. Trzeba wiele czasu, aby się rozejrzeć. Zauważyłem tylko, że McEwan nie zawsze Ci się podoba. Ja go lubię i cenię. Ciekaw jestem, czy redagowanie bloga nie odciąga zanadto od czytania. G.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, mam tendencję do dryfowania:).
OdpowiedzUsuńTemat Hongkongu został ujęty przez Lanchestera trochę nietypowo, bo jak się zastanowić, to wychodzi na to, że jest to historia biznesu (z głównych bohaterów tylko siostra Maria nie zajmowała się interesami) i stopniowego wypierania Anglików przez Chińczyków na tym polu.
No i rzuca się w oczy dominacja Anglików (w książce), pewnie Lanchaster lepiej znał z autopsji właśnie takie środowisko i wolał się skupić na nim.
(W końcu zmusiłeś mnie do dłuższej wypowiedzi o książce).
Co do bloga- nie wiem, czy prowadzenie go ogranicza czas na czytanie, zawsze tym czasem i zajęciami trzeba jakoś żonglować, natomiast zmusza do uważniejszej lektury. I to jest chyba jakiś plus tej zabawy.
McEwan technicznie jest doskonały, natomiast lubi pisać o marnej kondycji współczesnego człowieka- a ja nie zawsze lubię o tym czytać:).